Pożyw się, duszo krześcijańska...

Zaduszki

Dusze zmarłych trzeba było nakarmić. Jeśli poszedłeś w Zaduszki do kościoła, mogłeś stracić głowę… O dawnej ludowej wierze w życie pozagrobowe opowiadała Ninie Orczyk Ewa Tomaszewska, etnolog, obecnie kustosz w Pracowni Etnograficznej Muzeum Okręgowego w Lesznie.

Nina Orczyk: Od zarania dziejów na grobach bliskich zapalano świece. Miały one oświetlać zmarłemu drogę do raju. Czy ten zwyczaj miał również jakąś inną symbolikę?
Ewa Tomaszewska:
Ogień to żywioł o bogatej symbolice. Dla naszych przodków miał on znaczenie szczególne. Z jednej strony był bliskim przyjacielem, miłym gościem, dawał ciepło i światło, pozwalał na przygrzanie strawy, z drugiej jednak był groźny i niebezpieczny, mógł zrobić krzywdę. Dlatego traktowano go z ostrożnością, ogromnym szacunkiem i czcią. Ogień to sacrum, ziemski odpowiednik ognia kosmicznego, czyli słońca, które niegdyś wiązano z bóstwami. W kulturze ludowej ogień oczyszcza. Jest to potężny apotropeion, czyli środek ochronny, zabezpieczający przed wszelkim złem, odpędzający demony. Ma on również charakter mediacyjny między tym i tamtym światem. Palone niegdyś w okresie święta zmarłych ogniska miały wskazywać przybywającym na ziemię duchom drogę powrotną w zaświaty, a także pozwalać na ogrzanie się. Jednocześnie zabezpieczały, odstraszały te duchy, które mogły być niebezpieczne dla człowieka.

Początkowo groby przystrajano wieńcami z jedliny, które czasami wieszano także na krzyżach. Kiedy na grobach pojawiły się kwiaty?
Pozostawianie na grobach bliskich gałęzi iglastych to bardzo stary zwyczaj, który w różnych formach znany jest do dziś. Zawsze zielone, pachnące igliwie to symbol życia i nieśmiertelności. Przyniesione z lasu, czyli przestrzeni obcej człowiekowi, są znakiem innego świata. Kwiaty na cmentarzach pojawiły się niedawno. Na nagrobkach widujemy kwiaty sztuczne, cięte, w doniczkach, pod postacią wieńców, bukietów czy rabatek – pewne trendy pojawiają się i znikają. W zależności od lokalnej czy rodzinnej tradycji groby bywają eleganckie i wysmakowane, przygotowywane z dbałością na wiele dni przed świętem, a niekiedy zastawione wszystkim, co uda się zdobyć podczas spontanicznych zakupów na przycmentarnych straganach, pełne kiczu i tandety. Ludzie na różne sposoby starają się wyrazić pamięć o swych bliskich, a może również w pewien sposób oswoić miejsca ich spoczynku. W końcu cmentarze, miejsca na co dzień omijane, w tych dniach kolorowe i rozświetlone palącymi się światełkami, zdają się pełne przyciągającego uroku.

Dziś spędzamy tam stosunkowo niewiele czasu. Dawniej na cmentarz i do kościoła wychodzono rano, a wracano dopiero wieczorem...
Niegdyś w słowiańskiej obrzędowości panował silny kult przodków, a święta zmarłych obchodzono kilka razy w roku. Wierzono, że dusze mogą powrócić wówczas do świata żywych i spędzać czas ze swoimi bliskimi. Przy grobach ucztowano, pito, pozostawiano na mogiłach przygotowane potrawy, aby duchy mogły się posilić. W wielu kulturach czy religiach takie zwyczaje znane są do dziś. Należy również wziąć pod uwagę to, że na dawnej wsi mobilność ludności była mocno ograniczona. Listopadowa wizyta na cmentarzu była wyprawą, a nie spacerem.

