Lato z taborem

Być może czytelnik zmylony tytułem poszuka tu historii z malowniczych wędrówek z taborami cygańskimi, tymczasem znajdzie garść wspomnień z węgierskich obozów tanecznych w Transylwanii, jednak dla jakichś powodów zostały i one nazwane "taborami tańca" - czy to dla wędrówki w poszukiwaniu korzeni, czy dla wypełniającej owe zjazdy muzyki, czy dla wolnego stylu życia, który nie tylko obecni na taborach Cyganie prowadzą. No i rzecz nie bez znaczenia - węgierskie tabory tańca odbywają się w Rumunii - kraju, który chyba najbardziej kojarzy się z Cyganami.

Międzynarodowe obozy tańców węgierskich - tak zwane "tabory tańca" - organizowane są przez działające na Węgrzech Domy Tańca. W ciągu roku Domy Tańca urządzają zabawy taneczne i warsztaty w mieście , a w czasie wakacji organizują obozy muzyczne u źródeł - najczęściej w Siedmiogrodzie, na terenie obecnej Rumunii. W trakcie takich wyjazdów można się uczyć tańca, gry na instrumentach, czasem jakiegoś rękodzieła. Różne domy tańca organizują obozy w różnych wioskach Siedmiogrodu, każdy z nich trwa tydzień i poświęcony jest muzyce danej wioski i okolic - praktycznie przez całe lato można jeździć od obozu do obozu, poznając różne tańce i regiony. Mnie udało się pojechać na dwa takie obozy - w Vajdaszentivány i Szászcsávás (okolice obecnego Targu Mures).

Cały pobyt w Rumunii zlał mi się w pamięci w jedno pasmo kolorowych dni, z którego wyławiam na chybił-trafił poszczególne barwy i smaki, jak owoce ze słoika z konfiturą i kosztuję z namysłem i zadowoleniem, kolejno przypominając siebie rdzawe dachy Transylwańskich wiosek, wszechobecną muzykę, bose dzieci na drodze, łany kukurydzy, czerwone wino Murfatlar, wieczorne zabawy...


Muzyka

Muzyka rozbrzmiewa od rana do nocy i po nocy. Grajkowie to lokalni dziadkowie oraz co bieglejsi uczestnicy warsztatów muzycznych. Muzykanci zaczynają grać rano na warsztatach - zajęcia odbywają się przy muzyce na żywo - wystarczy jeden skrzypek, albo skrzypek i akordeonista, ale grup warsztatowych jest kilka, więc wszyscy grajkowie są "zagospodarowani". Potem chwila przerwy na obiad, chwila na kolację, a wieczorem zabawa! Na zabawie gra zawsze jakiś silny skład - jeśli jest naprawdę dużo muzyków, to się zmieniają w trakcie wieczorów i w trakcie zabawy. Kapela cygańska z Szászcsávás to ekipa kilku znakomitych skrzypków, w której maskotką jest trzy-czterolatek, który też skrzypiec nie żałuje - chyba najbardziej znana kapela w Siedmiogrodzie, która ogrywa połowę tanecznych taborów, a energii ma drugie tyle. Jeśli muzyków jest już decydowanie za dużo na scenę, to tak jak w Vajdaszentivány - połowa gra w sali do tańca, a połowa pod barem na dworze, gdzie królowe piwa wywodzą z zapałem pieśni żołnierskie. Po zabawie, która kończy się około 2:00 w nocy impreza przenosi się do baru i tu trwa do białego rana. A rano, warsztaty, więc muzyk bierze skrzypeczki pod pachę, idzie na zajęcia...itd. itd.


Egzotyka

Niby obozy poświęcone są muzyce węgierskiej, ale wyrosła ona w tej ziemi - wielokulturowej mieszance różnych zwyczajów i tradycji. Siłą rzeczy najbardziej rzucają się w oczy Cyganie i instynktownie człowiek sam szuka okazji do bliższego przyjrzenia się tej barwnej odmienności.

Pierwsze pojawienie się malowniczej grupy Cyganów z wąsatym Cyganem w malowniczym kapeluszu wzbudza zachwyt. Cyganki kolorowe jak ptaki, łobuzersko roześmiane dzieci - siedzą przed barem pół dnia i obserwują "miastowych" przybyszy.

