Muzeum między przeszłością a przyszłością

Michał Bogacki

Fot. tyt. i w tekście: 1) FotoStube; 2-3) fot. ze zbiorów MPPP w Gnieźnie: Wernisaż wystawy „Dźwięki początków Polski”.

Michał Bogacki jest doktorem historii, pracował m.in. jako adiunkt w Instytucie Historii UAM, nauczyciel historii, dyrektor Gminnego Ośrodka Kultury, Sportu i Rekreacji w Mielniku. Od 2015 roku jest dyrektorem Muzeum Początków Państwa Polskiego w Gnieźnie. O działalności tej placówki, fascynacji dawną Słowiańszczyzną, roli folkloru w rekonstrukcji dziejów, muzyce wczesnego średniowiecza i odtwórstwie historycznym rozmawiał z nim Damian Gocół.

Damian Gocół: Przeglądając archiwalne i obecne ekspozycje Muzeum Początków Państwa Polskiego w Gnieźnie, trudno oprzeć się wrażeniu swoistego połączenia historii ze współczesnością. Czy państwa celem jest ukazanie odbiorcy, w jaki sposób motywy sięgające czasów dawnej Słowiańszczyzny uobecniają się we współczesnej kulturze?
Michał Bogacki:
Staramy się. Mimo że są to odległe czasy, mają one wpływ na naszą obecną kulturę – nie tylko poprzez fakt, iż przez wieki jej reminiscencje obecne były w naszej obyczajowości, tradycji itp. Oczywiście, z biegiem lat wiele form pierwotnych uległo zatarciu. Dziś wielu ludzi nawet nie ma świadomości, że niektóre nasze zwyczaje, przypisywane tradycji chrześcijańskiej, mają tak naprawdę swoje korzenie w dawnej Słowiańszczyźnie. Przecież konkretna grupa plemion stworzyła to państwo, którego jesteśmy spadkobiercami. Naszym celem jest zainteresowanie początkami państwa polskiego. Mamy nadzieję, że przynajmniej część spośród odwiedzających nasze muzeum lub stykających się z naszą działalnością zainspirujemy do tego, aby sami poszerzali swoją wiedzę. Staramy się zasiać ziarenko zainteresowania tymi fascynującymi czasami.

Na wystawach często gości sztuka. Do niedawna goście muzeum mogli zapoznać się z kulturą muzyczną z okresu kształtowania się państwa polskiego. Skąd wiemy, jak wówczas brzmiała muzyka?
Staramy się zarówno pokazywać sztukę wczesnego średniowiecza, jak i różnego rodzaju współczesne jej odwzorowania bądź zjawiska powstałe z inspiracji tamtą kulturą. Ostatnio sięgnęliśmy po muzykę z początków państwa polskiego. O ile można odtworzyć instrumentarium tamtych czasów, o tyle trudniej jest z ówczesną muzyką. Wprawdzie pierwsze znane notacje muzyczne pochodzą sprzed VIII wieku, jednak służyły do zapisu chorału gregoriańskiego, a więc specyficznego rodzaju muzyki. A jak wyglądała muzyka „popularna”? W tej materii zaspokojenie głodu wiedzy specjalistów jest szczególnie utrudnione. Jak wspomniałem, można odtworzyć instrumentarium tamtych czasów – w zasadzie jakąś jego część. W wielu przypadkach robi się to w oparciu o źródła (archeologiczne, ikonograficzne lub inne) z innych epok. Można odtworzyć nawet tamte dźwięki. W dużej części wcale nie były one takie „czyste”, jak to ma miejsce w wykonaniu większości współczesnych twórców grających tzw. muzykę dawną.

Na wystawie, poświęconej muzyce, mogliśmy zobaczyć zarówno zabytkowe instrumenty, jak i ich rekonstrukcje. W jaki sposób zostały one „odtworzone”?
To wymaga czasu i wiedzy z różnych dziedzin. Istotnym problemem jest niewielka liczba źródeł materialnych, pisanych czy ikonograficznych odnoszących się do tego zagadnienia w kontekście początków państwa polskiego czy Słowiańszczyzny w ogóle. Z tego względu należy się posiłkować naszą wiedzą odnośnie instrumentów używanych w tym samym czasie na innych terenach lub w ogóle popularnych w innych epokach. Jest to „prosta” metoda dochodzenia do informacji poprzez analogie terytorialne i czasowe. Do tego oczywiście potrzebna jest wiedza praktyczna na temat konstruowania instrumentów. Wiedza, której „uniwersyteccy” badacze przeszłości z reguły nie mają. Nie jest to oczywiście nic deprecjonującego, ponieważ bez ich wiedzy teoretycznej z zakresu źródłowego itp. nie byłoby możliwe odtworzenie dawnego instrumentarium i muzyki. Autorem rekonstrukcji pokazywanej na naszej wystawie był Stanisław Mazurek, jeden z bardziej uznanych rekonstruktorów dawnych instrumentów oraz muzyki w Europie. Jego praca nie polegała tylko i wyłącznie na wykonaniu kolejnych gwizdków, ligaw, bębnów, lir itp., ale również na nagraniu za ich pomocą oprawy muzycznej dla naszej wystawy.

