Pannonica – ogień nie muzyka

Wojciech Knapik

Fot. z arch. W. Knapika

Festiwal muzyki bałkańskiej na łąkach w Barcicach przyciągał tłumy fanów. W zeszłym roku nie udało się go zorganizować. Czy odbędzie się w tym? Jak będzie wyglądał? Co się zmieni? Od tego numeru w dziale Portrety folku będą gościć organizatorzy folkowych festiwali, ci, o których istnieniu uczestnicy tych wydarzeń często nie wiedzą. Z Wojciechem Knapikem, szefem festiwalu Pannonica, rozmawia Agnieszka Matecka-Skrzypek.

Agnieszka Matecka-Skrzypek: Czy odbędzie się Pannonica 2021?
Wojciech Knapik:
To jedno z trudniejszych pytań. Mamy nadzieję, że tak, aczkolwiek jesteśmy realistami. Zdajemy sobie sprawę, iż jeżeli Pannonica ma się odbyć, to będzie to festiwal inny niż do tej pory, przede wszystkim znacznie mniejszy. Tracimy nadzieję, że w tym roku zostaną odmrożone imprezy masowe [czyli pow. 1 000 osób – przyp. red.].
Nastawiamy się na jakąś mniejszą formę, oczywiście plenerową. Jesteśmy przygotowani na wiele kompromisów, żeby festiwal mógł się odbyć, ponieważ boimy się i twierdzimy, że kolejny rok bez niego to duża strata, też marketingowa, niwecząca nasze wieloletnie wysiłki. Po prostu musimy się przypomnieć naszej publiczności. Festiwal jest zaplanowany na pierwszy weekend września. To taki czas, kiedy rząd będzie musiał podejmować różne decyzje odmrażające, chociażby rozpoczęcie zajęć szkolnych, ponieważ edukacja też, według mnie i ekspertów, nie może dłużej funkcjonować w zdalnej postaci, więc sądzimy, że może nam się udać.

Można powiedzieć, że Pannonica wraca do korzeni, bo pierwsze festiwale odbywały się w stodole. Jakie były początki, bo faktycznie festiwal rozwinął się w piorunującym tempie i jest chyba jedną z największych w Polsce plenerowych imprez folkowych?
Kiedy działałem w różnych organizacjach pozarządowych na Sądecczyźnie, zastanawiałem się, jak ożywić krajobraz kulturowy, społeczny i gospodarczy poza sezonem turystycznym, który trwa głównie przez wakacje i w zimie, w okresie narciarskim. Wpadłem na pomysł zorganizowania festiwalu plenerowego we wrześniu. Przez wiele lat bezskutecznie próbowałem przekonać do naszego pomysłu grantodawców. Liczba odmów, które dostaliśmy od różnych instytucji, była dołująca. To było łącznie kilkanaście prób i wszystkie zakończyły się niepowodzeniem. Czuliśmy się wtedy jak „looserzy”. Kilka lat później, kiedy dostałem propozycję szefowania Centrum Kultury w Starym Sączu, postawiłem warunek, że podejmę się tego zadania, jeżeli zostanie mi umożliwione sprawdzenie tego pomysłu w rzeczywistości. Byłem przekonany, że taki festiwal z dosyć unikalną koncepcją może się przyjąć. Wraz z kolegami chciałem się skupić na muzyce z południowo-wschodniej Europy, obszaru panońskiego, gdzieś od Węgier po Rumunię, Bałkany. To było ograniczenie, które sobie narzuciliśmy, głównie dlatego, że Sądecczyzna jest też elementem tego obszaru kulturowego i długo była częścią Austro-Węgier. W przeszłości była wianem księżniczki węgierskiej. Również przed rozbiorami trafiła pod jurysdykcję Węgier, więc związki mamy bardzo ścisłe. W 2013 roku eksperymentalnie zrobiliśmy pierwszy festiwal, który był na 450 osób, bo tyle kupiło bilety. Dla organizatorów to był sukces i potwierdzenie, że Pannonica ma sens, zwłaszcza że ludzie przyjechali z całej Polski. To było naszym celem i ten pomysł rozwijaliśmy w kolejnych latach.

