Susanna

Susannę Jarą-Małecką poznałam kilkanaście lat temu, nie pamiętam jak i gdzie. Córka Marianny Jarej, jednej z moich pierwszych mentorek wokalnych, dzięki której odkryłam swoje korzenie i stało się dla mnie jasne, dlaczego ciągnie mnie do muzyki Wschodu. Zuzia współtworzyła pierwszy skład Widyma. W tym zespole rozumiałyśmy się bardzo dobrze, sporo nas łączyło, trochę dzieliło, ale najważniejsze, że nasza współpraca muzyczna układała się. Lubiłam odwiedzać Susannę. W tych wizytach było coś mistycznego. Najpierw przekraczało się bramę okalającą posiadłość cerkwi, żeby pokonać kilka schodów plebanii i zejść bardzo nisko, jakby do podziemia. A tam, był po prostu dom. Dom ludzi, którzy przyjechali do nas ze Wschodu, dom pełen muzyki, ukraińskich zwyczajów, ozdób, dom gościnny i otwarty. Żywy folk. Zuzia jest jednym z trójki dzieci Antona Jarego (protodiakona, dyrygenta, śpiewaka), który dzisiaj służy w sanockiej katedrze prawosławnej oraz Marianny Jarej (dyrygentki, teololożki, muzyka, społecznika, tłumacza...). Z Susanną Jarą-Małecką rozmawia Angela Gaber

Jak znalazłaś się w Sanoku i co dla Ciebie znaczy to miejsce?
Sanok był pewnym etapem, który przeminął, tak jak inne etapy w moim życiu. Ale chętnie do niego wracam. W Sanoku nadal mieszkają moi rodzice, którzy przyjechali na zaproszenie Metropolity warszawskiego i całej Polski Bazylego w 1992 roku. Mieszkałam tam w sumie jedenaście lat, niecały rok w Przemyślu, rok w Lublinie i teraz w Krakowie, ósmy albo dziewiąty rok. Jeżeli chodzi o wspomnienia, to bywało różnie, czasem zabawnie, śmiesznie, a czasem smutno i nieprzyjemnie - jak to w życiu. Sanok to dla mnie szkoła podstawowa, muzyczna, ukraińska szkoła sobotnia, zespół Sianiczok, czas kiedy zaczęłam być chórzystką w Irmosie (Chórze Diecezjalnym), Uniwersytet Ludowy we Wzdowie, czas kiedy zaczęłam muzycznie udzielać się w Teatrze Parra Grażyny Kaznowskiej, Trio Jara, Widymo, Zespół Pieśni i Tańca Osławianie, Lisznianie, liceum eksternistyczne, Państwo Wyższaq Szkoła Zawodowa, chór, który mama prowadziła na tej uczelni i inne zespoły i chóry...

A Ukraina? Jak ją zapamiętałaś?
Jeżeli chodzi o moje pierwsze osiem lat życia, które spędziłam w Ukrainie, to pamiętam całkiem sporo: szkołę podstawową oraz muzyczną, dziecięcy chór mojej mamy, w którym stawiałam pierwsze muzyczne kroki. Pamiętam festiwale, na których występował chór mieszany Ławry Poczajowskiej, którego dyrygentem był wtedy mój ojciec oraz chór kameralny i dziecięcy, którymi dyrygowała moja mama. Myślę, że to był intensywny i barwny okres w życiu moich rodziców. Ukrainę mam na bieżąco.

Twoje życie wypełniała muzyka cerkiewna, śpiew w chórach i zespołach ludowych prowadzonych przez Twoich rodziców. Czy jako dziecko, a potem jako dorastająca dziewczyna, poszukiwałaś własnych muzycznych fascynacji, słuchałaś rocka, punka, buntowałaś się?
Buntowałam się kiedy muzyka była wykonywana nieczysto, nierówno i niedobrze, zwłaszcza jako dziecko. Podobno dostawałam histerii jak było nieczysto. Nie pamiętam czy podobało mi się to wszystko kiedy byłam dzieckiem. To stanowiło naturalną część mojego życia, nie wiedziałam, że może być inaczej, ale wiedziałam, że może być lepiej. Obok wszystkich inicjatyw cerkiewnych i związanych z muzyką tradycyjną, istniał mój muzyczny świat. Słuchałam i słucham wielu rodzajów muzyki, bardzo ważna jest dla mnie klasyka, jazz lubię również rock, disco, pop, i wiele innych gatunków.

