Z wizytą w Iranie

Podczas ostatniej nocy zostajemy zaproszeni do domu jednegoz chłopaków. W drzwiach wita nas ojciec rodziny, pochwili z uśmiechem na twarzy przynosi domowe wypiekioraz… tradycyjną aparaturę do palenia opium.

Siedzimy po turecku w przestronnympokoju gdzieś na obrzeżach Teheranu.Na środku pomieszczenia gospodarz,pan Kevoos, rozkłada mały obrus, na którymstawia przygotowane przez siebie potrawy.Perską tradycją jest jedzenie posiłkuw taki właśnie sposób. Stoły i krzesłasą mało popularne, nie są także wykorzystywanew części restauracji. Pokój, w którymsię znajdujemy służy również za sypialnię.W każdym z domów, do którychbyliśmy zapraszani, spaliśmy na podłodze,tak jak gospodarze.

Po zjedzonym posiłku pijemy herbatę,którą Irańczycy spożywają w ogromnychilościach. Pije się ją z małych szklaneczek,do których nie wrzuca się cukru. Cukierwystępujący w kilku odmianach (kostki,płatki z miodem i kokosem, kolorowekryształy) wkładamy do ust i popijamyherbatą. Nie sposób policzyć litrów herbaty,jaką wypiłem przez dwa tygodnie pobytuw Iranie. Każdy posiłek kończył siępiciem tego napoju, herbatą częstowanonas w dużych miastach i małych oazachna środku pustyni. Herbatę popijaliśmy,jadąc autostopem z Afgańczykami wracającymido swojego domu, herbata towarzyszyłanam podczas rozmowy z opiekunamimeczetów, gorąca herbata pozwoliłanam przetrwać w pięćdziesięciostopniowychupałach na Zatoce Perskiej.

Pan Kevoos jest pierwszą osobą, którąspotkaliśmy na irańskiej ulicy. Zaprosiłnas do swojego domu, przygotował śniadanie,zasypał nas wręcz ciekawostkamina temat jego kraju. Zaoferował nocleg,podał swój numer telefonu, starał się pomócna tyle, na ile mógł. To typowy przykładirańskiej gościnności, z którą spotykaliśmysię każdego dnia naszego pobytu.W każdym z miejsc witali nas uśmiechnięciludzie, chcieli zamienić z nami choćbysłowo, napić się herbaty, zjeść wspólnyposiłek, pokazać miasto, czy zrobić sobiewspólne zdjęcie, które za chwilę lądowałona Facebooku (który oficjalnie jest zakazanyi zablokowany).


Hidżab, czador? Moda w Iranie

Isfahan – plac Imama Chomeiniego.To jedno z najpiękniejszych miejsc w Iranie,wpisane na listę UNESCO. Behnam,student architektury opisuje nam miejsce,w którym się znajdujemy, zwracając nasząszczególną uwagę na obiekt, który jest tużprzed nami – Wielki Meczet (Masjed-e Jaméof Isfahan), jeden z najstarszych w całymkraju.

Co jakiś czas przechodzą koło nasstarsze kobiety ubrane w czador. Jest totradycyjny strój irański, rodzaj pelerynyw kolorze czarnym, która okrywa ciało odstóp do głów. Czador, (tłumacząc dosłowniez języka farsi – „namiot”), nakłada sięna głowę, przytrzymuje się go rękami, nieposiada bowiem żadnych zapięć. Wbrewpowszechnym wyobrażeniom, taki strójwe współczesnym Iranie jest coraz mniejpopularny i nie jest obowiązkowy.

Podchodzą do nas dwie Iranki. Jednaz nich chce koniecznie zrobić sobie zdjęciez dwoma turystami. Poprawia swoją kolorowąchustę, która odsłania praktyczniecałą fryzurę. Jej cienki, ciemnoczerwonydługi płaszcz z ledwością zasłania kształtyciała. Na palcach prawej dłoni nosi rzucającesię w oczy, błyszczące pierścionki.

W taki właśnie sposób ubierają się Iranki, szczególnie młode. Obowiązkiem każdej kobiety po skończeniu dziewiątego roku życia jest noszenie hidżabu. Dla turystek nie ma taryfy ulgowej. Ciało kobiety, za wyjątkiem dłoni oraz twarzy powinno być zakryte, nie powinny być również widoczne kształty ciała – dlatego popularne są cienkie płaszcze sięgające do kolan.Irańska ulica, szczególnie w dużym mieście wita nas wielobarwnością strojów kobiet. Na okolicznych bazarach można zakupić chusty i płaszcze w ogromnej ilości konfiguracji. Przepiękną urodę Iranek często podkreśla agresywny makijaż i piękna biżuteria. W związku z tym, że hidżab wdzięki kobiet i kształty ich ciał pozostawia jedynie mężom, Iranki poddają się operacjom plastycznym nosa. Ilość tychże operacji w Iranie jest największa na świecie! W Teheranie, który jest miastem bardziej liberalnym nie raz spotkamy kobiety z plastrami na nosach.