Ilu doczekaliście się uczestników na Pannonice 2019?
Posługujemy się głównie liczbą sprzedanych karnetów. Oprócz tego są sporadycznie osoby, które kupują bilety tylko na poszczególne dni. Karnetów w 2019 roku sprzedaliśmy 7 450, więc można założyć, że pod sceną podczas najpopularniejszych koncertów mieliśmy ok. 8 000 osób. Wioska jest duża, ale zamknięta i dość precyzyjnie nad tym panujemy.

Często liczy się uczestników każdego dnia.
Wiemy, że liczby podawane przez różnych organizatorów są nieporównywalne. Wtedy byśmy mogli spokojnie mówić, że to jest do 25 000 widzów, optymistycznie interpretując liczby. W 2019 roku pewnie moglibyśmy sprzedać ponad 10 000 karnetów, ale dbamy o to, aby nie przekroczyć pojemności ekologicznej tego miejsca, którą na samym początku określiliśmy na 4 000 osób. Ustaliliśmy, że to jest maksymalna wielkość docelowa dla pięciohektarowego terenu, którym wówczas dysponowaliśmy. Po czterech latach przeprowadziliśmy się na sąsiednią łąkę, która jest dwa–trzy razy większa. Dzisiaj z dużą rezerwą szacujemy tę wielkość ekologiczną na ok. 12 000 osób, bo oczywiście zgodnie z przepisami moglibyśmy wpuścić tam znacznie więcej ludzi. Zależy nam, żeby to nie był festiwal zatłoczony. Przed pandemią mieliśmy takie samo podejście. Chcieliśmy, żeby było miejsce na zabawę i spotkania oraz na relaks, wyciszenie się.

Ilu gościcie rocznie artystów?
Tutaj też utrwaliła się pewna praktyka. Są zazwyczaj trzy dni z trzema lub czterema koncertami, czyli najczęściej jedenaście–dwanaście występów na scenie głównej. Festiwal to też liczne wydarzenia towarzyszące. W 2019 roku uruchomiliśmy mniejszą scenę, na której były dodatkowe koncerty. W ostatniej edycji, która się odbyła, zorganizowaliśmy około szesnastu występów i ponad siedemdziesiąt innych wydarzeń. Żeby to wszystko ogarnąć i mieć kontakt z uczestnikami, stworzyliśmy specjalną aplikację.

Jesteś jednym z inicjatorów akcji Odpowiedzialne Festiwale.
Rzeczywiście byliśmy inicjatorami, ponieważ jako organizatorzy mierzymy się z różnymi wyzwaniami, o których na co dzień nie mówi się głośno. Staramy się pokazać profesjonalne podejście do problemów i wspólnie poszukiwać rozwiązań. Uznaliśmy jednak, że warto podzielić się tymi problemami ze światem zewnętrznym. Chcieliśmy, żeby publiczność poznała pewne zagadnienia i współpracowała z organizatorami, żeby nasze działania spotkały się z większym zrozumieniem. Jako przykład podam kwestie ekologiczne, bo to nam leży na sercu. Chcemy, żeby festiwal zostawiał jak najmniejszy ślad w środowisku i w społeczności lokalnej, w miejscu, w którym na co dzień żyją ludzie, w którym jest też przyroda. Nasza impreza jest organizowana w Popradzkim Parku Krajobrazowym. Obecność kilku tysięcy osób, czy chcemy, czy nie, wywiera presję na środowisko i społeczność lokalną. Ilość produkowanych śmieci czy zużycie wody w miejscowości zwiększa się kilkukrotnie. Nie zawsze możemy liczyć, że bezkarnie będziemy mogli z tych zasobów korzystać. Jeżeli nie przygotujemy ludzi do tego, że jadąc na festiwal, nie mogą oczekiwać takiego komfortu, jaki mają na co dzień (na przykład codzienne ciepłe prysznice), to po prostu impreza nie ma racji bytu, bo za chwilę zabraknie wody nie tylko dla mieszkańców danej wioski, ale pewnie i całej okolicy. Potrzebne jest współdziałanie. Wspominam tylko jeden z aspektów tej inicjatywy, a zdiagnozowaliśmy co najmniej kilkanaście innych problemów. Chcemy się nawzajem uczyć i wymieniać doświadczeniami w tym zakresie.