Uczyłaś się śpiewu klasycznego. Czy muzyka klasyczna jest dla Ciebie w jakiś sposób wyjątkowa?
Śpiew operowy, a właściwie klasyczna emisja głosu, przyszła dosyć późno. Zaczynając w dzieciństwie przez wiele lat forsowałam głos. Niekiedy w jednym dniu śpiewałam koncerty najpierw z chórem cerkiewnym, a następnie na zaciśniętym gardle koncert folk. Torturowałam moje struny głosowe przez wiele lat. Nadszedł czas, kiedy musiałam sobie powiedzieć: albo przestaje śpiewać, albo zaczynam ratować głos i traktować sprawę poważnie. Osiem lat temu, aby zdać do Akademii Muzycznej w Krakowie, trzeba było przynieść zaświadczenia od lekarza. U foniatry okazało się, że mam niedomykalność strun i właściwie nie powinnam wykonywać zawodu związanego z używaniem głosu. Na akademię się nie dostałam, poszłam prywatnie do nauczyciela śpiewu i około pięciu lat śpiewałam na samogłoskach. Potem uczyłam się u innego nauczyciela i na początku również ćwiczyłam na samogłoskach, następnie przeszłyśmy do arii i pieśni. Ponownie nie zdałam egzaminu. Ala gdy ostatnio byłam u foniatry, okazało się, że wszystko już jest w porządku. Nadal chodzę na zajęcia i ćwiczę. Tak naprawdę dopiero teraz zaczynam rozumieć na czym polega dobre śpiewanie, przy którym po wielu godzinach używania strun głosowych nie boli.

Jaka jest różnica między śpiewem klasycznym a emisją wykorzystywaną w muzyce tradycyjnej? Czy te dwie techniki kolidują ze sobą?
Mogę jedynie opowiedzieć o moich wrażeniach. Jedyna technika śpiewu jaką uznaję obecnie to klasyczna emisja głosu. Śpiewu ludowego nigdy się nie uczyłam i na nikim się nie wzorowałam.

Nie tylko śpiewasz, ale i grasz, między innymi na skrzypcach i lirze korbowej.
Na skrzypcach gram od czwartego roku życia. Skrzypaczką niestety nie zostałam z kilku powodów, choć to bardzo bliski mi instrument. Lira korbowa, bandura, pianino, kontrabas czy wiolonczela to dla mnie instrumenty pomocnicze, bardziej do wyrażenia jakiejś myśli, wydobycia czegoś inspirującego, przygotowania aranżu czy szkicu.

Opowiedz o swoim solowym projekcie i Quadro Susanna. Co Cię inspiruje?
Solowy projekt rozpoczął się w 2006 roku. Zaczęłam notować swoje aranżacje utworów ludowych, odkurzyłam stare kompozycje. Paweł, mój mąż, testował wtedy sprzęt, uczyliśmy się pewnych rzeczy wspólnie. Powstawały szkice - "piloty". Bardzo zależało mi na perkusji w tych utworach. Od wielu lat marzyłam o mocnym uderzeniu. Dzięki Pawłowi niektóre "piloty" trafiły do Szymona Piotrowskiego, perkusisty, który zgodził się skomponować partie perkusji. Następnie do nagrań dołączył Demko Trochanowski z kontrabasem i akordeonem. Z Demkiem znamy się od dzieciństwa, graliśmy i śpiewaliśmy w paru zespołach i chórach. Kompozycje kontrabasu i akordeonu do niektórych utworów należą właśnie do Demka. W 2011 powstała strona www.susanna.com.pl, na której załączyliśmy wersje demo kilku utworów. Pojawiły się konkretne propozycje koncertów. Zamarzyłam o wyjściu na scenę z tym repertuarem i pomyślałam o zebraniu składu scenicznego. Dzięki Szymonowi poznałam Pawła Harańczyka i Kacpra Gęsiarza, których również można usłyszeć na mojej pierwszej płycie. Tak powstał zespół Quadro Susanna, który przeniósł na scenę niektóre utwory z albumu. Rozwijamy się i koncertujemy. Ja nadal pracuję nad swoimi pomysłami, które realizuje sama albo z zespołem.