Zupełnie odmiennym miejscem w Iranie, jeśli chodzi o kulturę i strój kobiet, jest Zatoka Perska. W regionie miasta portowego Bandar Abbas, a szczególnie na wyspie Qeshm, na której spędziliśmy kilka dni, kobiety noszą maski zakrywające prawie całą twarz. Inne są także stroje kobiet – często spotyka się czadory wielobarwne, w kwiaty i wzory. Dłonie kobiet przyozdobione są licznymi tatuażami. Obowiązuje tu również inny język (bandari), spotyka się wielu Arabów, a co za tym idzie także kobiety w burkach, a więc szacie, która zostawia jedynie niewielką szczelinę na oczy, czy mężczyzn w galabijach – długich, luźnych białych szatach. W przypadku mężczyzn ma to również wytłumaczenie praktyczne – strój taki sprawdza się w potwornych letnich upałach (termometr momentami wskazywał 60° C w pełnym słońcu) i bardzo dużej wilgotności powietrza. Kobiety, ubrane od stóp do głów, na dodatek noszące maski nierzadko wykonane z czarnego metalu - nie mają łatwo.


W irańskim meczecie i parku

Siedzimy na placu przed meczetem w mieście Tabas. Pół godziny temu z rozświetlonego nocą na zielono minaretu dobiegał donośny głos wzywający na modlitwę. Braliśmy w niej udział – wierni zgromadzeni na wielkim dziedzińcu meczetu ustawieni są obok siebie, tworzą kilka rzędów. Mężczyźni z przodu, kobiety kilkanaście metrów za nimi. Mieliśmy szczęście, trafiliśmy na jedno z szyickich świat, pielgrzymki wiernych przybyły z całego kraju. Okoliczne hotele nie są jednak zapełnione, większość Irańczyków śpi bowiem w namiotach rozbitych na placu przed meczetem oraz w okolicznym parku. Meczet oprócz oczywistej religijnej funkcji, to także miejsce spotkań. Przychodzą tu całymi rodzinami, koło murów meczetu rozstawiają kuchenki turystyczne, po chwili siadają w okręgu i wspólnie spożywają posiłki. Na każdym z rozłożonych dywanów widzimy samowar, herbata popijana jest non stop. Rodziny wchodzą ze sobą w interakcje, uśmiechają się do siebie, po spożytym posiłku odpoczywają. Chłopcy przed samym wejściem do meczetu grają w piłkę. Jeden z nich kopnął ją za wysoko i poleciała wprost do świątyni. Uciekają z miejsca zdarzenia i przyłączają się do innej grupy, która gra w siatkówkę. Po chwili jednak wraz z rodzicami idą na kolejną tego dnia modlitwę.

Z parkami jest podobnie, pękają one w szwach o każdej porze dnia. Nie zobaczymy tam jednak chłopaka i dziewczyny przytulających się do siebie czule. Kultura i prawo tego zabrania, samo spotkanie chłopaka i dziewczyny, którzy nie są narzeczeństwem, nie jest dozwolone. Behnam, którego poznaliśmy w Isfahanie, tłumaczy nam, że nad prawem i moralnością czuwa policja obyczajowa. Chodzimy z nim po parku i jesteśmy świadkami, jak ubrana w czador kobieta zwraca innej uwagę na to, że ma zbyt odsłonięte włosy i europejską fryzurę. Kończy się jedynie na pouczeniu, ale Behnam opowiada nam, że niektórzy jego znajomi, którzy spotkali się w tymże parku na randce, zostali zatrzymani i z aresztu musieli ich odbierać rodzice. Trzy dni później, w położonym na wschodzie Iranu mieście Kerman, sami przekonujemy się, że relacje damsko-męskie są tutaj dość skomplikowane. Wieczorem, tuż po przyjeździe do miasta, podchodzą do nas Iranki, z którymi rozmawiamy kilkanaście minut. Wszystkie bardzo chciały spotkać się z nami kolejnego dnia, jednak jedna nie otrzymała na to zgody od swojego męża, zaś drugiej na spotkanie zabronił przyjść starszy brat. Spotykamy się z dwiema Irankami, jednak po chwili, aby nie budzić złych skojarzeń, dołącza do nas ich kuzyn, który de facto pełni rolę „przyzwoitki”.


