Festiwal Trzech Kultur

W Wielkiej Synagodze zasiadają w pierwszym rzędzie: przeor paulinów, ksiądz prawosławny i zakonnik z klasztoru w Jabłecznej. Część publiczności w jarmułkach, część w jesiennych paltocikach "z ulicy". Razem oklaskujemy koncert Anny Marii Jopek z formacją Kroke. Fenomen włodawskiego festiwalu? Klimaty Pogranicza? Tak było rok temu i tak jest tu zawsze. Razem od setek lat...

Na Bugu we Włodawie...

Włodawa, maleńkie miasto na rubieżach Polski, nad Bugiem. Sławne w całej Polsce. Codziennie przed południem, w Pierwszym Programie Polskiego Radia podaje się komunikat "o stanie wód w dniu dzisiejszym" i obowiązkowo występuje tam sformułowanie: "na Bugu we Włodawie". Maleńka budka strażnika, który dokonuje pomiarów, mieści się obok schodków, nad samą rzeką, blisko centrum miasta.

Niegdyś Bug dawał ogromne możliwości. Głównie transportowe. Przed II wojną spławiało się tędy drewno, pływały barki, tratwy, łodzie. Nad Bugiem biegła linia kolejowa Chełm-Brześć wyposażona we wspaniały most. Dworzec Włodawa mieścił się pięć kilometrów za Bugiem, w Tomaszówce.

W zasadzie rzeka dzieliła miasto na dwoje. Młodzież z Tomaszówki uczyła się we włodawskim gimnazjum, wielu mieszkańców Włodawy pracowało w Tomaszówce, głównie przy przeróbce drewna spławianego rzeką. Mieszkało się w zasadzie we Włodawie.

W czasie działań wojennych most zbombardowano. Później na Bugu stanęła granica. Do dziś biegną w stronę Białorusi tory kolejowe. Polska urywa się równo ze skarpą, nad rzeką. A w Białoruskiej Tomaszówce stoi dworzec, na którym do dziś wisi tablica z napisem Włodawa. W samej Włodawie nie ma dworca. Bo i kolej służy tylko do przewozu drewna z pobliskich lasów.

Włodawa jest podobna do wszystkich nadbużańskich miejscowości. W centrum maleńkie, urocze pożydowskie kamieniczki, na obrzeżach bloki. Jakaś fabryczka, pozostałości PRLu, straż pożarna i parę zabytków: kościół św. Ludwika, klasztor paulinów oraz dwie synagogi i cerkiew NMP. A także oryginalna zabytkowa budowla - czworobok handlowy wypełniający rynek. Niezbyt wiele, a jednak dużo.

Zabytki wiele mówią o charakterze miasta. Kościół wraz z klasztorem paulinów powstał jako bastion krzewienia katolicyzmu na terenach o silnym wpływie prawosławia. Synagoga pojawiła się tutaj wraz z licznymi we Włodawie mieszkańcami wyznania mojżeszowego. Czworobok był oryginalną, niespotykaną nigdzie budowlą kupców żydowskich. Zaś cerkiew na tych terenach była świątynią niemal naturalną.

Kiedy wjeżdżamy do Włodawy od strony Orchówka pojawia się widok iście symboliczny. Nad horyzontem miasta krzyż cerkwi, wieża kościoła i charakterystyczny dach synagogi. Trzy świątynie jednego miasta.


Trzy kultury w trzy dni

We wrześniu każdego roku uśpione zwykle miasteczko ożywa. Mieszkańcy wyruszają na ulice, na których nie bywają przez cały rok. Na rynku pojawiają się plakaty, banery, na deptaku przed muzeum stragany. Budzi się wielka i mała synagoga, cerkiew, kościół i klasztor ojców paulinów. Na ulicy można spotkać znanego aktora lub muzyka.

W zaułkach, między spacerowiczami, przemyka trójka mimów z teatru MIT z Wrocławia. Są w kostiumach arlekinów lub cyklistów. Zwykle dopasowują swoje działania do wydarzeń festiwalowych. Bywa, że spotykamy ich w klasztorze z księgami w rękach lub na szczudłach, czy z dziećmi, w trakcie zabawy zabytkowymi rowerami. Za nimi liczna grupka gapiów i katarynka. Jak za dawnych lat. Kolorowa, z papierową taśmą uruchamiającą odpowiednią melodię. I kręcący korbą, stylowo ubrany kataryniarz, koniecznie w kapeluszu.