Czy w rekonstrukcji dawnych dźwięków pomaga znajomość muzyki ludowej? Czy współpracujecie z twórcami folkowymi?
Folklor bez wątpienia pomaga. Etnografia jest niezwykle cennym źródłem wiedzy umożliwiającym rozpoznawanie wielu zjawisk z przeszłości człowieka, także tej odległej. Szkoda, że dziś już niewielu badaczy przeszłości po nią sięga. Przecież rozpoznanie kultury – tej „ludowej”, powszechnej – w odniesieniu np. do wczesnego średniowiecza jest w niektórych przypadkach niemalże niemożliwe bez sięgnięcia do wyników badań dotyczących folkloru wieków późniejszych. W tym folklorze zachowały się elementy, których próżno szukać w innych rodzajach źródeł. Oczywiście, wymaga to odpowiedniego, krytycznego podejścia, całego warsztatu badawczego – nie można przecież folkloru traktować jako lustrzanego odbicia przeszłości. Jednak na ile ów folklor pomaga w rekonstrukcji dawnej muzyki? O to zapytałbym raczej twórców. Jeśli chodzi o muzyków folkowych, to nie współpracujemy z nimi na co dzień, gdyż nie zajmujemy się rekonstruowaniem muzyki z przeszłości „zawodowo”. Nasze drogi stykają się okazjonalnie, przy okazji jakichś konkretnych projektów. Przykładem może być tegoroczny pn. „Muzyka Świętych Jezior”. Była to forma rezydencji artystycznych (jak to się ładnie teraz nazywa) w naszym Muzeum, w których uczestniczyli: Elisabeth Stein z Niemiec (grająca na co dzień muzykę „dawną”), Maciej Rychły (znany z folkowego Kwartetu Jorgi) oraz Mateusz Rychły. Niedługo ma się ukazać płyta podsumowująca ten projekt. Dodam tylko, że pewną inspiracją dla artystów była nasza kolekcja kafli piecowych – jedna z największych tego typu w Europie.

W muzeum stale funkcjonuje wystawa dotycząca sztuki. W jaki sposób dawna Słowiańszczyzna inspirowała twórców?
Przez wieki inspirowała: baśnie, legendy, wierzenia, sztuka ludowa… Szczególnie chyba widoczne jest to od XIX wieku. Wyrażało się to specyfiką tamtego czasu. Dla nas to okres zaborów, ale przecież w całej Europie, w której powstawały wówczas państwa narodowe, następowała swoista fascynacja „początkami”, najdawniejszymi dziejami. Widoczne jest to doskonale praktycznie we wszystkich dziedzinach sztuki. Powodowane to było pragmatyzmem ówczesnych nacjonalizmów (w tym dziewiętnastowiecznym znaczeniu tego słowa), które tworzyły tożsamość na bazie historii. Zarówno w makrohistorii całych narodów, jak i mikrohistorii pojedynczych społeczności czy nawet poszczególnych jednostek to właśnie początki, narodziny są momentem istotnym, którego okoliczności często determinują późniejsze losy. Wiek XX to również okres silnej inspiracji artystów tematyką najdawniejszych dziejów. W naszym przypadku jest to również dostrzegalne. Powstają całe grupy artystyczne szczególnie odwołujące się do „mitu” Słowiańszczyzny. Wspomnę tutaj choćby o przedwojennym Szczepie Rogate Serce. Były one w pewnym sensie formą oporu przeciwko niektórym aspektom otaczającej artystów rzeczywistości. Jak to chyba zwykle bywa, uciekali oni w wyidealizowany świat – poniekąd będący ich własnym wytworem, który stał w kontrze do tych czasów, w których przyszło im żyć. Analogicznie jak w wieku XIX owe inspiracje nie są zarezerwowane wyłącznie dla „sztuki wysokiej”. Dla kina najdawniejsze dzieje współczesnych państw, ich początki stają się doskonałym tematem. Nie inaczej jest w okresie powojennym. W naszym kraju początki są wykorzystywane np. w kontekście „ziem odzyskanych”, kontry dla pojmowania chrztu jako momentu założenia państwa itp. Widoczne jest to także w sztuce, nie tylko tej popularnej. No i wreszcie czasy bardziej nam współczesne – fascynacja Słowiańszczyzną, początkami państwa jest widoczna. Szczególnie widać to w kulturze popularnej. Powstaje cały ruch odtwórstwa wczesnośredniowiecznego, który jest swoistą subkulturą. Stoi on w pewnej kontrze do niektórych aspektów współczesnego życia. Podobnie jak wcześniej w pewnych kwestiach mitologizuje przeszłość. Zaryzykuję stwierdzenie, iż owa inspiracja wynika z faktu, że Słowiańszczyzna jest tak daleka, tak nieznana, że stanowi doskonałe pole do kreowania na jej bazie rzeczywistości wyidealizowanej, opartej na związku człowieka z naturą, agraryzmie, przywiązaniu do tradycji itp. Przecież zawsze świat zaginiony, nieznany stanowił doskonałą pożywkę dla twórców.