Na szczęście ratuje was Poprad, bo słyszałam, że wprowadziliście ekologiczne pakiety. Były nawet warsztaty ekologicznych środków do mycia, które później można było wykorzystać w rzece.
Oczywiście, korzystamy z tych zasobów, umiejętnie również uczymy. Kąpiel czy używanie mydła w Popradzie nie jest obojętne dla środowiska. Jeżeli potrafimy sobie zrobić kosmetyki z tego, co mamy dostępne w przyrodzie, to te kąpiele nie powodują żadnej szkody ekologicznej. Oferujemy pakiet warsztatów obejmujący działania edukacyjne. Kąpiele w Popradzie stały się z czasem obowiązkowym punktem każdego festiwalu, mimo że jest już koniec wakacji, a w tym roku nawet wrzesień. Pogoda jest zwykle bardzo dobra, ale wejście wtedy do górskiej rzeki wymaga pewnego samozaparcia.

Czy jesteś muzykiem?
Skończyłem dwie klasy fortepianu podstawowej szkoły muzycznej, jak każde grzeczne dziecko. Były próby grywania na sakshornie w miejskiej orkiestrze dętej w Starym Sączu. Nie jestem z wykształcenia muzykiem ani muzykologiem. Trafiłem do organizacji festiwalu od strony działania na rzecz rozwoju lokalnego. Można powiedzieć, że przez wiele lat byłem ekspertem w tej dziedzinie i byłem zaangażowany w różne projekty w Polsce i za granicą. Polegały na tym, żeby małymi krokami starać się doprowadzać do jakiejś pozytywnej zmiany w środowisku. Dzięki planowaniu i praktyce w dziedzinie rozwoju lokalnego stałem się organizatorem festiwalu folkowego.

Czy te osiem lat oceniasz pozytywnie? Czy to działanie przyniosło oczekiwane efekty, zmianę w turystyce, w postrzeganiu festiwalu też przez społeczność lokalną? Czy zmieniło się postrzeganie kultury przez społeczność lokalną, bo robisz jeszcze jeden duży festiwal jazzowy? Czy to ci się w Starym Sączu udaje?
Pandemia, która nas wszystkich dopadła, dużo rzeczy zweryfikuje. Jeszcze na początku 2020 roku, kiedy ogłaszaliśmy program kolejnej edycji Pannoniki, myśleliśmy, że wszystko będzie funkcjonowało tak jak do tej pory... Pandemia, przerwa, a później powrót do organizowania festiwali w nowej rzeczywistości mogą zweryfikować dawne opinie. Nie wiem, czy za rok lub dwa będziemy tak samo otwarci, tak samo ufni w stosunku do nieznanej osoby, czy będziemy musieli chodzić w tych maseczkach, które odgrywają bardzo ważną rolę, jeśli chodzi o nasze relacje międzyludzkie. Jeśli się z kimś spotykamy, to nie wszystko jesteśmy sobie w stanie powiedzieć. Potrzebujemy również uśmiechu, gestów, grymasów, całej tej niewerbalnej sfery, jakże ważnej w naszym komunikowaniu się z drugim człowiekiem. Dwa lata temu powiedziałbym, że społeczność lokalna pokochała ten festiwal, kolorową publiczność przyjeżdżającą z Polski i świata, ale na ile jest to uczucie trwałe, okaże się być może już w tym roku, kiedy będziemy musieli mierzyć się z ograniczeniami, tworzyć jakieś bariery dostępu. Wszyscy mamy nadzieję, że sytuacja wróci do normy, ale nie zapominajmy, iż puka do nas kryzys. To może spowodować różne komplikacje, pogorszenie nastrojów społecznych. Pandemia zmienia wszystko dla organizatorów festiwali, z czego ludzie nie zdają sobie sprawy, jeżeli nie próbują wczuć się w tę sytuację.