Nie wiadomo właściwie kto tu dla kogo jest większą egzotyką - czy Cyganie dla nas, czy my dla ludzi z wioski, czy Bernard, emerytowany uwodziciel z niemiecko-francuskiego pogranicza, który od lat jest pierwszym "latającym holendrem" tych warsztatów. Bernard był już wszędzie i to po kilka razy, opanował nieco języka węgierskiego i rumuńskiego i dzieli się swą wszechwiedzą na temat muzyki węgierskiej i taborów z każdym napotkanym słuchaczem. Zupełnym jego przeciwieństwem jest "Japończyk z Vajdaszentivány", który co roku przyjeżdża na obóz, jest świetnym muzykiem i dobrym tancerzem, a tak wrósł już w te klimaty, że wioskowi ludzie uważają go za swojego.


Języki

Na obozach obowiązuje język węgierski, który, jak wiadomo, do najłatwiejszych nie należy, a mówiąc konkretniej - nic tu z niczym znanym się człowiekowi nawet nie kojarzy. Ze znajomością języków obcych, wbrew pozorom, nie jest najlepiej, nawet wśród młodzieży, tak więc "ręce bolą od gadania". Węgrzy lubią swój język i nie odczuwają specjalnej potrzeby sięgania po inne, natomiast dużo łatwiej się dogadać z Cyganami! Jak każdy naród wędrowny, Cyganie mają dużą otwartość komunikacyjną, więc dość łatwo się porozumieć nawet bez jakiegokolwiek wspólnego języka - ja mówię po polsku, Cyganka po cygańsku i tak sobie gawędzimy o tym i owym, niekoniecznie nawet w sprawach handlowych.


Klątwy

Transylwania kojarzy się z mocami tajemnymi, czarami, wampirami i mnóstwem spraw niedopowiedzianych. Pewnie każda dolina i wioska mają swoją legendę, nas, obozowiczów podczas drugiego mojego taboru w Szászcsávás (w skrócie Csavas) dopadła "Klątwa Czawaszu"! Kto nie miał rozstroju żołądka, ten był przeziębiony lub chory, pranie nie schło zupełnie, a stan spocenia na zajęciach przekraczał normy tropikalne. Przestrzeganie zakazu picia wody innej niż butelkowana ze sklepu na niewiele pomogło - przecież w posiłkach i myciu korzystało się z wody lokalnej. Jedynym skutecznym lekarstwem na klątwę okazała się... palinka - czyli gorzałka. Ale gospodarze polewali chętnie i często, a domowe wyroby spirytusowe smakowały dobrze, więc ostatecznie drugi "turnus" przebiegł bezpiecznie do końca. Warto zresztą wspomnieć, że palince odmówić nie wypada - do Vajdaszentivány przyjechała wycieczka około dwudziestu Norwegów - obejrzeć sobie nas-cudaków i kiedy gościnnie uczęstowano ich palinką, odmówili! Zgroza odmalowała się na twarzach gospodarzy - tyle dobra nalanego do kieliszków się zmarnuje. Zawstydzona kierowniczka wróciła z tacą do kuchni zlać to wszystko z powrotem do plastykowej butelki.


Cygańskie dzieci

Cygańskie dzieci - te zadbane i te biedne - wesołe i psotne oraz te smutne i głodne. W Vajdaszentivány Cyganiątka brykały wesoło po terenie imprezy, dokazywały, ciekawym "łoc-jo-nejm?" szukały kontaktu z cudzoziemcami; dziewczynki miały wplecione kokardy, niemowlęta zapatulone były w kocyki, któreś dziecko miało okulary - wesołe, w miarę zadbane dzieci. W Szászcsávás na obrzeżu wioski przycupnęły wstydliwie domy z dykty i kartonu - enklawa cygańska, a dzieci - obdarte, głodne i brudne - żebrały całymi dniami pod remizą. Starsze dzieci opiekowały się maluchami i razem plątały się po wiosce. Nie widziałam tu w dzieciach ani razu tej radości, z którą dzieciaki z pierwszej wioski łapały iskry i płonące liście z ogniska do plastykowych kubeczków po piwie wygrzebanych ze śmietnika.