Państwa muzeum bierze udział w wielkich przedsięwzięciach wystawienniczych. Mogliśmy tu zobaczyć unikalne zabytki, m.in. z Wielkich Moraw czy słowiańskiego Połabia. Czym kierujecie się w wyborze tematyki?
W dużej mierze interesuje nas wczesne średniowiecze. Znaczna część wystaw czasowych przygotowywanych w naszym Muzeum pokazuje różne aspekty życia człowieka w tym czasie. Z ostatnich inicjatyw wspomnę o wystawach prezentujących: rzemiosło wczesnego średniowiecza, zagadnienie obecności Skandynawów na ziemiach polskich, wspomnianą już kulturę muzyczną czy obecną prezentującą wojskowość tamtego okresu. Pokazujemy również losy i kulturę innych państw i społeczeństw. Były Wielkie Morawy, teraz są Słowianie Połabscy, w bliższych planach mamy Bałtów. To są duże wystawy międzynarodowe, więc ich przygotowanie wymaga współpracy z partnerami zagranicznymi. To z kolei wymaga trochę czasu i środków. Jesteśmy muzeum, a ono z zasady nie odnosi się wyłącznie do teraźniejszości, ale także do przeszłości i przyszłości (o czym wielu zapomina), z tego względu czasu mamy dużo – cierpliwości też. Jeśli chodzi o środki finansowe… zawsze się ostatecznie znajdują. Pokażemy jeszcze pewnie wiele takich wystaw. Nasze ekspozycje dotyczą również różnych sposobów postrzegania, praktycznego wykorzystywania najdawniejszych naszych dziejów – również Słowiańszczyzny – w późniejszych okresach. Uwidacznia się to choćby przez jej odzwierciedlenie w sztuce.