Nieco dalej mnisi. Stragan z Jabłecznej, szalenie popularny. Tutaj nalewki, pierogi i placki, zioła, degustacja potraw. Preparaty, które mogą być użyte jako leki, relikwie i maleńkie ikony. No i przede wszystkim porady, nie kosztują nic, a mogą okazać się cenne.

W oknach bez szyb, w pustych, zabytkowych kamieniczkach, ogromne fotografie sugerujące, że w domu toczy się życie, jak przed laty. Mieszkańcy gotują, cerują, dyskutują z sąsiadami...

W kameralnej atmosferze, bez większego rozgłosu, odbywają się w muzeum niezwykłe wystawy. W maleńkiej salce eksponowane są obrazy, fotografie, czasem prezentacja przybiera kształt ekspozycji muzealnej. Najczęściej autorką wystaw jest Małgorzata Bem. Prezentuje włodawskich twórców, malarzy, rzeźbiarzy. Czasem są nimi nieobecni - włodawscy Żydzi na zabytkowych fotografiach, czasem ich praca, maszyny do szycia, ubiory, które wyszły spod ręki dawnych mistrzów.


"Ojciec" Festiwalu

Nie sposób pisać o Festiwalu Trzech Kultur, pomijając jego twórcę. Marek Bem, bo o nim mowa, pochodzi z bardzo daleka - z Dolnego Śląska, a konkretnie z Legnicy. To tereny współistnienia wielu kultur i tradycji. Po studiach wybrał się z żoną Małgorzatą w jej rodzinne strony, gdzie objął kierownictwo Muzeum Pojezierza Łęczyńsko-Włodawskiego.

Duch pogranicza zmuszał tego energicznego człowieka do iście niemuzealnych działań. Wpadł na pomysł zorganizowania Festiwalu Muzyki Sakralnej, muzyki trzech świątyń. Nazwał to wydarzenie "Muzyką Włodawy". Po kilku latach, kiedy głębiej zaczął wrastać w Polesie, zaraził się pogranicznym ścieraniem się kultur i religii. Zakochał się w nim i wpisał swoje życie w tradycje kwitnące w zaciszu nadbużańskich miasteczek.

Do dziś wszędzie czuje się tu przemieszany oddech kultury katolickiej, ruskiej i żydowskiej. Żyło i żyje się w tych rytmach, ale raczej niechętnie się o tym rozmawia. Tak bywa w wielu nadbużańskich osadach. W centralnym miejscu stoi kościół, po drugiej stronie ulicy cerkiew i ślady po synagodze. Obchodzi się święta kościelne w jednym terminie, a za dwa tygodnie, razem z sąsiadami innego wyznania, świętuje się je po raz drugi. Festiwal Trzech Kultur był tu czymś normalnym i naturalnym. W żaden sposób nie wynikał z zapisanego w statucie muzeum ministerialnego programu upowszechniania kultury. Raczej się o program ocierał. Był próbą ożywienia Włodawy i przede wszystkim obudzenia w jej mieszkańcach dumy z bogactwa tradycji pulsującej wokół. Po prostu należało festiwal zorganizować. Mieszkańcy Polesia potrzebowali swojego święta kultur.


Potrójne święto Włodawy

Mieszkańcy Włodawy obchodzą trzy święta razem. Bawią się z radością i bez najmniejszych oporów. Próbują dostać się na koncerty. Zajmują sobie miejsca na dwie godziny przed recitalem. Niestety, nie dla wszystkich wystarcza miejsc, więc pozostaje oglądanie koncertów na wielkim ekranie w ustawionym na zewnątrz namiocie. Wszystkie koncerty są transmitowane bezpośrednio i w znakomitej jakości.

Według kalendarza

Zwyczajowo, każdy z dni festiwalowych poświęcony jest wybranym kulturom. Piątek jest dniem kultury żydowskiej, a koncerty muzyki klezmerskiej odbywają się w wielkiej synagodze. Nie oznacza to, że wśród świetnie bawiącej się publiczności nie spotkamy ojców paulinów czy księdza prawosławnego. Sobota przeznaczona jest na koncerty w cerkwi prawosławnej. Niezwykły wymiar mają też warsztaty edukacyjne odbywające się drugiego dnia festiwalu w małej synagodze. Tłumy przychodzą wysłuchać chórów, biorą też udział w nabożeństwie. Gościem parafii jest Biskup Abel i zakonnicy z monastyru w Jabłecznej. Niedziela zaś poświęcona jest kulturze katolickiej. Otwiera się dla gości klasztor OO. Paulinów. W kościele Św. Ludwika od rana we wszystkich mszach uczestniczą znakomici muzycy, uznani organiści, chóry. Aktorzy recytują polską poezję. Finałem festiwalu jest wielki koncert w kościele lub na dziedzińcu klasztoru paulinów. Jest to wydarzenie, które na lata zostaje w pamięci. Koncert Chóru Stuligrosza, Mazowsza, występ Dzieci z Brodą, recital Alicji Majewskiej czy Stanisława Soyki to wydarzenia, których prędko się nie zapomina.

