Folkowe dwa tysiące dwanaście - szeroko i subiektywnie


Kończy się rok 2012. Idzie Nowy, Nowe Słońce, Nowy Czas... Idealny to moment na wszelkiego rodzaju podsumowania, statystyki i inne zestawienia. Jeden rzut oka i ucha wystarczy, by zdać sobie sprawę, że rok 2012, jaki by nie był, w folku zaznaczył się całkiem sporą dawką niezłych koncertów i płyt. Ciężko jest porównywać np. "Na Uschod" z "Supernancy" czy "Napisten Hava" z "Nord" i "Manelistic". Nie było to moim zamiarem. Zdecydowanie lepiej jest po prostu siąść i zrobić fokowy "rachunek sumienia" - co w duszy zagrało, co wleciało jednym uchem, a drugim wyfrunęło, by nie wrócić...

Zacznijmy zatem od naszego podwórka. Tu 2012 na pewno zaskoczył swoistą fuzją hiphopowo-folkmetalową w wykonaniu połączonych sił ekipy rapera Donatana i folkmetalowców od Percivali. "Równonoc" była i jest "trzaśnięciem w ryj" niczym połączenie manele z thrashem i, co ważne, był to krążek potrzebny. Ramię w ramię stanęły dwie pozornie obce sobie kultury - miejski hip-hop i pogański (wiejski) folk. Połączenie ognia i wody dało niesamowicie gorącą parę, która ruszyła ten parowóz z prędkością huraganu wprost na rozpalone głowy. Dało radę, choć, jak to bywa, szemrań też było sporo. A przecież pojawiła się też znakomicie zagrana "Sława!", dopisująca do naszych "rodzimych Bałkanów" kolejną udaną płytę i zwracająca uwagę rodzimowierców, że oprócz pieśni ukraińskich i rosyjskich istnieje niesamowicie wartościowa energia południowosłowiańska.

R.U.T.A. spróbowała punk-folkowego blitzkriegu na Wschodzie, wspierana siłami białoruskiej awangardy ludowej. Jedni zbudowali łuki triumfalne, inni zasunęli story, czekając na lepsze czasy. Nie ukrywam, że po zapoznaniu się z krążkiem "Na Uschod" nie wracałem do niego szczególnie często, tym bardziej, że sporo się działo wśród folkowych fonogramów.

Kapela Ze Wsi Warszawa ruszyła na Północ. "Nord" okazał się słusznym zwrotem i kierunkiem. Norwesko-kanadyjskie posiłki zdecydowanie trafione - pogańska Hedningarna i szamańskie dźwięki rodzimej Kanady od początku wysoko ustawiły poprzeczkę. Na Mazowszu także Maria Pomianowska przypomniała dźwięki "kamieniczek i pensjonatów" czyli zapomnianą (niesłusznie) Teklę Bądarzewską. Pamięć na szczęście powraca.

Tymczasem w byłej stolicy znana w alternatywnym świecie Bumtralala uświadomiła nam fakt istnienia Krówek Marcowych. Słów cięcie gięcie na tej płycie ujęło nawet najbardziej zagorzałych omijaczy poezji śpiewanej inkrustowanej folkiem. Taki przynajmniej odzew miałem w RadioWidzie, gdzie po prezentacji materiałów promo od zespołu dostałem bardzo wiele ciepłych maili z pytaniem o zespół. A kto nie zapoznał się jeszcze z tym materiałem, może uczynić to gratis tutaj: www.karoryfer.com