Koleżanki Cyganki

Zrobiłam zdjęcie dwóm Cygankom. Chętnie pozowały, po czym, kiedy im pokazałam na monitorku aparatu jak wyszły, wpadły w samozachwyt. Czy one mogłyby mieć takie zdjęcie? No pewnie, mogę im wysłać pocztą - zachwyt jeszcze większy. Podadzą mi adres i im wyślę. Tak to stałam się koleżanką Cyganek. Przez dwa dni chodziły zadowolone, jeszcze im zrobiłam kilka zdjęć na życzenie, po czym kiedy przyszło do podania adresu, okazało się, że żadna pisać nie umie. Podyktowały mi więc, lecz niech jasność spłynie na pracowników poczty rumuńskiej, żeby to doszło, bo przecież ja zapisać po rumuńsku nie umiem!


Energia skanalizowana

Na jednym z obozów jest zatrudniony Cygan imieniem Tibi. Sprząta, pomaga zbierać i rozstawiać różne rzeczy, pomaga w knajpie - wszędzie go pełno, wszędzie jest, krząta się, a od czasu do czasu, kiedy go porwie muzyka albo ktoś zaczepi, żeby coś pokazał odkłada to, co akurat ma w ręku (miotłę, kufel, torbę) i dalej wywijać nogami! Tańczy świetnie i mało kto jest mu w stanie dorównać. Po paru taktach zatrzymuje się niespodziewanie, bierze z powrotem to, co tam niósł i biegnie dalej. W dodatku na wieczornych występach to on szefuje grupie cygańskich tancerzy. Podobno tylko raz do roku doznaje takiego ożywienia, na co dzień nic nie robi.


Kup pan kieckę

Na obozy przyjeżdżają handlarze - wiadomo, że turysta człek przy kasie, to może da się coś zarobić. W Vajdaszentivany było ich sporo, handlowali ceramiką, kapeluszami, drewnianymi łyżkami, chińskimi trampkami i gumowcami, czasem trafił się obwoźny stragan z owocami - ale najbardziej widoczne były Cyganki sprzedające damskie fatałaszki. Kolorowe, plisowane spódnice, kwieciste chustki, pstrokate bluzki - wszystko takie samo jak na właścicielce kramu i jej koleżankach. Z ciekawości pytam:
- Ile kosztuje taka spódnica?
- 100 euro!

Ohoho! To chyba cena trochę zaporowa jak na parę metrów perkalu, w którym raczej na co dzień wystąpić się nie da. Macham ręką z rezygnacją i odchodzę, goniona lecącą na dół ceną - "To może 80! Albo 60 Euro!" Ale już na przykład Holenderki, które przyjechały "zwiedzić" sobie obóz uznały, że 80 euro to całkiem przystępna cena i zadowolone z utargu nabyły dwa pełne komplety cygańskich fatałaszków. Mąż jednej z Cyganek asystujący przy transakcji z naręczem ciuchów pod pachą, chyba sam nie mógł wyjść ze zdumienia, że oto za jednym razem wpadnie im kasa na parę miesięcy życia.


Piknik

W Szászcsávás urządzono piknik na okolicznych wzgórzach. Najpierw był obiad, lenistwo i spacery, potem warsztaty tańców męskich i cygańskich na trawie oraz mecz piłki nożnej "Cyganie kontra reszta świata", a wieczorem zabawa pod gwiazdami przy muzyce i ognisku - to dopiero klimat!


Piosenki

Nauka piosenek w niczym nie przypomina znanych u nas warsztatów pieśni polskich, ukraińskich czy innych. Na obozie czasu na naukę śpiewu przeznacza się mało i nikt nie ma ambicji stworzenia dobrze śpiewającej grupy. Tu głównym zadaniem jest przekazanie kilku melodii i tekstów lokalnych piosenek i pokrzykiwanek śpiewanych w czasie tańców albo pieśni rekruckich. Szczególnie te ostatnie, nie wiedzieć czemu, wzbudzają w Węgrach sentyment - śpiewano je za czasów austro-węgierskich, kiedy mężczyźni szli do wojska, a dziś z upodobaniem ryczy się je w silnej grupie pod barem. Szczerze powiedziawszy zarówno spotkania warsztatowe (na co najmniej 100 osób), jak i "praktyki" pod barem często przekraczały moje możliwości percepcyjne.


Kurom a muzom

W Szászcsávás wszyscy uczestnicy taboru zakwaterowani byli u miejscowych rodzin. W "naszym" domu mieszkało siedmioro tancerzy i muzykantów, a rodzina składała się z rodziców, dwójki dzieci, dwóch babć i jednego dziadka. Gościnnie było wielce i serdecznie, a nasi gospodarze okazali się bardzo muzykalni. Piosenki przyniesione z warsztatów stały się okazja do rodzinnego śpiewania któregoś wieczoru w domu. Za dnia, w czasie przerwy obiadowej, Anna, skrzypaczka z Londynu, chodziła ze skrzypcami po gumnie i grała po kurnikach.