Muzeum prowadzi także działalność edukacyjną i naukową. Czy może pan opowiedzieć o tych inicjatywach?
Jesteśmy w tej materii jak każde muzeum rejestrowe. Mamy swoje obowiązki wobec gromadzonej kolekcji, a one sprowadzają się do gromadzenia, zabezpieczenia, katalogowania i udostępniania zabytków. W praktyce te określenia sprowadzają się oczywiście do kwestii związanej z działalnością edukacyjną, naukową oraz oczywiście kolekcjonerską. Pytanie dotyczyło dwóch pierwszych, więc na nich się skupię. Od razu uściślę, że naszym celem nie jest głównie edukowanie. Od tego jest szkoła. Naszym celem jest przede wszystkim popularyzacja. Nie uczymy dat czy wydarzeń związanych z naszymi najdawniejszymi dziejami. Skupiamy się raczej na zainteresowaniu nimi jako takimi. Jeśli co dziesiąty uczestnik zajęć będzie się starał indywidualnie poszerzyć wiedzę, to będzie dla nas duży sukces. Jednak jakiś element edukacji w tym jest. Mamy zabytki, możemy je wykorzystywać jako materiał dydaktyczny. Tworzymy na ich podstawie repliki, które jeszcze bardziej niż archeologiczny artefakt (najczęściej destrukt) ukazują dany przedmiot w okresie, gdy rzeczywiście był wykorzystywany. Dzięki nim staramy się uwrażliwiać na zabytki, na szacunek do nich. W jakiś sposób je uczłowieczamy, akcentując, że za każdym z nich stoi konkretna postać – najczęściej anonimowa, zupełnie nam dziś nieznana. Działania edukacyjne podejmowane przez nas są różnorodne. Prowadzimy zajęcia i warsztaty muzealne. Te pierwsze prezentują różne aspekty życia naszych przodków przed wiekami. Pokazujemy, jak żyli wtedy ludzie, jak wojowali itp. Te drugie to trochę takie dawne zajęcia praktyczno-techniczne. Na takich warsztatach szyjemy, robimy prostą biżuterię itp. Inne działania edukacyjne to nasze wystawy mobilne, proste w przekazie i łatwe w montażu. Oferujemy je różnym szkołom, domom kultury – różnym instytucjom, także zakładom karnym. Opowiadają o tamtym świecie i konkretnych postaciach z nim związanych. Inne jeszcze działania podejmujemy w internecie. Jeśli ktoś chce zobaczyć jakie, zapraszamy na nasz profil na Facebooku.
No i działalność naukowa… Mało który naukowiec zdaje sobie sprawę, że cały proces tworzenia dużej wystawy czasowej to jest działalność naukowa. Przecież jest kwerenda materiałowa, praca ze źródłem (najczęściej bezpośrednia!), postawienie jakiejś tezy i zilustrowanie jej odpowiednim doborem eksponatów. Różnica? Historyk napisze książkę, a muzealnik – zrobi wystawę, z której co najwyżej wyjdzie katalog. No cóż… Gdyby ktoś pomyślał i katalogi muzealne wciągnął do punktacji, to byłyby naukowe. To trochę przykre i niesprawiedliwe, tym bardziej że niektóre wystawy naprawdę stanowią pewien przełom w postrzeganiu zagadnień z przeszłości, niemniejszy niż naukowe publikacje. Poza tym pamiętajmy, że muzealnik ma do czynienia z rzeczywistym źródłem wiedzy o przeszłości na co dzień (analogicznie zresztą jak np. archiwista). Przecież to źródło jest podstawą do konstruowania jakiegoś obrazu rzeczywistości minionej. Zaznaczam, że cały czas mówiąc o nauce, patrzę przez pryzmat specyfiki tematu muzeum, w którym pracuję, a więc muzeum zajmującego się historią (postrzeganą nie tyle jako dyscyplina naukowa, co ogólnie przeszłość).

Muzeum sięga nie tylko do historii, ale dokumentuje również dzieje jej pasjonatów. Skąd pomysł na wystawę poświęconą „wczesnym”?
Chodzi zapewne o wystawę „UWAGA HISTORIA! Odtwórstwo wczesnego średniowiecza w Polsce”, którą prezentowaliśmy w naszym muzeum w pierwszej połowie 2019 roku. W zasadzie dzieje pasjonatów historii to też już historia. Nasze zainteresowanie tym tematem wynika z tego, o czym wcześniej wspominałem – pokazujemy nie tylko czasy minione, ale również ich współczesny obraz. Pomysł wziął się z kilku źródeł (jak to zwykle bywa). Największy wpływ miała jednak nasza współpraca z osobami, które czynnie reenactingiem interesującego nas okresu się zajmują. Jak już wspomniałem, z reenactorami współpracujemy częściej. Już przy wystawie „Wikingowie w Polsce?” posłużyliśmy się dla zilustrowania tematu postaciami odtworzonymi przez czeskich wikingów. No cóż, wydali nam się najlepsi. Podobnie sięgnęliśmy po wizerunki odtwórców wczesnego średniowiecza przy okazji innych wystaw: „Wielkie Morawy” czy ostatnio „Piast TOTAL WAR”. We wspomnianej już „Kulturze muzycznej…” duży udział miały działania Stanisława Mazurka – odtwórcy, zajmującego się rekonstruowaniem instrumentów muzycznych. Z odtwórcami współpracujemy przy naszym innym działaniu: „Żywym Muzeum Początków Państwa Polskiego”. Nie ograniczamy się tylko do „wcześniaków”. Przy dwóch edycjach „Kolei Wolności” pracowaliśmy z odtwórcami dwudziestowiecznymi. Odtwórstwo wczesnośredniowieczne – i nie tylko tej epoki – jest doskonałym przykładem tego, w jaki sposób owe początki można „uprawiać dziś”, poza oczywiście obszarem nauki. To także doskonały przykład, jak można popularyzować historię. Wielu na ten temat dyskutuje, a odtwórcy (nie tylko wczesnego średniowiecza) po prostu to robią. Z tego też względu sięgamy po ich doświadczenie i warsztat celem skuteczniejszych działań ilustracyjnych. Ale odtwórstwo to nie jedyny temat z obszaru bardziej współczesnych form edukowania w zakresie wczesnego średniowiecza i historii naszego kraju w ogóle, jaki nas interesuje. W 2020 roku będziemy mieli wystawę poświęconą związanym z najdawniejszymi dziejami Polski widowiskom plenerowym, jakie organizowane były w Gnieźnie i na Lednicy w latach 70. i 80. XX wieku. Były to jedne z największych wydarzeń tego rodzaju w ówczesnej Polsce, a o siłach i środkach zaangażowanych w ich realizację ogromna większość organizatorów dzisiejszych widowisk może jedynie pomarzyć.