Co na Podlasiu? Trochę na uboczu, trochę poza głównym folkowym nurtem, zdominowanym przez sukces RUTY i nowe, bardzo zacne dokonania Kapeli Ze Wsi Warszawa, zapłonął polsko-bułgarski "Taniec Ognia". Polskę odwiedził znakomity bułgarski muzyk, Peyo Peev, mistrz tradycyjnej gadułki. Wynikiem tego latem została nagrana nowa płyta białostockiej Sarakiny, z gościnnym udziałem Peyo Peeva. Późną jesienią białostocką Famę rozgrzały oficjalnie dźwięki "Dance of Fire", i mimo, że płyta ukazała się stosunkowo późno w 2012 roku, to zdążyła zabrzmieć i dotrzeć do fanów. Sukces frekwencyjny w Białymstoku zaskoczył (bardzo pozytywnie) nie tylko media, ale i sam zespół, który następnie ruszył na dwukrotny podbój stolicy - w ośrodku bułgarskim i DK Włochy. "Taniec Ognia" płonąć będzie przez cały 2013 rok, pojawia się coraz więcej miejsc, gdzie będzie można usłyszeć Sarakinę, szczegóły sukcesywnie pojawiają się na oficjalnej stronie zespołu www.sarakina.art.pl Sam album to wysokiej klasy fuzja jazzu, etno i folku oparta z jednej strony na autorskich kompozycjach Jacka Grekowa, z drugiej - silnie zakorzeniona w bułgarskim i bałkańskim folklorze. Cztery lata po "Fryderykacie" - ale warto było czekać! "Taniec Ognia" to muzyczna podróż, która toczy się szosami (ale i bezdrożami) Bałkanów, między blokami Sofii, ale także wśród urokliwych okolic Starej Zagory, gór Pirin czy wśród nietkniętych jeszcze wszechobecną globalizacją macedońskimi łąkami. Na nieodległej Lubelszczyźnie analogowo wydała płytę Kapela Drewutnia ("Ej, bida, bida"), sięgając muzycznie poza szeroko rozumianą Łemkowynę, podróżując także na Spisz i Śląsk.

Śląsk także nie próżnował. Kompilacja "Pszczyńska Folk Regeneracja" i Grensir - to były moje typy z tego zacnego regionu (zauważyłem także, siłą rzeczy, Carrantuohill). Jako, że nie jestem miłośnikiem składanek, tym bardziej docenić muszę ogromny potencjał "Pszyńskiej Folk Regeneracji", do zrealizowania której pszczyńska scena muzyczna od jazzu po deathmetal skrzyknęła się i odświeżyła pamięć o lokalnych pieśniach ludowych. Było trochę dymu a propos deathmetalowej gorzałki, ale ten przyczynił się do rozgłosu krążka. Krążka, który wbrew trendom, nie był kolejnym wyciskaniem cytryny tylko nową jakością na rynku składanek. Kolega Grensir natomiast, idąc w fuzję celtycko-słowiańskie, przygotował kawał dobrej muzyki, która łączy w sobie wymienione kultury z muzyką filmową i z gier komputerowych. Chylę czółka przed "Etnomią" zatem! Płytę można pobrać gratis jak i wspomóc grosikiem twórcę, do czego zachęcam! Na Śląsku pojawiła się też konkurencja Brathanków - całkiem ciekawa grupa Yejku (krążek "Etnomiasto").

Tymczasem nie aż tak od Śląska odległe Podhale zyskało nową twarz muzyczną. Powróciła tam na stałe, po latach, Megitza. Powróciła z nową siłą, nowymi pomysłami i aż dwoma krążkami. Jednym bardziej podhalańskim, drugim bardziej w rytmach romskich i world music. Do tego doszło wiele koncertów w całej Polsce, od klubów po większe festiwale (np. w Czeremsze). Zakopower i Future Folk ma zatem zdrową, silną konkurencję!

Prusy odradzają się, także za sprawą Alne. Debiutancki album (choć niedebiutantów, a raczej powiedziałbym weteranów rodzimego folkmetalu) tejże formacji bardzo wysoko podniósł poprzeczkę rodzimego folkmetalu. Poetycko-folkmetalowe brzmienie nie było jedynym w minionym roku. Swój kamyczek dorzucił Radogost spod Czantorii, realizując anglojęzyczny materiał folkmetalowy, mający promować rodzimą kulturę wśród zachodnich nacji. Jak na razie czyni to bardzo udanie - na świecie pojawiło się sporo ciepłych opinii i recenzji "The Dark Side of The Forest". Nota bene okładka i tytuł płyty zostały wyłonione w konkursie dla fanów. W temacie folkmetalu i neofolku dawne nagrania na nowo przypomniał koszaliński Światogor we współpracy z Wojnarem - krążek "Tym, co z Ziemi Lecha" jest nagraną na nowo płytą "Pan Połaci Ziem Pomorskich" z unikatowymi bonusami.