Tradycja palenia opium

Miejscowość Kerman, w której spotykamy się z dziewczynami, ma złą sławę w Iranie. Położone na wschodzie miasto to punkt przerzutowy przemyconych z Afganistanu narkotyków, miedzy innymi opium. Nie raz widzimy nocne patrole policji, które zatrzymują samochody w celu ich przeszukania. Ani patrole, ani bardzo duże kary za używanie narkotyków (jeszcze jakiś czas temu groziła za to kara śmierci) nie powodują zaprzestania tradycji palenia opium. Opis spożywania opium znajdziemy w wielu publikacjach poświęconych Iranowi. Hooman Majd w książce „Ajatollah śmie wątpić” opisywał spożywanie tego narkotyku w bardzo religijnej rodzinie w świętym mieście Qom. Podkreślał, że życie za murami domu wyglądało zupełnie inaczej niż wynikałoby to z obowiązujących przepisów i prawa szariatu. Trudno jednak było w to uwierzyć, biorąc pod uwagę fakt, że w tym kraju zakazany jest alkohol, nie istnieją kluby, nawet muzyka i telewizja zachodnia oficjalnie są zabronione.

Nasze poglądy zostały zweryfikowane w momencie, w którym poznaliśmy kilka osób z nielegalnej irańskiej sceny muzycznej. Jeden z chłopaków jest DJ’em trance’owym i urządza cykliczne imprezy w opuszczonych okolicznych wioskach, kolejny jest wielkim fanem Pink Floyd, a następny jest basistą w metalowym zespole. Picie alkoholu i spożywanie narkotyków jest dla nich czymś naturalnym. O ile jednak na narkotyki mogą sobie pozwolić (za 1 dolara zakupią wystarczającą ilość haszyszu bądź opium), o tyle alkohol zdobyć jest znacznie trudniej i jest on o wiele droższy. Cena za puszkę piwa na czarnym rynku to około 25 dolarów.

Dwa wieczory w mieście Kerman spędzamy w ich towarzystwie. Mają zupełnie inne spojrzenie na Iran niż wcześniej poznane osoby. Są ateistami, obracają się w zupełnie innym środowisku, podróżowali także po Europie. Co jednak dla nas ważne, świetnie mówią po angielsku, dzięki czemu zasób naszej wiedzy o perskiej kulturze stale się powiększa. Podczas ostatniej nocy w tym mieście, zostajemy zaproszeni do domu jednego z chłopaków. W drzwiach wita nas ojciec rodziny, po chwili z uśmiechem na twarzy przynosi domowe wypieki oraz… tradycyjną aparaturę do palenia opium.

Siadamy na podłodze, na której Mehdi kładzie prostokątny pojemnik wypełniony popiołem. Na wierzchu znajdują się dopiero co rozgrzane małe węgielki oraz szczypce do ich chwytania. Najważniejszym elementem jest jednak kilkudziesięciocentymetrowa fajka, przypominająca wyglądem berło. Mehdi wkłada ją do ust, chwyta w szczypce rozgrzane węgle i przytyka je do umiejscowionego na końcu fajki brązowego narkotyku o gumowej konsystencji. Nabiera powietrza do płuc i kilka razy mocno dmucha. Powietrze przechodzi przez małą dziurę na zgrubieniu fajki i podgrzewa jeszcze mocniej węgle. Narkotyk zaczyna bulgotać i chłopak szybkimi, bardzo mocnymi pociągnięciami przyjmuje opium. Proces powtarza się kilka razy.


W labiryncie bazarów

Błąkamy się po bazarze od dwóch godzin. Chcemy znaleźć uliczkę z fajkami wodnymi, jednak nie jest to proste, bo co chwilę ktoś nas zaczepia i zaprasza do swojego lokalu. Spotkania takie nie mają jednak nic wspólnego ze znanymi mi nachalnymi nagabywaniami z Egiptu. Tutaj sprzedawca zaprasza na herbatę, chce porozmawiać, pochwalić się swoimi małymi skarbami. Często chce zrobić sobie wspólne zdjęcie, które potem pokaże żonie i dzieciom.