Jesteście bardzo nowocześni, sięgacie po liczne multimedia, tworzycie filmy, operujecie muzyką i obrazem, jesteście aktywni w mediach społecznościowych. Czy taki przekaz pomaga w komunikacji ze współczesnym odbiorcą?
Bardzo dziękuję za taką opinię, jednak nie do końca z nią się zgodzę. Nowoczesne muzeum, w ogóle instytucja kultury (i nie tylko) to takie słowo klucz, które podświadomie sprowadza się do nowoczesnych technologii. Tyle tylko, że te nowoczesne technologie są już dziś normalnością. Multimedia, w mniejszej i większej skali, są obecne w muzeach w całym kraju. Swoje profile w mediach społecznościowych prowadzi wiele innych muzeów. Może po prostu kładziemy na to nieco większy nacisk niż inni. Możliwe, że wynika to z nieco innej wizji popularyzowania przeszłości. Liczba multimediów, z których korzystamy na co dzień przy wystawach, wcale nie jest imponująca. Bądź co bądź jesteśmy muzeum – pokazujemy zabytki takie, jakimi one są. Wszelkie nowoczesne technologie to raczej dodatkowe narzędzie, które służy nam do jak najlepszego ich opisania, do pokazania tego, co w gablocie jest niewidoczne. Tutaj świetnym przykładem mogą być hologramy. Z moich obserwacji wynika, że większość ludzi i tak więcej uwagi skupia na oryginalnych artefaktach. Oczywiście, inaczej reagują dzieci. Dla nich najbardziej atrakcyjną formą pozostaje bezpośrednia interakcja z przedmiotem – tę specyfikę wykorzystujemy podczas naszych lekcji muzealnych, do prowadzenia których mamy ponad czterysta replik przedmiotów wczesnośredniowiecznych. Wszystkie je można wziąć do ręki! Dla mnie nadmierne wykorzystywanie multimediów w samym muzeum może być pewną pułapką. Po pierwsze, wszystko jest dobrze, gdy wszystko działa. Jednak gdy pojawiają się problemy, o pomoc musimy zwracać się do firm zewnętrznych, a te usuwają usterki czasami przez długi czas. Zwiedzający nie lubią tabliczek z informacjami typu: „Przepraszamy, awaria”, które zbyt długo wiszą na jednym monitorze. Po drugie, technologie z których możemy korzystać, wcale do najnowszych nie należą. Nie czarujmy się, nie zobaczy się w muzeach grafiki 3D rodem z popularnych obecnie gier na konsolę. Nie te budżety… Poza tym raz zakupiona technologia użytkowana jest w muzeum przez kilka lat. Naprawdę zdąży się już zestarzeć. Korzystanie z mediów społecznościowych jest czymś naturalnym. Większość z nas ma swoje profile na Facebooku czy w innych miejscach. Może to zabrzmi dumnie, ale jesteśmy humanistami. Wykorzystujemy narzędzia, które dają nam „ściśli”, do tego, by popularyzować w sposób prosty, przystępny, ale przede wszystkim skuteczny. Według mnie są one współcześnie jednym z najskuteczniejszych i najtańszych środków przekazu. Do tego umożliwiają wykorzystywanie różnorodnych form: od prostych grafik po różnego rodzaju materiały audiowizualne. Czy nam się to udaje? Myślę, że czytelnicy sami powinni ocenić, przeglądając nasz profil na Facebooku. Oczywiście, wszechobecne jest słowo – czy pisane, czy też mówione. Ono ma ogromne znaczenie. Obraz jest tym, co ma przyciągnąć, ewentualnie w dalszej części uzupełnić podstawowy komunikat. To ma chyba najistotniejsze znaczenie w popularyzacji. Czasami odnoszę wrażenie, że osoby popularyzujące naukę, nie tylko przeszłość, nie potrafią dostosować komunikatu do odbiorcy. Język, jakim się posługują, jest zbyt trudny, zaś liczba przekazywanych informacji – zbyt wielka. Nie dostrzegają również większej (jak się zdaje) niż kiedyś różnicy międzypokoleniowej, a także nie widzą zmian w programach nauczania. Powoduje to niekiedy, że tworzony komunikat w ogóle nie dociera do odbiorcy, nawet jeśli towarzyszy mu atrakcyjna forma przekazu wizualnego. Dla mnie nowoczesnością w muzeum wcale nie jest wykorzystywanie multimediów, a umiejętność połączenia ich atrakcyjności i funkcjonalności z umiejętnym przekazywaniem treści. Słowem: czasami wystarczy zwykły monitor z przyciągającymi uwagę rysunkami i krótkimi komentarzami tekstowymi zamiast wyrafinowanych animacji.