Jeden koncert na festiwalu jazzowym zrobiłeś online. Jak oceniasz odbiór, bo de facto w ten sposób niejednokrotnie dociera się do większej liczby ludzi?
Doświadczenia z imprezami online mamy stosunkowo ograniczone, bo wychodzimy z założenia, że dla artystów i publiczności niezwykle ważne jest bezpośrednie spotkanie. Nie bez powodu rynek muzyczny przez ostatnie kilkanaście lat zmienił się nie do poznania. Kiedyś podstawowym źródłem utrzymania dużej części artystów były przychody ze sprzedaży płyt. Od co najmniej kilkunastu lat większość przemysłu muzycznego największe dochody czerpie z koncertów, ze sprzedaży biletów na wydarzenia na żywo. To pokazuje, że występy stały się dla artystów najważniejsze. Jako centrum kultury nigdy nie mieliśmy ani ambicji, ani ochoty do definiowania swojej roli jako studia nagrań czy telewizji internetowej. Chcemy tworzyć na miejscu różne wydarzenia, kreować je, organizować wokół nich publiczność, społeczność, promować, potem na ten temat dyskutować i tęsknić za następną imprezą. Oczywiście można się przestawiać na działania internetowe, ale nie tak wyobrażamy sobie swoją rolę. Zorganizowaliśmy dwa wydarzenia w formule hybrydowej i zgadzam się, że koncerty online mają pewne zalety, zwłaszcza jeżeli chodzi o promocję czy dotarcie z tym, co robimy, do nowych osób. Wrócę do przykładu ubiegłorocznego. W lipcu zorganizowaliśmy po raz kolejny Starosądecki Festiwal Muzyki Dawnej. W kościołach była publiczność, ale koncerty były również transmitowane i docierały do większej grupy niż ta, która słuchała na miejscu. Uczestniczenie w występie w swoim domu w papciach ma swoje zalety, ale odziera taki koncert z pewnego mistycyzmu, unikalności tego spotkania z artystą tu i teraz, w tym miejscu, jednorazowo. To bardzo intymne i unikalne wydarzenie. Nigdy nie będziemy mogli konkurować z telewizjami czy profesjonalnymi studiami. Nie sądzę, żeby to była rola lokalnych centrów kultury. Wolimy kreować miejsca i okazje do spotkań, żeby ludzie przyjechali do nas i uczestniczyli w wydarzeniach na miejscu, niż żebyśmy im serwowali wydarzenia w internecie.

Jak konstruujecie program?
To jest dosyć skomplikowany proces. Odkąd organizuję festiwal, czyli od 2013 roku, tworzę na swój użytek bazę interesujących zespołów, którą rozbudowuję i uaktualniam. Czasem spotykamy się na występach showcase’owych, gdzie promotorzy, organizatorzy wydarzeń mogą zapoznać się z ofertą kilkunastu interesujących zespołów. Są też wyjazdy na Bałkany. Sam kolekcjonuję płyty, chętnie uczestniczę w festiwalach, mniejszych wydarzeniach czy pojedynczych koncertach, podróżując po tamtym terenie. Internet staram się wykorzystywać do śledzenia rozwoju grup, które kiedyś słyszałem na żywo. Bardzo rzadko mi się zdarza zapraszać zespoły, których nie widziałem „na żywo”, ponieważ teledyski czy nagrania bardzo spłaszczają to, co jest odczuwane i obserwowane podczas koncertu. Oczywiście, są też polskie imprezy, bo grupy muzyczne z tamtych terenów stały się obowiązkowym elementem programu większości festiwali folkowych czy muzyki świata w Polsce. Mamy jednak ambicje, żeby zapraszać zespoły nieznane lub niepopularne w naszym kraju. Bardzo często Pannonica była miejscem, w którym „odkrywaliśmy” artystów dla polskiej publiczności. Takich przypadków mamy na swoim koncie dużo, aczkolwiek nie jest możliwe, żebyśmy pokazywali wyłącznie debiutantów. Są też tzw. headlinerzy i dobrze, żeby to były znane zespoły, które przyciągają publiczność. Natomiast samo układanie line-upu jest skomplikowane. To takie nasze „know-how”, suma naszych doświadczeń, obserwacji z wcześniejszych festiwali. Zawsze staramy się, żeby repertuar był różnorodny. Raczej unikamy dni tematycznych, gdy serwujemy coś bardzo podobnego. Staramy się mieszać różne kraje, stylistyki muzyczne i nawet różną energię. Oczywiście staramy się to zgodnie ze sztuką układać w ten sposób, żeby ta energia rosła z każdym koncertem. Aczkolwiek też naszą – chyba dobrą – praktyką jest to, że przedostatni występ to apogeum. Lubimy zaskoczyć widzów, gdy ostatni koncert to wyciszenie, bo czeka nas noc, później regeneracja i szaleństwa następnego dnia. Staramy się, żeby to był taki energetyczny przekładaniec, mimo że naszym sloganem jest „Pannonica to jest ogień nie muzyka” i chyba za to jesteśmy lubiani przez naszą publiczność.