Pod koniec roku ukazało się kilka krążków kolędowych, w tym wspólny krążek Megitzy i Renaty Przemyk, wspólna płyta Kapeli Drewutnia i zespołu śpiewaczego Jarzębina, płyta Horpyny i dzieci autystycznych oraz tradycyjne podlaskie kolędy w wykonaniu Dziczki.

Koncertowo też było nieźle. Festiwal w Czeremsze gościł m.in. niesamowitych Petrović Blasting Company, Megitzę, węgierski Sheket i Czesława Śpiewającego. Nowa Tradycja - Mostar Sevdar Reunion, Mikołajki Folkowe - Niburtę i Mongołów, a Romane Dyvesa m.in. rumuńską Mahala Rai Banda (wspólne koncerty i nagrania z gorzowskim Teatrem Terno można obejrzeć np. na youtube). Nie pozostawiło obojętnym "Skrzyżowanie Kultur" (m.in. świetne Ajarchan i nieco ekscentryczny Raza Khan). Do Polski przybyła m.in. Mercedes Peón (wspólne koncerty z KZWW), Tomasz Koczko i jego orkiestra, Fanfare Ciocarlia (wspólny gig z Carrantuohill), kilkukrotnie Silent Stream of Godless Elegy (koncerty z Radogostem i Percivalami), Jana Veva z Theodor Bastard (znakomity koncert w Warszawie w kameralnym "Saturatorze"), litewski Pievos (koncert na Ethnosferze w Skierniewicach), Therion (promocja nowej, "francuskiej" płyty), a także folkmetalowe legendy Dalriada, Arkona, Darkest Era i Ragnaroek (festiwal Rock in Szczecin). Kilka koncertów jubileuszowych zagrała legendarna romska pieśniarka Teresa Mirga z zespołem Kałe Bała, gościł w Krakowie legendarny Grigore Lese z zespołem IZA. Na uboczu tych wydarzeń grali w Warszawie etno-jazzowcy z Budapesztu, żywiołowi i pełni młodzieńczej energii Tarkany Muvek. Dikanda tradycyjnie już podbijała rynek niemiecki (zaglądając, siłą rzeczy, na "stare śmiecie"). W podstołecznych Gassach odbył się festiwal flisacki (z Hambawenah, Mosaic i Czeremszyną). Reaktywował się także legendarny, poznański Perunwit - i zagrał kilka koncertów z Percivalem. Stołeczne "Etniczne Inspiracje" odeszły co prawda do historii, ale w ich miejsce pojawiły się "Bałkańskie Inspiracje". W stolicy udanie zadebiutował też "Mokotów Folk Festival" z nadkompletem publiczności. A to przecież nie wszystko, było przecież chociażby i nieliche zamieszanie z "koko koko" Euro 2012. Pod koniec roku Rakowcem wstrząsnęli pozytywnie dosłownie i w przenośni The Warsaw Dixirlanders i, podobnie jak w lecie Petrović Blasting Company, przywrócili blask starego, dobrego dixie.