Sprzedawcy koszulek z logiem Adidas i Apple, pokazuję na migi, że interesują mnie fajki wodne. Kręci głową, minę ma zmartwioną, tłumaczy nam coś w farsi1. Po dziesięciu dniach tego typu rozmów bardzo łatwo wnioskuję, że fajki wodne są w zupełnie innej części bazaru. Zapisuje coś na karteczce i tłumaczy, żeby pokazywać ją kolejnym osobom. Rysuje małą mapkę – na następnym skrzyżowaniu skręć w prawo, za działem z bielizną damską idźcie w lewo, a potem już się kogoś spytacie o drogę. Uśmiechamy się i ruszamy dalej. Po dwudziestu minutach kolejna osoba w podobny sposób wskazuje nam trasę do wymarzonych fajek. Jesteśmy na stoisku z przyprawami. W powietrzu unosi się intensywny zapach substancji wykorzystywanych potem w znajdujących się dwieście metrów dalej knajpach. Od tego wszystkiego zgłodnieliśmy. Nie mamy czasu na wyszukane dania i bierzemy tradycyjnie – kebab z ryżem i opiekanymi warzywami. Wolimy nie ryzykować przypadkowym wyborem potraw (menu po angielsku brak), bo kilka dni wcześniej w ten sposób podano nam kale pache – ugotowaną głowę owcy, podawaną razem z językiem tegoż zwierzęcia oraz bardzo tłustym rosołem o zapachu, który mnie od razu odrzucił.

W labiryncie bazaru łatwo się zgubić, jednak każdy Irańczyk spieszy nam z pomocą. Fajki wodne znajdowały się około trzech kilometrów od miejsca, w którym weszliśmy do bazaru. Ceny rozpoczynają się od 50 zł i oczywiście podlegają negocjacjom. Mamy już spore doświadczenie w targowaniu się – kilka dni wcześniej zakupiliśmy malutkie, ręcznie tkane obrusy, które robiono na naszych oczach.

Pisząc o kulturze Iranu grzechem byłoby nie wspomnieć o t’aarofie – perskiej formie grzeczności, wyrażania szacunku do drugiej osoby, pozycji społecznej. T’aarof objawia się na wiele sposobów, na przykład niechęcią taksówkarza do przyjęcia zapłaty za kurs, słowami sprzedawcy, który twierdzi, że jego produkt nie jest wart swojej ceny. T’aarof wymaga, aby druga strona nalegała na zapłatę (co spotyka się z kolejnymi odmowami), po kilkukrotnie powtórzonej czynności wreszcie następuje zawarcie umowy. Ciężko było nam wychwycić takie smaczki i bardzo interesujące wymiany zdań, bo nie znamy farsi, jednak wyrazem t’aarofu były usilne próby płacenia za nas przez Irańczyków. O ile jedno postawienie obiadu wydaje się normalne, o tyle chęć kupienia nam słodyczy, napojów, wejściówek do muzeów, płacenia za taksówkę była już przesadą. Wystarczyło sprzeciwić się jeden, czy drugi raz i wszystko wracało do normy.


Pożegnanie z Iranem

Przyjemne powietrze znad Zatoki Perskiej przynosi wytchnienie dla siedzących na piaszczystej plaży rodzin z dziećmi. Jutro piątek, dzień wolny od pracy, można iść spać nieco później. Iran przyzwyczaił nas do wielu przygód, zwrotów akcji i kompletnych zmian wcześniej i tak niesprecyzowanych zbyt dobrze planów. Dzisiejszy dzień wyglądałby inaczej, gdyby w Queshm nie przejechał koło nas chłopak na motorze, a my nie skorzystalibyśmy z jego propozycji obwiezienia po mieście. Gdyby pierwsza restauracja, w której chcieliśmy zjeść posiłek była otwarta, nie trafilibyśmy do położonego na obrzeżach miasta lokalu, w którym poznaliśmy Irańczyka posiadającego trzy żony, każdą w innym kraju. Porozumiewaliśmy się z nim po rosyjsku i rozmawialiśmy o tradycji picia alkoholu w Polsce i Iranie.

Chłopak na motorze okazał się być muzykiem. Zapoznał nas ze swoimi kolegami ze stacji telewizyjnej, usiedliśmy w pierwszym rzędzie w transmitowanej na żywo sztuce teatralnej, następnie pojechaliśmy na plażę, na którą wzięliśmy przenośny głośnik, mikrofon oraz bęben. Hesam rozstawił sprzęt i zaczął śpiewać pieśń o swojej zmarłej matce. Po skończonym występie podziękował nam za wspólnie spędzony czas i pożegnał nas z uśmiechem.

…

Trzy dni później siedzę w samolocie do Stambułu. Tuż po starcie część kobiet całkowicie odsłania włosy i ramiona. Po kilkudziesięciu minutach lotu opuszczamy Iran. Ja jednak wiem, że tu wrócę - spotkać się ze znajomymi, podziwiać piękno tego kraju, dać się zaprosić do domu uśmiechniętej rodziny lub po prostu napić się jedynej na świecie herbaty.

Skrót artykułu: 

Podczas ostatniej nocy zostajemy zaproszeni do domu jednegoz chłopaków. W drzwiach wita nas ojciec rodziny, pochwili z uśmiechem na twarzy przynosi domowe wypiekioraz… tradycyjną aparaturę do palenia opium.

Dział: 

Dodaj komentarz!