Od jedenastu lat

"Mikołajki Folkowe" 2001

Lubelski Festiwal Muzyki Ludowej „Mikołajki Folkowe” zagrał kolejny raz. Jak co roku przyciągnął ludzi, którzy przekonali się, że kultura ludowa może być dla współczesnego człowieka fascynująca, że można odnaleźć w niej wiele zagubionych wartości. Podobnie jak w poprzednich latach, były koncerty gwiazd i kameralne muzyczne spotkania. Nie zabrakło imprez towarzyszących, w tym Klubu Festiwalowego i Filmowego, warsztatów tańca, malowania na szkle. Słowem – było w czym wybierać.


Tegoroczne „Mikołajki” zaczęły się w czwartek (chociaż nieoficjalny początek miały już we wtorek, kiedy to odbył się spektakl teatru z Gardzienic) koncertem Chatkowego zespołu Skubańce, który zaprezentował radosne, latynoskie granie. Niedługo później w Klubie Festiwalowym, strojąc swoje instrumenty, instalowali się muzycy z Odpustu Zupełnego – pierwszej grupy grającej w cyklu koncertów Folk Nocą. Na korytarzach pojawiły się postacie w starodawnych kostiumach – już czuć było przedsmak muzyki wykonywanej przez ten zespół. Wkrótce do nich dołączyłam, przebrawszy się w swoją suknię turniejową i nakrycie głowy noszone przez kobiety w XIV – XV wieku – kruzeler.

Gdy już wszystko zostało przygotowane, Klub Festiwalowy przeistoczył się na jedną noc w salę zamku sprzed kilkuset lat, albowiem przy stołach, oprócz zaproszonych gości, zasiedli członkowie Chorągwi Rycerstwa Ziemi Lubelskiej. Rozbrzmiała muzyka przodków, a tancerze z istniejącej od jesieni w „Chatce Żaka” grupy tańca dawnego, zaprezentowali trwający dobrych kilkanaście minut pokaz. Szybko nadszedł koniec tej przesympatycznej imprezy, ale Mikołajki dopiero się zaczynały!

„Scena Otwarta”. Wystąpiło osiem zespołów (dwa nie dojechały), a więc „w dolnych granicach stanów średnich”. Po poprzedniej edycji konkursu taka ilość mogła trochę dziwić. Jako pierwsza na scenie prezentowała się Yarehma, którą już raz widziałam, w lipcu tego roku, na finałowym koncercie XI Festiwalu Kultury Żydowskiej w Krakowie. Była to jedna z nielicznych formacji debiutujących na Mikołajkowej scenie (większość wykonawców była już znana folkowej publiczności). Folkiestra Form Różnych to kapela prezentująca piosenki kurpiowskie i własne kompozycje bazujące na folklorze tego puszczańskiego regionu. Zagrała z niesamowitym ogniem i zacięciem, zdobywając sobie serca festiwalowych widzów, z których wielu uważało, że to właśnie oni powinni wygrać. Zresztą została uhonorowana także drugą (oprócz wyróżnienia, które jej przypadło) nagrodą, mianowicie tradycyjnym Mikołajem przyznawanym przez środowisko Orkiestry św. Mikołaja, tym razem namalowanym na szkle przez solistkę Orkiestry – Annę Kiełbusiewicz. Innym weteranem przeglądu był zespół Džezva, który zaprezentował muzykę korzeniami tkwiącą na Bałkanach i doprawioną rodzimym sosem. Z kolei Nowa Zielona to kapela, jak sami jej członkowie przyznają, powstająca corocznie właśnie na „Mikołajki”. Zaprezentowała, w składzie mniejszym niż przed rokiem, muzykę utrzymaną w smutnych klimatach rodem z podlubelskich wsi. Kolejny wykonawca – Serencza – również nie był obcy lubelskiej publiczności. Członkowie zespołu, młodzi Łemkowie, wykonują muzykę swych zamieszkałych wśród bieszczadzkich połonin dziadów w sposób nie odstający od charakterystycznej stylistyki, w której można usłyszeć echa wczesnej Orkiestry św. Mikołaja, jak również podobnych grup. Ostatnim weteranem był zespół Percival - Schuttenbach. Niektórych ludzi z tej grupy pamiętam jeszcze z „Mikołajków” w 1995 roku (to były pierwsze, w jakich uczestniczyłam). Od tamtego czasu przyjeżdżają do Lublina w coraz to nowych konfiguracjach, zawsze konsekwentnie podążając ścieżką folk-art-rocka. Swoje elektryczne brzmienie podbudowują różnymi etnicznymi smaczkami.

