Tam Tam Project

A więc Mamadou Diouf gra teraz z Tytusem Wojnowiczem? Zresztą może i odwrotnie – Wojnowicz gra z Mamadou? O przepraszam, wszystko pod patronatem Piotra Jacksona Wolskiego, z towarzyszeniem zespołu. Z całej tej trójcy najbardziej znanym jest zapewne Tytus Wojnowicz, apostoł oboju i muzyki tzw. poważnej w regiony nie całkiem poważne. Ale i dwaj pozostali nie są bynajmniej żółtodziobami (co, w przypadku Mamadou, słychać w konsekwentnych nawiązaniach do wcześniejszych produkcji - z czasów nagranej z Kiniorem płyty „African Snow”). Po samej lekturze wkładki cały pomysł, który obrał nazwę Tam Tam Project, zaciekawia i sprawia wrażenie zwariowanego. Chodziło tu, jeśli się nie mylę, o uzyskanie swoistego miksu inspiracji. Po wysłuchaniu rzeczy samej, dochodzę do wniosku, że cel ten został osiągnięty – z pewnymi jednak zastrzeżeniami. Płyta „gra” całkiem ładnie (blisko nagrany dźwięk), aranże są przemyślane. Dobrze wykorzystane są atuty różnorodności instrumentarium: część utworów np. „obsługuje” perkusja (co oczywiście skutkuje „wzmocnionym” beatem), część - same perkusjonalia (a więc efekt „etniczności”). Plamy syntezatorowe sąsiadują z łagodniejszymi partiami oboju czy wokalu (afrykański tembr Mamadou, ładny, schowany chórek żeński). Są i kontrasty tempa, klimatu, trochę improwizacji Wojnowicza i bębniarzy.

A jednak brakuje mi tu ostatecznego wrażenia „całości” – tak jakby rzeczywiście był to projekt, a nie - zespół. Brzmienia, które miały utworzyć stop - istnieją oddzielnie. Widać to zresztą po opisie - gdzie starannie wypisane jest, co to każdy przyniósł na próby. Afrykańskie motywy Mamadou (teksty – także z tradycji, pomysły muzyczne opracowane zespołowo), bałkańskie i arabskie gitarzysty Przemysława Mehmeda Gregera i Piotra Wolskiego, no i jeden utwór Wojnowicza – według opisu oparty na ludowym temacie (osobiście skojarzył mi się bardziej z muzyka dawną). Więc rzeczywiście – brzmieniowy muzyczny kalejdoskop (pomimo wypowiedzianego wcześniej ale). Jak w każdej podróży, choć nie jak na każdej płycie, są miejsca bardzo ciekawe, fajne i takie sobie. Tymi ostatnimi są według mnie instrumentalne impresje dalekowschodnie – zbytnio jak na mój gust przearanżowane, z dominacją rażącej barwy syntezatorowej. Z drugiej strony miło brzmi tu obój Wojnowicza, któremu należą się słowa uznania za umiejętnie „schowanie się” – taka skromność i pokora procentuje fajnym, wdzięcznym efektem. Jest to niewątpliwie atrakcja: zderzenie mocnych, szybkich partii bębnów (dwóch, bądź co bądź, perkusjonistów w składzie) z delikatnym (chciałoby się powiedzieć „kulturalnym”, patrząc na koncertowe emploi instrumentalisty) brzmieniem oboju. Gdybyż zechcieli pójść dalej i doprawić płytkę nieco większą dawką tej budowanej kontrastami psychodelii!

Jest na płycie parę miejsc, w których zdarza się zespołowi troszkę zjeżdżać w lekki, twórczy dysonans. Ciekawe rzeczy na przykład robią czasami się z brzmieniem kontrabasu. Zaskakuje również mocny, udany numer pt. „Elimination” – przywołujący skojarzenia z czesko-senegalskim Hipnotixem – tu też świetny tekst, bo Mamadou jest również dobrym, polskim poetą! I ukoronowanie – bardzo dobry, pulsujący dynamiką i radością, koncertowy „Carlos” – utwór, który wyznacza, jak myślę, dobre perspektywy rozwojowe, i w którym doczekałem się – w końcu – „brzmieniowej” syntezy.

Tam Tam Project, KRAB 2001.
Skrót artykułu: 

A więc Mamadou Diouf gra teraz z Tytusem Wojnowiczem? Zresztą może i odwrotnie – Wojnowicz gra z Mamadou? O przepraszam, wszystko pod patronatem Piotra Jacksona Wolskiego, z towarzyszeniem zespołu. Z całej tej trójcy najbardziej znanym jest zapewne Tytus Wojnowicz, apostoł oboju i muzyki tzw. poważnej w regiony nie całkiem poważne. Ale i dwaj pozostali nie są bynajmniej żółtodziobami (co, w przypadku Mamadou, słychać w konsekwentnych nawiązaniach do wcześniejszych produkcji - z czasów nagranej z Kiniorem płyty „African Snow”). Po samej lekturze wkładki cały pomysł, który obrał nazwę Tam Tam Project, zaciekawia i sprawia wrażenie zwariowanego. Chodziło tu, jeśli się nie mylę, o uzyskanie swoistego miksu inspiracji. Po wysłuchaniu rzeczy samej, dochodzę do wniosku, że cel ten został osiągnięty – z pewnymi jednak zastrzeżeniami. Płyta „gra” całkiem ładnie (blisko nagrany dźwięk), aranże są przemyślane. Dobrze wykorzystane są atuty różnorodności instrumentarium: część utworów np. „obsługuje” perkusja (co oczywiście skutkuje „wzmocnionym” beatem), część - same perkusjonalia (a więc efekt „etniczności”). Plamy syntezatorowe sąsiadują z łagodniejszymi partiami oboju czy wokalu (afrykański tembr Mamadou, ładny, schowany chórek żeński). Są i kontrasty tempa, klimatu, trochę improwizacji Wojnowicza i bębniarzy.

Dział: 

Dodaj komentarz!