Co na świecie zatem? Bardzo dużo i nie do ogarnięcia przez jedną osobę. Daje to jednak możliwość wyboru, z czego skorzystałem. Libańska gwiazda popfolku, Nancy Ajram, nagrała kolejny album z dziećmi, zatytułowany "Supernancy", a serbska legenda turbofolku, Dragana Mirković, znakomitą jubileuszową "Dwudziestkę" (20. album w karierze). Z urlopu macierzyńskiego powróciła bułgarska gwiazda czałgi, Maria, jej "XIII" była jedną z pierwszych folkowych pozycji 2012 roku, nie próżnowali także Teodora, Azis czy Erik (tymczasem Mira czai się, pojawiły się zapowiedzi nowych kawałków, ale na razie odbyło się tylko kilka koncertów klubowych i plenerowych). Czeska pieśniarka Lucie Redlova wydała solowy koncept-album "Krziżovatka", łączący rocka, bluesa, folk i poezję śpiewaną. W Czechach ukazała się też kontynuacja rodzimowierczej drogi Tomasa Koczki - "Cestou na jih" oraz, po 4 latach, nowy album folkmetalowych Żrec'ów (a to nie wszystko co od południowych sąsiadów można było doznać dobrego). Sporo działo się w Rumunii - albumy wydali m.in. Dordeduh (genialny krążek "Dar de Duh"), Syn Ze Sase Tri oraz folkowe projekty Din Brad i Laburynthos. W światową trasę ruszyła Negura Bunget. Z drugiej strony barykady patrząc, sporo działo się w manele, szturmem wdarła się na parkiety niesamowita Sorina Ceugea (podbijając także Włochy i Niemcy), a solową płytą miło zaskoczył charyzmatyczny Susanu (krążek "Manelistic"). Pod koniec roku rumuńskimi brukowcami i lokalnymi telewizjami wstrząsnęła afera związana z menagerem Denisy i muzykiem od Florina Salama (publiczna awantura z mordobiciem na lotnisku w Bukareszcie, mająca miejsce podczas wylotu Denisy na koncerty do Włoch). Swoją drogą Denisa w tym roku także nagrała kilka niezłych utworów, zwłaszcza w drugim półroczu - ale wspólny album z Nicolae Gutą ("La Taraf") lekko rozczarował... Spokojniej było w Niemczech - tu po prostu bujnie rozwija się scena medieval-folk, medieval-rock i medieval-folkmetal, a to za sprawą m.in. takich formacji jak Ragnaroek, Hapryie i Feuerschwanz. Włosi nie odstawali - Folk Stone w "Il Convine" przyznali bez bicia, że kochają Corvus Corax. Pozostając w tematyce folkmetalowej, warto zauważyć, że miło zaskoczyli Szwajcarzy z Eluveitie (krążek "Helvetios"), Finowie z Korpiklanii dali radę ("Manala" ukazała się w dwóch wersjach językowych), Dalriada udanie kontynuuje tematykę pogańskich Węgier ("Napisten Hava") a ukraińcy z Thundercraft udanie poeksperymentowali z industrialem i folkiem (album "Totentanz"). Ciekawe dźwięki folkmetalowe dotarły i z Katalonii, a to za sprawą dynamicznie rozwijającej się formacji LLVME (płyta "Yia de Nuesu") .Równolegle Theodor Bastard w znakomitym albumie "Oikoumene" odsłonił rosyjskie trendy world music (liczne nawiązania do Orientu i szeroko rozumianej Kultury Wschodu), a Hedningarna po 13 latach odnalazła się w nowej rzeczywistości europejskiej...

Jednym słowem - możemy sobie życzyć, aby folk anno domini 2013 nie był gorszy od poprzedniego. Do zobaczenia na koncertach!

Skrót artykułu: 

Kończy się rok 2012. Idzie Nowy, Nowe Słońce, Nowy Czas... Idealny to moment na wszelkiego rodzaju podsumowania, statystyki i inne zestawienia. Jeden rzut oka i ucha wystarczy, by zdać sobie sprawę, że rok 2012, jaki by nie był, w folku zaznaczył się całkiem sporą dawką niezłych koncertów i płyt. Ciężko jest porównywać np. „Na Uschod” z „Supernancy” czy „Napisten Hava” z „Nord” i „Manelistic”. Nie było to moim zamiarem. Zdecydowanie lepiej jest po prostu siąść i zrobić fokowy „rachunek sumienia” – co w duszy zagrało, co wleciało jednym uchem, a drugim wyfrunęło, by nie wrócić...

Dodaj komentarz!