Obyczaje chrześcijańskie mieszały się bardzo często z pogańskimi. W dniach 1 i 2 listopada uchylano drzwi do domów, a w progu lub na stole zostawiano chleb. Czy naprawdę wierzono, że dusze pokutujące są głodne i trzeba je nakarmić? Czy był to raczej sposób na ich obłaskawienie i złożenie im ofiary?
Wierzono, że duchy mają podobne potrzeby jak w życiu doczesnym. Przybywające do domostwa dusze należało odpowiednio ugościć, aby zaspokoić ich pragnienia i obłaskawić, zapewnić przychylność, która, jak wierzono, miała związek z płodnością ziemi i przyszłym urodzajem. Istotnym zwyczajem tego okresu była jałmużna, należało dzielić się z potrzebującymi, których również karmiono. Na tę okazję wypiekano chleby, które rozdawano wędrownym dziadom żebrzącym pod kościołem w zamian za modlitwę za zmarłych. Moc takiej modlitwy uznawano za szczególnie skuteczną. Żebracy również w pewien sposób uznawani byli za przedstawicieli „innego” świata.

Dawniej wierzono, że w okresie zadusznym zmarli wędrują pośród żywych. Nie wychodzono po zmroku, aby nie zetknąć się ze zjawą. Nie wolno było wykonywać codziennych prac domowych: sprzątać, prać, gotować, by nie przeszkadzać duszom. Skąd ten, aż tak mocno zakorzeniony strach, że nasi bliscy przodkowie mogliby nas skrzywdzić?
Nasilony kontakt z zaświatami, który w kulturach tradycyjnych zwykle następował w momentach o charakterze przełomowym, wiązał się z niepokojem i koniecznością postępowania według określonych zasad, przestrzegania nakazów i zakazów, ustalonego porządku świata, aby nie naruszyć harmonii i nie narazić się duchom. Okresy takie postrzegano jako niebezpieczne, niepewne. Wierzono, że na świat przybywają wówczas nie tylko dusze bliskich, ale również wzmaga się aktywność demonów (zmarli nagłą, nienaturalną śmiercią, nie dopełniwszy odpowiednich rytuałów przejścia) czy złych duchów, przed którymi należało się na różne sposoby zabezpieczyć. Tak, jak duchy mogły zaszkodzić człowiekowi, tak człowiek mógł zaszkodzić im, stąd zakazy używania ostrych narzędzi, przędzenia, prania kijankami itp.

Z jednej strony bano się duchów, z drugiej czytamy o obrzędzie Dziadów, czyli ich świadomym wywoływaniu. Czy rzeczywiście było tak, jak pisał Adam Mickiewicz ?
Poemat Mickiewicza to oczywiście literacka fikcja inspirowana rytuałami, które mogły mieć miejsce na wschodnich rubieżach. Rzeczywiście obecność duchów w tym konkretnym czasie była jak najbardziej pożądana. Wierzono, że dusze przodków mogły wspierać swych żyjących bliskich. Ze względu na ich chtoniczny charakter miały one związek ze wzrostem roślin, z wegetacją, a to w kulturze ludowej było kluczem do przetrwania, chłopi żyli bowiem z ziemi. Ich obecność mogła również sprzyjać odczytywaniu przyszłości, stąd popularne w okresie jesienno-zimowym wróżby meteorologiczne, gospodarcze czy matrymonialne.

W Zaduszki nie odprawiano mszy w kościele, natomiast wszystko do niej przygotowywano. Wierzono, że dusze mogą przyjść w każdej chwili i same ,,urządzić sobie nabożeństwo”. W tym czasie nie grzebano także zmarłych. Otwartą trumnę zostawiano w kościele, a żadnemu żywemu człowiekowi nie wolno było tam wejść...
To bardzo popularne wierzenie, znane w wielu regionach Polski – duchy przybywają w nocy do kościoła na mszę odprawianą dla nich przez zmarłego księdza. Lepiej było tam wówczas nie zaglądać, gdyż nieuprawniony kontakt z zaświatami mógł skończyć się bardzo źle, zwykle urwaniem głowy ciekawskiemu, który w ten sposób dołączał do ich grona (śmiech).

To rzeczywiście było przerażające! Bardzo dziękuję za opowieści o duszach zmarłych.
Dziękuję.

Skrót artykułu: 

Dusze zmarłych trzeba było nakarmić. Jeśli poszedłeś w Zaduszki do kościoła, mogłeś stracić głowę… O dawnej ludowej wierze w życie pozagrobowe opowiadała Ninie Orczyk Ewa Tomaszewska, etnolog, obecnie kustosz w Pracowni Etnograficznej Muzeum Okręgowego w Lesznie.

fot. tyt. M. Skrzypek

Dział: 

Dodaj komentarz!