Jawornik

Odsłona pierwsza


Na początku były gzy. Nie, najpierw Jasiu i Bronek w duszny poranek. Oni poszli przekonywać Jasia, żeby zgodził się przewieźć graty tam, gdzie miała być nowa baza. Jasio, od lat na początku lipca wożący cały bazowy majdan na furze za ciągnikiem, jak zwykle zgodził się pojechać.

– Ale jak? Tam przecież drogi nie ma, za cmentarzem wszystko zarosło, tylko błoto i kupa pozwalanych drzew – tłumaczyli mu. Od niechcenia odpalił popularnego.– Ta... ja tu do lasu trzydzieści lat jeżdżę to wiem. Tam droga jest jak stół!Jak stół. Przedzierali się przez napastliwe chaszcze, wpadając w ciepłe błoto, przełazili przez grube pnie drzew leżące bezładnie, jakby popchnęła je złośliwa ręka losu. Bronek radośnie operował piłą torując drogę. W ciężkim upale wisiała zapowiedź deszczu, powietrze było lepkie, nikomu nie chciało się gadać. Myśleli o tym, że czeka ich cholerna robota, a obiecani pomocnicy wypięli swe szlachetne tyłki i nie przyjechali.

z jawornikowej Kroniki

Od paru lat nie mogę napisać w kronice nic sensownego. Co napiszę - to bez sensu. Bardzo nad tym ubolewam.
Marcin
        

W końcu dotarli do górnej części wsi, a raczej tego, co kiedyś nią było. Po lewej stronie, na podmokłej łące pełnej mięty, wił się strumyk tak mały, że nie było go słychać, wbity w kanion gliniastego brzegu bronił dostępu do mętnawej wody. Po drugiej stronie tej niby-drogi był stromy stok. Wspięli się na niego i rzucili plecaki pod starym krzyżem. Nie dało się siedzieć – nagle z narastającym i budzącym grozę brzęczeniem pojawiły się gzy. Siadały na twarzach, rękach i ubraniach tnąc niemiłosiernie, a jednocześnie od niechcenia. Zrezygnowani rozleźli się między drzewami. To była duża wieś i teraz zdziczałe resztki sadów zdawały się ciągnąć bez końca wzdłuż ledwie widocznej drogi, ale okazało się to złudne, bo urywała się tuż za zawalonym przepustem, pod którym coś niewyraźnie ciurkało. Wszędzie wciskały się pokrzywy i zielsko, pod stopami trzaskały łamane gałęzie i trzeba było uważać, żeby nie wpaść po pas w jakieś wykroty, w których omszałe resztki murów otwierały drogę w głąb czasu. Wreszcie, zmęczeni bezowocnym snuciem się, zeszli nisko, prawie nad strumień i usiedli pod brzozą. Ktoś z nich niedbale dłubiąc nogą pod rozłożystym krzakiem agrestu, odgrzebał fragment solidnej podmurówki, może szkoły, albo domu sołtysa. I to było To Miejsce.

z jawornikowej Kroniki...
Podczas wyprawy w górę dolinki potoku odkryliśmy kilka czereśni:

-słodką, ale trudno dostępną
-gorzką łatwo dostępną
-średnią średnio dostępną

Układa się to w jakąś dziwną prawidłowość. Natrafiliśmy tez tam na zasypaną studnię. Znaleźliśmy też źródełko. Na koniec udało nam się znaleźć bazę.
Radek         



Odsłona druga


Ten młodopolski tekst powstał zaledwie parę lat temu, kiedy to na gorąco próbowałam pozbierać wrażenia z przenoszenia naszej bazy do górnego Jawornika i budowania na niczym. Wtedy zostaliśmy zarazem naznaczeni wysiedleniem i przybyciem do Miejsca, które mieliśmy stwarzać na nowo. Dramat naszego wygnania i powrotu zamknął się w obrębie jednego lata, jednej doliny na pograniczu Bieszczadów i Beskidu Niskiego, niegdyś naturalnej granicy między Łemkowszczyzną a Bojkowszczyzną. Ta wieloznaczność i podzielność świata – historyczna, geograficzna i losowa, nadała Miejscu już od początku niesamowity klimat. Do doliny Jawornika, jednej z większych łemkowskich wsi całkowicie opustoszałej po akcji „Wisła”, teraz nam przyszło dopisać swoją historię.

z jawornikowej Kroniki...

