Krwiobieg

[folk a sprawa polska]

Blisko trzy lata temu, w czwartek 4 lipca 2019 roku – w czasach, kiedy jeszcze większego wrażenia nie robiło na nas słowo pandemia – w krakowskim Muzeum Inżynierii Miejskiej o godzinie 19 na festiwalu EtnoKraków/Rozstaje wystąpił zespół Virtualnaja Derevnia, który miał też anglojęzyczną nazwę The Virtual Village Ensemble.

Był to koncert bardzo udany, na którym artyści, a jednocześnie przed laty studenci etnomuzykologii, przypominali (sobie i publiczności) swoje dawne już, bo sprzed ponad ćwierć wieku, fascynacje kulturą ludową. Z naukowej pasji i wypraw badawczych zrodziła się wówczas chęć i potrzeba, by samemu muzykować, przenosząc w świat artystyczny (również w świat zdarzeń scenicznych dla miejskiej publiczności) swój absolutny zachwyt, swoje dojmujące doświadczenie wynikające z obcowania z oryginalną wiejską kulturą.

Jako się rzekło, pomysł zapoczątkowali ćwierć wieku wcześniej, a w roku 2019 na krakowskiej scenie niejako do niego powrócili. Koncert, jak wspomniałem, dali bardzo udany, aczkolwiek nie taki, który odmieniałby losy świata, wywoływałby w słuchaczu jakiś nadzwyczajny zachwyt, rzucałby na kolana.

Dlaczego więc o nim tu wspominam? Dlatego że w skład zespołu weszli wrażliwi artyści z Rosji i Ukrainy! I niewątpliwym podtekstem ich scenicznego powrotu była – już wówczas, przed trzema laty, odczytywana jako symboliczna – współpraca artystów z obu krajów w realizacji pięknej idei powrotu do ludowości, mimo trwającej już wtedy od pięciu lat rosyjskiej agresji na Ukrainę. Nie, nie mam dziś zamiaru w naiwny sposób przekonywać, że muzyka czy kultura jest poza albo ponad polityką (nawet bez trywialnych interpretacji tego terminu: jeśli polityka jest „troską o dobro wspólne”, to bez kultury nie może się obejść).

W wystarczająco żałosny i haniebny sposób próbują często używać argumentów o niezależności kultury od polityki ludzie, którzy od 24 lutego, od dnia napaści Rosji na Ukrainę szukają „wdzięcznych” uzasadnień rosyjskiego terroru. Ja dziś, wręcz przeciwnie, pytam sam siebie, ile było w nas nieuzasadnionej nadziei, gdy zakładaliśmy – choćby i jako słuchacze – że takie symboliczne gesty mają sens. Że coś niosą, coś zmieniają. Dziś, gdy nawet niekwestionowane gwiazdy światowych scen muzyki poważnej – w rodzaju Walerija Giergiewa czy Anny Netrebko – są całkiem słusznie usuwane z list wykonawców mile widzianych w cywilizowanym świecie (bo nie potrafią zerwać swych związków czy choćby zdystansować się do morderczej, ludobójczej tyranii), wolę nie zastanawiać się nad tym, co aktualnie myślą rosyjscy członkowie tamtego zespołu, który tak przejmująco wzruszał się tradycją. Może stoją po tzw. słusznej stronie? Nie wiem – boję się pytać. Pytam zaś raz jeszcze siebie, czy naiwnością, czy jedynym sensem było upatrywanie w tamtej scenicznej kreacji jakiejś nadziei, jakiegoś maleńkiego choć światełka…

Od 24 lutego bieżącego roku tego typu pytania, choć często zadawane, są tylko retorycznymi ćwiczeniami. Nowe sensy zyskuje za to kultura ukraińska, już z tego oczywistego powodu, że słuchanie tamtejszej muzyki jest choćby symbolicznym (a może i – bo ja wiem – moralnym?) rodzajem wsparcia, solidarności. Prezentowanie ukraińskich nagrań w mediach może (chyba) dzięki tantiemom wesprzeć artystów finansowo, a wszystkim słuchaczom uświadomić, jak ogromne jest bogactwo i jak fascynująca wielość przejawów artystycznej kreacji tamtejszych wykonawców. Może nam wreszcie przypomnieć/uświadomić, jak wiele zawdzięcza polska muzyka, a szczególnie tzw. polski folk, ukraińskim natchnieniom. Nie, to nie żadne narzekanie, to wyraz zachwytu nad tym, jak bardzo inspirująca była przez lata – i wciąż jest – dla polskich twórców tamtejsza kultura.

Pisałem o tym już gdzie indziej, przypominając nieocenioną i fenomenalną pracę wydawnictwa Koka z oryginalnymi publikacjami od zespołów Hilka, Drewo czy Rodziny Tafijczuków po genialną Svitlanę Nianio, a jako dodatek nadzwyczajny wydawniczych starań traktując (istotnie nadzwyczajne) albumy kapeli The Ukrainians. Ukraińskie wątki przewijały się w twórczości zespołów kluczowych dla historii polskiego folku: Kwartetu Jorgi, Orkiestry św. Mikołaja, Werchowyny – nie sięgam już do wielu innych nazw. Zespół Z Lasu czy – tym bardziej – grupy Babooshki i Dagadana są symbolicznym wręcz wyrazem współpracy artystów z Ukrainy i wykonawców z naszego kraju wokół rozmaitych wątków tradycyjnej kultury. Nie mówię już o dziesiątkach tych, którzy natchnieni i zainspirowani ukraińską melodią, melancholią, emocjonalnością, sami powędrowali w inne muzyczne rejony.

Piszę ten tekst, gdy nie są jeszcze znane wyniki tegorocznego (czyli: za rok ubiegły) konkursu na Folkowy Fonogram Roku. Znana jest za to finałowa trzynastka. Czy tam nie znajdziemy wątków lub skojarzeń ukraińskich? Ach, jest przecież płyta „Tobie” zespołu Dagadana, jest „Pąć” grupy Dziczka. A czy ukraińskie wiatry nie wieją nad „Bojkowskim głosem Bieszczadu” tria Wernyhora? Nie musimy asymilować ukraińskiej muzyki. Ona od dawna jest częścią naszego krwiobiegu.

 

Tomasz Janas

 

Sugerowane cytowanie: T. Janas, Krwiobieg, "Pismo Folkowe" 2022, nr 158-159 (1-2), s. 20.

Skrót artykułu: 

Blisko trzy lata temu, w czwartek 4 lipca 2019 roku – w czasach, kiedy jeszcze większego wrażenia nie robiło na nas słowo pandemia – w krakowskim Muzeum Inżynierii Miejskiej o godzinie 19 na festiwalu EtnoKraków/Rozstaje wystąpił zespół Virtualnaja Derevnia, który miał też anglojęzyczną nazwę The Virtual Village Ensemble.

Był to koncert bardzo udany, na którym artyści, a jednocześnie przed laty studenci etnomuzykologii, przypominali (sobie i publiczności) swoje dawne już, bo sprzed ponad ćwierć wieku, fascynacje kulturą ludową. Z naukowej pasji i wypraw badawczych zrodziła się wówczas chęć i potrzeba, by samemu muzykować, przenosząc w świat artystyczny (również w świat zdarzeń scenicznych dla miejskiej publiczności) swój absolutny zachwyt, swoje dojmujące doświadczenie wynikające z obcowania z oryginalną wiejską kulturą.

Autor: 
Dział: 

Dodaj komentarz!