Oczywiście zdarzeń festiwalowych nie daje się przypisać kolejnym dniom kalendarza i przeprowadzać w przypisanych w tradycji miejscach. Synagoga gości i twórców z kręgów prawosławia, klasztor paulinów artystów żydowskich. Nie ma podziałów na tę czy inną religię.

Przez ostatnie lata festiwal gościł najwspanialszych twórców: aktorów, pieśniarzy, reżyserów, fotografików, malarzy, a także znakomite teatry oraz zespoły muzyczne. Kilkakrotnie muzykę klezmerską prezentował w synagodze zespół Kroke, czy zespół Klezzmates. Z recitalami występował Andre Ochodlo i Justyna Steczkowska, MAX Klezmer Band, a także kabaret Grupa Rafała Kmity.

W klimacie miasta nad Bugiem artystyczny przekaz nabiera niezwykłej mocy.

Wydarzeniem są koncerty w trzech świątyniach. Choćby tegoroczny, w wielkiej synagodze, gdzie wystąpiła Edyta Geppert z zespołem Kroke. Trudno uwierzyć, że zespół potrafi tak wspaniale akompaniować artystce poruszającej się w odmiennej estetyce, a i sama wokalistka znakomicie odnajduje się w klimatach klezmerskich.

Absolutnym przebojem tegorocznego festiwalu stała się młodziutka lubelska grupa NEOKLES, której liderem jest Stanisław Leszczyński (nazwisko nie jest przypadkowe - to wnuk pana Stanisława Leszczyńskiego, założyciela Zespołu Tańca Ludowego UMCS). Muzycy teoretycznie uprawiają muzykę klezmerską, ale faktycznie w ich grze odnajdziemy jazz, rock, muzykę bałkańską, węgierską czy bliskowschodnią. Czuje się świeżość i przede wszystkim szaloną zabawę muzyką z całego świata.

Oprócz nowości mogliśmy cieszyć się chóralną muzyką cerkiewną i zetknąć się z prawdziwie klezmerskim duetem RUACH - kobieta grająca na klarnecie wspaniałe żydowskie melodie, które pamiętała z dzieciństwa i towarzyszący jej na gitarze mężczyzna. Porywające melodie i niezwykły klimat duetu.


* * *

Któż z nas nie zadawał sobie kiedyś pytania - kim jestem? Trudno znaleźć prostą i szybką odpowiedź. Po długich poszukiwaniach okazuje się nierzadko, że w naszych żyłach płynie odrobina obcej krwi, że nasz pradziad lub prababka byli Rosjanami albo Żydami, a może Niemcami, Ukraińcami czy Tatarami. Zjawisko częste w Polsce, która wszak była "bożym igrzyskiem" potyczek, najazdów i okupacji. Zwłaszcza kresy i wschodnie rubieże.

Część z nas traktuje te kwestie jako pradawne i nieważne. Inni starają się o tym zapomnieć lub wręcz ukrywają fakt posiadania domieszki obcej krwi. Wszak żyjemy w kraju, w którym nosi się dumnie hasła typu "Polska dla Polaków". A inni przeciwnie - zgłębiają kulturę, jaka towarzyszyła przodkom, fascynuje ich religia pradziadów, tradycje, sztuka. Wiele osób stara się żyć według dawnych reguł. Ogromna liczba twórców szuka i odnajduje w swoich życiorysach choćby cienką nić łączącą ich z kulturami, które współistniały na naszych terenach. Sądzą, że warto to robić. Owa mnogość tradycji, połączenie kultury zachodu i wschodu, dało podwaliny polskiej sztuce.

Skrót artykułu: 

W Wielkiej Synagodze zasiadają w pierwszym rzędzie: przeor paulinów, ksiądz prawosławny i zakonnik z klasztoru w Jabłecznej. Część publiczności w jarmułkach, część w jesiennych paltocikach "z ulicy". Razem oklaskujemy koncert Anny Marii Jopek z formacją Kroke. Fenomen włodawskiego festiwalu? Klimaty Pogranicza? Tak było rok temu i tak jest tu zawsze. Razem od setek lat...

Dział: 

Dodaj komentarz!