Jawornik to powrót do przeszłości, a myślałem, że takich baz już nie ma. A tu się taka znalazła! Jutro jadę już do domu. Te dwa dni spędzone tutaj będą najlepszymi dniami mojego krótkiego urlopu w górach. Udało mi się. Trafiłem we właściwym czasie we właściwe miejsce i spotkałem tu właściwych ludzi. Te chwile się już nigdy nie powtórzą. Nawet specjalnie nie będę ich szukał w przyszłości. Ja po prostu tu byłem.
Anonim         


Jak poradzić sobie z magią Miejsca już zastaną? Jak jej nie nadużywać? Chyba wystarczy po prostu być w Jaworniku, uważnie patrzeć wokoło, a inne wymiary świata same rzucą się w oczy. Czyli: widok pierwszy od strony Rzepedzi: dym unoszący się z chaty, którą postawili Waldek i Bronek na resztkach starych fundamentów, a w oknie firanki i pelargonie. Wieczorem szczekanie psów i refleksy od naftowych lamp i ogniska. Ciągłe zagrożenie ze strony cmentarza, o którym Kolberg napisał to, co napisał... Muzyka, którą przy sprzyjającym wietrze słychać czasem aż na triangulu. Zdziczały sad, rodzący głównie wyłażące z ziemi żelastwo. Jakieś ruinki i pagórki po bliższych oględzinach okazujące się porośniętym trawą dachem Piwniczki Jarka... No i ludzie. Ci, bez których nie byłoby bazy: Bronek, niezrównany mistrz piły motorowej, Jasio, specjalista od jeżdżenia po błocie, Staszek – pszczelarz, który często gości nas swoim miodem i jego procentowymi roztworami. Waldek, który potrafi namówić ich wszystkich do pomocy i jest naszym ambasadorem wśród miejscowych. Stała ekipa, która już od kilku lat przyjeżdża pod koniec lipca na Imieniny Sołtysa. Wszyscy połączeni gadaniem o deszczu, który pada albo nie pada i o gzach, które tną jak wściekłe, albo akurat wyjątkowo nie. I jeszcze wspólne muzykowanie i tańce do rana przy kapeli Romana Kumłyka. Słynne jagody z cmentarza. Tajemnicze miejsce w lesie, w którym Pszczelarz podobno ukrył cztery pancerfausty... Wszechobecne błoto.



Napachnieć głowę
od skrzypki białej
Co łeb żółty
Do dzwonków pochyla
I płakać chcę, że koniec
I śmiać
na początek
Rosy
W bose buty
Pijanej
Od śniadania już
Zabłoconą duszę
Po pachy
Wszyscy święci
Oczyszczą
Nagrobnym fioletem
jagód
U stóp poziomkowej
świątyni
Ze złamaną belką
W herbie
I już nie boli
Zapach dymu
Przyniesiony z miasta
Już przypominam sobie
Jak milczeć
Do lasów

Ania Kiełbusiewicz


Czas mija. Powoli bledną dyskusje o wyższości Wielkanocy nad Bożym Narodzeniem, czyli o tym, która baza była lepsza: stara czy nowa. Łemkom, którzy kiedyś zostali stąd wysiedleni, a teraz czasem przychodzą wspominać dawne lata, nasz Jawornik się podoba. Niektórzy mówią, że czas stanął tu w Miejscu...


Skrót artykułu: 

Na początku były gzy. Nie, najpierw Jasiu i Bronek w duszny poranek. Oni poszli przekonywać Jasia, żeby zgodził się przewieźć graty tam, gdzie miała być nowa baza. Jasio, od lat na początku lipca wożący cały bazowy majdan na furze za ciągnikiem, jak zwykle zgodził się pojechać.

– Ale jak? Tam przecież drogi nie ma, za cmentarzem wszystko zarosło, tylko błoto i kupa pozwalanych drzew – tłumaczyli mu. Od niechcenia odpalił popularnego.– Ta... ja tu do lasu trzydzieści lat jeżdżę to wiem. Tam droga jest jak stół!Jak stół. Przedzierali się przez napastliwe chaszcze, wpadając w ciepłe błoto, przełazili przez grube pnie drzew leżące bezładnie, jakby popchnęła je złośliwa ręka losu. Bronek radośnie operował piłą torując drogę. W ciężkim upale wisiała zapowiedź deszczu, powietrze było lepkie, nikomu nie chciało się gadać. Myśleli o tym, że czeka ich cholerna robota, a obiecani pomocnicy wypięli swe szlachetne tyłki i nie przyjechali.

Dodaj komentarz!