Z pewnością pandemia, ograniczenie liczby widzów odbije się na finansach festiwalu, szczególnie waszego, który w dużej mierze jest finansowany z biletów. Myślę, że będziecie zmuszeni – choć zespoły też rozumieją tę sytuację – ograniczyć częściowo program. Czy coś takiego przewidujecie?
Tak, masz rację, to są naczynia połączone. Dzięki temu, że publiczność dopisywała i była skłonna płacić za bilety, rzeczywiście rozdmuchaliśmy nasz budżet do poziomu ponad miliona złotych. Wydarzenia kilkukrotnie mniejszego, np. skrojonego na 1 000 uczestników, nie jesteśmy w stanie zorganizować z podobnym rozmachem. Te szacunki są proste. Ile bilety by musiały kosztować przy naszym modelu finansowania, gdzie rzeczywiście praktycznie nie korzystamy z dotacji na organizację tego festiwalu? Zapewne 1 000–1 300 złotych za karnet. I prawdopodobnie byłyby to najdroższe bilety festiwalowe w Polsce na, umówmy się, niszowych artystów, którzy nie są porównywalni z tymi, których widzi się na Open’erze czy tego typu wydarzeniach. Bardzo ryzykowna sprawa, więc jedyna sensowna strategia w tej sytuacji to również ograniczenie kosztów. W przypadku naszego festiwalu to nie honoraria dla artystów są główną częścią budżetu. Dla tego typu przedsięwzięcia są mniej istotne, ponieważ główne koszty to opłacenie organizacji, logistyki, zabezpieczenia. To są wydatki na sprawy socjalne, które musimy zapewnić, jak dostawa wody, prądu, oczyszczanie ścieków, ochrona, dzierżawa powierzchni, budowa wioski festiwalowej. Po prostu te koszty przy wielokrotnie mniejszej liczbie uczestników można w istotny sposób ograniczyć. Mamy pomysł na organizację festiwalu do 1 000 osób, czyli takiego, jaki był na początku, podczas drugiej i trzeciej edycji. Nie było to na szczęście tak dawno i cały czas pamiętamy, jak się to robi.

Dziękuję. Mam nadzieję – do zobaczenia we wrześniu na Pannonice w realu.

Wojciech Knapik
Geograf, manager kultury, a także ekspert i animator sektora pozarządowego w obszarze rozwoju lokalnego. Od 2012 roku Dyrektor Centrum Kultury im. Ady Sari w Starym Sączu. Pomysłodawca i dyrektor artystyczny Festiwalu Pannonica, a także festiwalu Podróży i Przygody Bonawentura i Sącz Jazz Festivalu. Organizator (w sztafecie pokoleń) najstarszego w Polsce Starosądeckiego Festiwalu Muzyki Dawnej. Inicjator i budowniczy Galerii Sztuki Współczesnej IMO w Starym Sączu. Zainteresowania pozazawodowe: podróże, góry, golf, kajaki, stare i ciekawe mapy. Miłośnik kaszkietów.

Sugerowane cytowanie: W. Knapik, Pannonica – ogień nie muzyka, rozm. A. Matecka-Skrzypek, "Pismo Folkowe" 2021, nr 152-153 (1-2), s. 28-30.

Skrót artykułu: 

Festiwal muzyki bałkańskiej na łąkach w Barcicach przyciągał tłumy fanów. W zeszłym roku nie udało się go zorganizować. Czy odbędzie się w tym? Jak będzie wyglądał? Co się zmieni? Od tego numeru w dziale Portrety folku będą gościć organizatorzy folkowych festiwali, ci, o których istnieniu uczestnicy tych wydarzeń często nie wiedzą. Z Wojciechem Knapikem, szefem festiwalu Pannonica, rozmawia Agnieszka Matecka-Skrzypek.

Fot. z arch. W. Knapika

Dodaj komentarz!