Sielska Kapela Weselna przyjechała na „Mikołajki” po raz pierwszy. Zespół ten miałam okazję usłyszeć w kwietniu, podczas warszawskiego festiwalu „Nowa Tradycja” i już wtedy zauważyłam, że stylistyką odbiegają zdecydowanie od pozostałych konkursowiczów. Swoją muzykę grają w sposób najbardziej tradycyjny, chociaż na festiwalu kazimierskim zakwalifikowani mogliby być jako „awangarda”. Byli dobrzy, ale odstawali od pozostałych wykonawców. Debiutantem na lubelskiej scenie był także grający celtyckie melodie Rimead. Zaprezentowali zestaw evergreenów rodem z Zielonej Wyspy w bardzo delikatnych aranżacjach, którym pazura dodał ostro grający bodhran. Zespół ten zwrócił na siebie uwagę jury i został życzliwie przyjęty przez publiczność.

Po zakończeniu koncertu konkursowego nadszedł czas na Theodosii Spassow Trio. Czytelnikom „Gadek” z pewnością nie trzeba Spassowa przedstawiać. Chyba wszyscy o nim słyszeli, ale słyszeć a usłyszeć osobiście to różnica! Każdy z członków tego bułgarskiego zespołu jest wirtuozem. Ich występ opierał się na improwizacjach, a po znakach, jakie muzycy dawali sobie na scenie (co można było zauważyć), widać było, że nic nie zostało wcześniej ustalone. Oczywiście gwoździem koncertu były popisy Spassowa, poruszającego się w swych improwizacjach na kawale po wszystkich możliwych skalach. Mistrz zaprosił również publiczność do współtworzenia muzyki i obie strony odniosły przy tym pełen sukces! Rzadko widziałam na „Mikołajkach” owacje na stojąco, chociaż wielu dobrych wykonawców już się przez tę scenę przewinęło...

Na zakończenie dnia w Klubie Festiwalowym odbył się koncert Ani z Zielonego Wzgórza. W nieco zmienionym składzie (trąbkę zastąpił saksofon) zespół przyniósł widzom, steranym wielogodzinnym koncertem na dużej scenie, ukojenie przed udaniem się na spoczynek. Nieco później na korytarzach „Chatki Żaka”, odbyło się bardzo klimatyczne jam session (na którym jak zwykle myliłam pozostałym rytm na przeszkadzajkach). Dodatkową atrakcją całych Mikołajków był Klub Filmowy, w którym zaprezentowano około dwadziestu filmów dokumentalnych dotyczących kultury ludowej. Klub zorganizował też spotkanie z reżyserem – Grzegorzem Linkowskim. Szkoda tylko, że czasem trzeba było wybierać między koncertami a filmami.

Sobotnie przedpołudnie upłynęło pod znakiem warsztatów tańców dawnych prowadzonych przez Małgorzatę Wojcieszuk. Wkrótce nastąpił koncert Karola Płudowskiego, który przypomniał mi miłe chwile spędzone przy jawornikowych ogniskach w ciągu ładnych ostatnich paru lat. Jednak sentymenty przegrały z rozpoczynającym się w tym samym czasie Koncertem Gwiazd. Jako pierwsza zagrała na nim Orkiestra św. Mikołaja, a publiczność jak zwykle życzliwie ją przyjęła. Dobrzy, doświadczeni muzycy nigdy nie schodzą poniżej pewnego poziomu. Po Mikołajach, żegnanych burzliwymi oklaskami, prowadzący koncert Grzegorz Michalec zaprosił na scenę przedstawicieli jury. Nastąpiło ogłoszenie werdyktu – w tym roku bardzo kontrowersyjnego, albowiem nie przyznano żadnej nagrody, a jedynie cztery równorzędne wyróżnienia, którymi uhonorowano: Rimead, Yarehmę, Folkiestrę Form Różnych i Serenczę. Podkreślono jednocześnie brak wyróżniającej się indywidualności wśród startujących w tegorocznym konkursie „Sceny Otwartej”. Miałam swoich (jak z pewnością wielu spośród widzów) faworytów do nagród. Jury uważało jednak inaczej, być może miało rację. Wydaje mi się jednak, że nagrody przyznaje się nie tylko za „indywidualizm” (co by to nie znaczyło), lecz uhonorować można nimi również nadzieję, jaką wiąże się z danym zespołem. A takich zespołów, poważnie rokujących na przyszłość, było kilka. Gdy sięgam pamięcią do poprzednich edycji konkursu, to wydaje mi się, że zespoły, które dawniej były nagradzane, nie zawsze prezentowały ani szczególny poziom, ani owy indywidualizm. Zdobyta nagroda była jednak dopingiem do dalszej pracy. I tak jest, zespoły zauważone na „Mikołajkach” nagrywają płyty, dużo koncertują i reprezentują wysoki poziom artystyczny. Co byłoby, gdyby parę lat temu usłyszały werdykt taki jak ten?