Tańce

Tańczyć każdy może, ale przede wszystkim chce. Warsztaty prowadzą ludzie z zespołów z Węgier i na ogół bardzo dobrze umieją przekazać wiedzę i praktykę. Gorzej było z warsztatem tańców cygańskich - pani Cyganka powoli pokazać drobnych kroczków nie umiała. Zadarłszy nieco spódnicę, kazała naśladować, a tłum dziewcząt dokoła dreptał jak umiał.

Na wieczornych zabawach, tak zwanych tanchazach obowiązuje pewien rytuał - właściwy dla danej wioski. W Vajdaszentivány najpierw co wieczór odbywały się koncerty - muzyka i tańce z różnych części Transylwanii, a potem zabawa taneczna - kapela co wieczór inna lub modyfikowana. Dwa pokazy były w całości poświęcone tańcom cygańskim - z tym, że jeden w wykonaniu dzieci z wioski, a drugi inscenizowany przez zespół z Budapesztu - warto było zobaczyć różnice, choć trzeba przyznać tancerzom z miasta, że Cyganem niekoniecznie trzeba się urodzić...

W Csavas występy były krótkie, ale za to zawsze w wykonaniu "dziadków wioskowych". Tu królowała inna atrakcja - pontozó, czyli tańce męskie - solowe popisówki przed kapelą.

Na pierwszej zabawie nikt nie tańczy z "nowych" - tylko mistrzowie parkietu, instruktorzy, dziadki miejscowe - reszta "rozpoznaje teren". Po pierwszym dniu warsztatów na parkiecie robi się tłoczno. Taniec z Vajdaszentivany jest bardzo charakterystyczny - mężczyzna obraca partnerkę za trzymaną wspólnie chustkę - dzięki temu możliwe jest wykonanie dużej ilości skomplikowanych obrotów, a przy okazji taniec wygląda bardzo widowiskowo. W Csavas kręci się jeszcze szybciej, ale już razem. Czardasza cygańskiego miastowi tańczą po węgiersku, w parach i z figurami, a Cyganki w kręgu drobią po swojemu. Pod ścianami siedzą babki - często przychodzą na godzinę, dwie przed imprezą, żeby zająć dogodne miejsca widokowe - i plotkują na całego.

Nie każda tanchazowa panna jest łatwo rozpoznawalna, nie każda ma charakterystyczne butki do tańca i kwiecistą spódnicę. Na przykład przychodzi paniuńcia w czerwonych szpilkach i brokatowych dżinsach niby sobie popatrzeć od niechcenia, ale kiedy jakiś grzeczny kawaler prosi do tańca, jest w pełni przygotowana - wyciąga z maleńkiej czerwonej torebeczki chustkę i dalej wywijać! Nawet krzywe deski podłogi szpilkom nie przeszkadzają.


I to już koniec

Kiedy przychodzi wyjechać z gościnnej Transylwanii, jednocześnie dopada człowieka ulga, że nareszcie sobie trochę odpocznie, może nawet się wyśpi (od czego się już zdążył odzwyczaić), a jednocześnie od razu żal, że trzeba opuścić tabor, który potoczy się dalej - bo jeszcze niektórzy pojadą dalej, na kolejne obozy, odwiedzą kolejne zakamarki gościnnego Siedmiogrodu, gdzie żyje piękna muzyka, a czas płynie jakby wolniej. Mnie cygańska dusza każe iść w góry - popcham więc swój wóz w trochę inne strony.

Skrót artykułu: 

Być może czytelnik zmylony tytułem poszuka tu historii z malowniczych wędrówek z taborami cygańskimi, tymczasem znajdzie garść wspomnień z węgierskich obozów tanecznych w Transylwanii, jednak dla jakichś powodów zostały i one nazwane "taborami tańca" - czy to dla wędrówki w poszukiwaniu korzeni, czy dla wypełniającej owe zjazdy muzyki, czy dla wolnego stylu życia, który nie tylko obecni na taborach Cyganie prowadzą. No i rzecz nie bez znaczenia - węgierskie tabory tańca odbywają się w Rumunii - kraju, który chyba najbardziej kojarzy się z Cyganami.

Dodaj komentarz!