Jakie są plany muzeum na kolejny rok?
Przygotowujemy kolejne wystawy – to dla nas najważniejsze. Już niedługo otwieramy wspomnianą ekspozycję o widowiskach. Pracujemy także nad wystawą poświęconą najnowszym wynikom badań archeologicznych na stanowiskach wczesnośredniowiecznych w zachodniej części kraju. Tę ostatnią przygotowujemy we współpracy z Instytutem Archeologii Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Dalej mamy w planach prace nad wystawą poświęconą obecności Słowiańszczyzny w kulturze i sztuce XIX i XX wieku. Przygotowujemy się też powoli do kolejnej ekspozycji międzynarodowej poświęconej tym razem wczesnośredniowiecznym Bałtom. Z innych planowanych przez nas działań popularyzatorskich wymienię: „Żywe Muzeum Początków Państwa Polskiego”, „Legendę o włóczni Świętego Maurycego” czy „Koleje historii”. W pierwszym przypadku po raz trzeci zamienimy wyspę na jeziorze Jelonek, obok naszego muzeum, w małą „osadę” wczesnośredniowieczną, a ściślej w salę lekcyjną na świeżym powietrzu, w której realizować będziemy specjalne zajęcia dla dzieci i młodzieży. Drugie działanie to wystawa mobilna, podobna do wcześniejszych: „Legendy o św. Wojciechu z drzwi gnieźnieńskich” czy „Legendy o piastowskiej Matce Królów”. Istotną ich częścią jest animacja z elementami live action. Te wcześniejsze można zobaczyć na naszym Facebooku. No i wreszcie ostatnie wspomniane działanie – „Koleje historii”. W największym skrócie to pociąg-wystawa jeżdżący po wielkopolskich torach. Działanie to realizować będziemy wspólnie z Kolejami Wielkopolskimi. Piszę o tym tak, jakby te prace już trwały. Dopiero złożyliśmy wnioski o ich dofinansowanie. Jesteśmy jednak dobrej myśli. Poza tym wszystkim – zwykła codzienna praca w muzeum, czyli: gromadzenie, katalogowanie, zabezpieczanie i wreszcie udostępnianie naszych zbiorów!

Dziękuję za rozmowę.

 

Sugerowane cytowanie: M. Bogacki, Muzeum między przeszłością a przyszłością, rozm. D. Gocół, "Pismo Folkowe" 2019, nr 145 (6), s. 6-9.

Skrót artykułu: 

Michał Bogacki jest doktorem historii, pracował m.in. jako adiunkt w Instytucie Historii UAM, nauczyciel historii, dyrektor Gminnego Ośrodka Kultury, Sportu i Rekreacji w Mielniku. Od 2015 roku jest dyrektorem Muzeum Początków Państwa Polskiego w Gnieźnie. O działalności tej placówki, fascynacji dawną Słowiańszczyzną, roli folkloru w rekonstrukcji dziejów, muzyce wczesnego średniowiecza i odtwórstwie historycznym rozmawiał z nim Damian Gocół.

fot. FotoStube

Dział: 

Dodaj komentarz!