Jako ostatnia przed przerwą wystąpiła węgierska Karpatia. Opierając się o tradycyjne instrumentarium, na podbudowie ludowych dźwięków (skrzypce, kobza, flety, bęben) tworzyła ciekawe wariacje, miejscami zahaczając o jazz. W przerwie muzycy urządzili w foyer warsztaty taneczne prowadzone przez wokalistkę. Natomiast w tym samym czasie młodzi ludzie z łemkowskiej Senenczy skupili wokół siebie publikę, urządzając jamowanie. Pośpiewano sobie porządnie.

Ostatnim wykonawcą tego dnia na dużej scenie była białoruska Juria – projekt wokalisty i gitarzysty Jurija Wydronaka (koncertował już raz na Mikołajkach w 1994 roku z zespołem Pałac). Połączenie rockowych, przesterowanych instrumentów z archaicznymi melodiami, budowanymi na skalach pentatonicznych, dało nieprzeciętny efekt. Uwagę przykuwały występujące w ogromnych namiotkach na głowach dwie niewiasty – wokalistki. W koncercie Jurii zafascynowały mnie pobrzmiewające wyraźnie archaiczne melodie. O takich właśnie Maria Pomianowska powiedziała kiedyś, że słychać w nich tysiąclecia. Jeśli dodamy jeszcze, że sam lider grupy zajmuje się poszukiwaniem dawno zaginionych cywilizacji, to otrzymamy nietuzinkowy zlepek najróżniejszych czynników tworzących niezwykłą atmosferę występu. Wydronak ma wyraźnie rockowe upodobania. Takich riffów gitarowych nie powstydziłby się sam Steve Vai czy którykolwiek z gigantów elektrycznej gitary.

Po zakończeniu Koncertu Głównego w Klubie Festiwalowym wystąpiło Lautari z Wrocławia – laureat poprzedniej edycji „Mikołajków” oraz „Nowej Tradycji”.

Nadszedł ostatni dzień festiwalu, który podobnie jak poprzedni, rozpoczął się warsztatami. Popołudniem dwa zespoły – Stara Lipa i Kapela ze Wsi Warszawa - które rozpoczynały karierę na „Mikołajkach Folkowych”. Zaprezentowały swoją muzykę ze świeżo wydanych płyt. Grupy te pokazały, że konsekwentnie podążają drogą, którą sobie wyznaczyły na początku muzykowania. Są coraz lepsze. Gwoździem wieczoru był występ zespołu Voo Voo w koncercie „Folk i okolice”. Chwała Voo Voo, że od lat pozostaje wierne brzmieniu, za jakie pokochało go tysiące fanów. Zmieniają się mody, fale nowych kierunków nadciągają i odchodzą, a oni trwają przy tym, co wyznaczyli sobie jeszcze w latach osiemdziesiątych, nie martwiąc się o popularność i bycie „na topie”. Na to mogą sobie pozwolić muzycy zespołu o takiej renomie, wypracowanym warsztacie i stałej publiczności, jak członkowie grupy Wojtka Waglewskiego. Niedzielny dzień zamknął na Małej Scenie zespół Do Świtu Grali muzyką improwizowaną.

„Mikołajki” się skończyły. Pozostało nam posprzątanie w Klubie Festiwalowym, co – jak zauważyła Ania Kiełbusiewicz - przypomina rozbieranie choinki. Rozstawianie stolików, demontaż dekoracji... Tegoroczny festiwal przeszedł do historii. Następny za rok. A w tak zwanym międzyczasie całe mnóstwo innych imprez, na których na pewno

Skrót artykułu: 

Lubelski Festiwal Muzyki Ludowej „Mikołajki Folkowe” zagrał kolejny raz. Jak co roku przyciągnął ludzi, którzy przekonali się, że kultura ludowa może być dla współczesnego człowieka fascynująca, że można odnaleźć w niej wiele zagubionych wartości. Podobnie jak w poprzednich latach, były koncerty gwiazd i kameralne muzyczne spotkania. Nie zabrakło imprez towarzyszących, w tym Klubu Festiwalowego i Filmowego, warsztatów tańca, malowania na szkle. Słowem – było w czym wybierać.

Dział: 

Dodaj komentarz!