Twój mąż jest reżyserem dźwięku. Czy podpowiada Ci przy realizacji Twoich projektów? Czy może odwrotnie, Ty pomagasz jemu? Masz przecież doskonały słuch.
Motywujemy się i zachęcamy wzajemnie. Paweł wiele pomaga mi, a ja jemu. Jest współtwórcą płyty, robił wszystkie nagrania, miksy. Wspólnie wyprodukowaliśmy płytę Susanna "Wesna,wesnoju". Razem pracujemy w radiu społecznościowym Lem.fm. To kolejna przestrzeń, w której pracujemy wspólnie. Myślę, że tworzymy zgrany duet.

Czy Twoim zdaniem edukacja muzyczna ma wpływ na kształtującą się osobowość muzyczną? Czy uwrażliwia na potrzebę szukania siebie w muzyce, improwizowania, czy daje poczucie wolności?
Kolejne niełatwe pytanie. W moim życiu nie było dnia bez muzyki, ponieważ ja tego chciałam i domagałam się tego. Mam wrażenie, że muzyka w życiu codziennym jest niedoceniania i może dlatego zamiast udoskonalać edukację muzyczną w szkołach, przeznacza się na nią coraz mniej godzin.

A jaką rolę w rozwoju muzycznym przypisałabyś rodzicom?
Mama stworzyła mi możliwość uczestniczenia w wielu zespołach i chórach, które założyła i nadal prowadzi. W miarę możliwości jeździła ze mną na konkursy i dodatkowe lekcje skrzypiec. Dbała o to. Ojciec swoimi oprawami mszy dostarczał mi niekiedy porządnej dozy perfekcyjnego wokalu, o którym nie myślałam jeszcze wtedy jak o operowym, bo on do końca też taki nie był. Słuchałam moich rodziców jako wspaniałych śpiewaków i na tym się kończyło. Kształcić i odbudowywać stracony głos musiałam już we własnym zakresie.

Zuzia Jara to nie tylko muzyka. Pamiętam Cię z edukacji plastycznej w PWSZ i Uniwersytecie Rzemiosła Artystycznego jeszcze we Wzdowie. Czy zajmujesz się malarstwem i rysunkiem profesjonalnie? Co daje Ci ta forma wyrazu?
Wzdów to w moim życiu niesamowity i piękny wątek, który zawdzięczam mamie. To miejsce, do którego w dzieciństwie dużo jeździłam i miałam nawet przyjemność brać udział we wzdowskich spektaklach. Liceum kończyłam eksternistycznie, więc z czasem mogłam rozpocząć naukę we Wzdowie już jako studentka. Nie skończyłam niestety Uniwersytetu Ludowego, bo zdałam na studia do Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej na edukację plastyczną, której również nie skończyłam. Zdałam na filologię ukraińską do Lublina i skończyła się moja edukacja plastyczna. Po roku w Lublinie za głosem serce przeniosłam się do Krakowa i tu skończyłam filologię ukraińską na Uniwersytecie Jagiellońskim. Maluję nieustannie, niedługo będę miała swoją pierwszą wystawę.

Wróćmy proszę do sanockich czasów. Widymo, zespól pieśni karpackiej, Irmos, szkoła muzyczna... Co dał Ci ten czas i jak go wspominasz?
Widymo to ponad dwanaście lat mojego śpiewania ze wspaniałymi kobietami, znowu dzięki mamie. Pierwsze siedem lat przyniosło mi niezwykle ważne znajomości. Poznałam wspaniałe dziewczyny, z którymi przeżyłam piękne chwile. Każda to inna osobowość, z którą miałam okazję przebywać. Prawosławny Chór Diecezjalny Irmos to przede wszystkim modlitwa, tysiące nabożeństw i setki koncertów. Z tym chórem podróżowałam od dziecka i w pewnym momencie po prostu zaczęłam w nim śpiewać. Co dały mi wszystkie zespoły w których śpiewałam? Dały mi szkołę życia, doświadczenie, hartowało mnue. Bo zespoły i chóry to ludzie, a każdy człowiek to inna historia, inna przestrzeń uczuć. Grunt, żeby umieć przesiewać dobre rzeczy od złych. W swoim życiu spotkałam różnych ludzi, radosnych, mądrych, rozsądnych, którzy potrafią do rzeczy podchodzić z dystansem, którzy kochają życie. I to właśnie tacy ludzie są dla mnie inspiracją.

