Z perspektywy koñca roku w mieście pyry

(Folk a sprawa polska)

Czasami nachodzą człowieka potrzeby podsumowania, obejrzenia z dystansu tego, co się istotnego w minionych dwunastu miesiącach przydarzyło.

Pewnie można by debatować, czy taka potrzeba jest owocem natury, kultury, cywilizacji czy wychowania, a może jeszcze czegoś innego. Tak czy inaczej, dla własnego zdrowia wszelakiego warto czasem spojrzeć wstecz.

To patrzenie wstecz, zwłaszcza w interesującym nas tu "folkowym" kontekście, przynosi ciekawe spostrzeżenia.

W poznańskiej perspektywie oczywiście najciekawszym zdarzeniem tego roku był czerwcowy festiwal "Ethno Port Poznań". Powstał jako "coś z niczego". W mieście, które miało i ma wiele "folkowych" tradycji - od festiwali typu "Folk Blues Fair" po Stowarzyszenie "Dom Tańca", od Kwartetu Jorgi poprzez choćby Kapelę Hałasów czy Lautari po celtycki JRM - od lat nie było poważnej imprezy, która prezentowałaby folkową /etniczną/ etc. muzykę. I oto jest. Okazało się, że można, że najważniejszy jest pomysł i zapał. No dobrze, jeszcze pieniądze. Ale i tu pomógł oszczędny (acz pomocny) miejski budżet, a znalazło się też wsparcie prywatnych firm. Więc można.Do tego odkryto wspaniałe miejsce - stare koryto Warty, którym kilkadziesiąt lat temu rzeczywiście płynęła rzeka. Położone malowniczo obok starej "Gazowni" i trzy minuty drogi od Starego Rynku samo w sobie stało się wartością, bo wcześniej było niemal wysypiskiem śmieci. I to co najważniejsze - różnorodna, wspaniała muzyka wielkich artystów, takich jak: Värttinä, Oumou Sangare, Chemirani's czy Kimmo Pohjonen. Niezapomniane wrażenia i wielkie przeżycia. Może jeszcze mało było publiczności, ale trzeba pamiętać, że Poznań to specyficzne miasto. I wspomnieć jeszcze warto o świetnych festiwalowych koncertach polskich grup - Gadającej tykwy, Village Kollektiv, Indialucii.

I jeszcze jeden krzepiący epilog wynikający z pierwszej edycji "Ethno Portu". Wiadomo już, że wchodzi on do kalendarza poznańskich imprez. Pojawiają się już nazwiska pierwszych wykonawców, którzy mają zagrać, zaśpiewać w czerwcu 2009 w Poznaniu: Djivan Gasparyan, Mari Boine, ponoć Habib Koite, być może Iva Bittova, która jesienią już raz oczarowała kilkuset poznaniaków…

Mniej folkową - i w tym roku z mniejszym rozmachem zorganizowaną - imprezą była druga edycja "Tzadik Festivalu". Ale jednak pierwszy w Polsce występ wielkiego izraelskiego lutnisty Yaira Dalala (dopiero kilka tygodni później miał zagrać w Warszawie) był pięknym doświadczeniem. Artysta, który grywa u boku Jordi Savalla, a w swych autorskich projektach łączy w jedno tradycje żydowską, arabską, perską z innymi jeszcze wątkami, pokazał wielką klasę i kulturę muzykowania.


***

Schyłek roku, w którym piszę te słowa, upływa mi też wśród brzmienia kilku pięknych płyt, które ledwie co się ukazały, albo dopiero co się ukażą - a szczęśliwy los sprawił, że mogłem ich już posłuchać. O nowym krążku Sarakiny może nie wypada mi pisać, gdyż artyści zechcieli na okładce zamieścić kilka moich zdań. Ale też fakt ten nie przeszkadza mi w pełnym zachwytu odnajdywaniu wciąż nowych natchnień w chopinowskich peregrynacjach Sarakiny.

Podwójny zachwyt należy się twórczości Janusza Prusinowskiego. Dlaczego podwójny? Dlatego, że nie wiem, co mnie bardziej ujmuje: porywające i tyleż tradycyjne co oryginalne "Mazurki" grane przez Trio Janusza, czy cudownie bezpretensjonalna druga część płyty "Kołysała Mama Smoka". Słucham obu z niekłamanym zachwytem.

I wreszcie wyczekiwany projekt Macieja Filipczuka z muzyką Kazimierza Meto. To kolejne imponujące wyjście poza wszelkie folkowe i niefolkowe schematy. Maciek zderza swoje umiejętności, wyobraźnię, pomysłowość i żarliwość z utworami Kazimierza Meto - i muzykalnością zgoła niefolkowych twórców z zespołu Robotobibok. Owszem, wibrafonista Marcin Ciupidro był przed laty w Lautari, ale na tym krążku gra całkiem odmiennie. Wspólnie z perkusistą Kubą Sucharem tworzą zupełnie niezwykły, swobodny, rozchwiany, "rozimprowizowany" kontekst dla solowych partii Filipczuka. Wielka muzyka! Oby taka przytrafiała nam się chociaż raz na jakiś czas w 2009 roku!

Skrót artykułu: 

Czasami nachodzą człowieka potrzeby podsumowania, obejrzenia z dystansu tego, co się istotnego w minionych dwunastu miesiącach przydarzyło.

Pewnie można by debatować, czy taka potrzeba jest owocem natury, kultury, cywilizacji czy wychowania, a może jeszcze czegoś innego. Tak czy inaczej, dla własnego zdrowia wszelakiego warto czasem spojrzeć wstecz.

To patrzenie wstecz, zwłaszcza w interesującym nas tu "folkowym" kontekście, przynosi ciekawe spostrzeżenia.

Autor: 

Dodaj komentarz!