Czerpiesz ze swoich ukraińskich korzeni? Czy inspirujesz się polską muzyka ludową?
Tradycja i kultura były bardzo żywe w domu rodziców, nadaj są, choć nie najważniejsze. Tradycja to żywioł i pasja mojej mamy, od muzyki po rzeczy materialne jak na przykład stroje ludowe, które kolekcjonuje od niepamiętnych czasów. Ja nie jestem tradycjonalistką, nie wprowadzam uparcie tradycji w życie mojej rodziny. Ale pasję do tego piękna mama niewątpliwie mi przekazała. Czerpię i z ukraińskiej i z polskiej kultury tradycyjnej, ale to nie jest podstawa moich inspiracji. Ja cenię i lubię sztukę ludową całego świata. Jeżeli chodzi o utwory tradycyjne to lubię je aranżować po swojemu.

Nie brałaś udziału w przygotowaniu drugiej płyty Widyma, nagrywanej niedawno w Sanockim Domu Kultury. Dlaczego?
Brałam, pełniłam rolę pomocnika realizatora nagrania, rozkładałam i składałam kable (śmiech). Zaśpiewałam gościnnie na życzenie mamy pieśń kupalną "Oj, na Jana", którą długie lata śpiewałyśmy w duecie. Właściwie to już mój wyjazd na tourne do Niemiec, na który zdecydowałam się jeszcze w 2009 roku, był gościnny. Po prostu poszłam swoją drogą, ale nie zrywam znajomości, ani możliwości współpracy z Widymo. Jak wspominała - to fantastyczne babeczki!

Warto wspomnieć o Twoim występie w Must be the Music. Jakie jest Twoje zdanie na temat tego typu talent show. Jak się tam znalazłaś?
Historia jest bardzo prosta. Lubię współpracę z artystami i innymi muzykami, lubię nowe doświadczenia. W zeszłym roku nagrałam chórki do paru utworów Aleksandra Schmidta, któremu moja strona została polecone przez życzliwego człowieka. Następnie Aleksander napisał utwór i zaproponował, abyśmy poszli z nim do Must Be the Music. Poszliśmy, odbył się precasting, na którym po raz pierwszy spotkaliśmy się z Aleksandrem - do tej pory współpracowaliśmy za pomocą internetu, następnie casting, z którego nasz występ pokazali w czwartym odcinku tego programu. Warto było zobaczyć jak to działa. Przy tej produkcji jest ogrom sprzętu i sporo ludzi, którzy to wszystko ogarniają. To dobre doświadczenie. Polecam każdemu.

Czy osiągnęłaś już to, z czego możesz byś naprawdę dumna?
Prawdę mówiąc, gdybym miała mieć drugie imię, to powinno brzmieć Porażka, tyle jej w swoim życiu zaznałam. Jestem dumna z tego, że mimo wielu przeciwności, nie straciłam Wiary w Miłości i wytrwałości w realizowaniu marzeń.

Czego Ci życzyć na cały rok 2013?
Zdrowia!

Dziękuję za rozmowę!
Dziękuję serdeczne.

Rozmawiała Angela Gaber

Kwiecień 2013, wywiad z archiwum rozmów Angela Gaber Trio https://www.facebook.com/AngelaGaberTrio

Skrót artykułu: 

Susannę Jarą-Małecką poznałam kilkanaście lat temu, nie pamiętam jak i gdzie. Córka Marianny Jarej, jednej z moich pierwszych mentorek wokalnych, dzięki której odkryłam swoje korzenie i stało się dla mnie jasne, dlaczego ciągnie mnie do muzyki Wschodu. Zuzia współtworzyła pierwszy skład Widyma. W tym zespole rozumiałyśmy się bardzo dobrze, sporo nas łączyło, trochę dzieliło, ale najważniejsze, że nasza współpraca muzyczna układała się. Lubiłam odwiedzać Susannę. W tych wizytach było coś mistycznego. Najpierw przekraczało się bramę okalającą posiadłość cerkwi, żeby pokonać kilka schodów plebanii i zejść bardzo nisko, jakby do podziemia. A tam, był po prostu dom. Dom ludzi, którzy przyjechali do nas ze Wschodu, dom pełen muzyki, ukraińskich zwyczajów, ozdób, dom gościnny i otwarty. Żywy folk. Zuzia jest jednym z trójki dzieci Antona Jarego (protodiakona, dyrygenta, śpiewaka), który dzisiaj służy w sanockiej katedrze prawosławnej oraz Marianny Jarej (dyrygentki, teololożki, muzyka, społecznika, tłumacza...). Z Susanną Jarą-Małecką rozmawia Angela Gaber

Autor: 
Dział: 

Dodaj komentarz!