Królowa ulicy

Występy ulicznej śpiewaczki w Polsce

Dona Rosa zachwyciła polską publiczność swoimi wersjami fado i portugalskim folklorem. Trudno o bardziej autentyczne, szczere i bliskie oryginałom wykonania tych tradycyjnych pieśni.
Niewidoma Rosa ociężale wdrapała się na scenę. Wolnym kroczkiem podeszła do stoliczka. Sprawdziła czy stoi na niej szklanka z wodą. Usiadła. Poprawiła mikrofon. Ostrożnie wzięła do ręki trójkąt. Delikatnie uderzyła. Zadźwięczał. Rozpoczęła swoje show.

Akurat to słowo najmniej pasuje do ponad pięćdziesięcioletniej artystki. Urodziła się w biednej rodzinie w portugalskim Porto. Już w wieku czterech lat, wskutek powikłań chorobowych, całkowicie straciła wzrok. Jako młoda dziewczyna bez grosza w kieszeni wyjechała do Lizbony, by sprzedawać na ulicach gazety i losy na loterię. Namówiona przez znajomych, zaczęła śpiewać.

Przez lata zarabiała w ten sposób na chleb. Występowała na ulicach stolicy, nadmorskich Cascais lub Costa de Caparica albo podlizbońskiej Almady, gdzie zamieszkała.

Swoim przejmującym głosem zachwycała przechodniów, którzy wrzucali jej czasem jakiś grosik. Gdyby nie przypadek, także i teraz stałaby na ulicy.

Dziesięć lat temu zobaczył i usłyszał ją austriacki impresario Andre Heller i zaprosił do programu telewizyjnego. Dzięki temu szybko wydała swoją pierwszą płytę "Historias da rua" z "historiami ulicy", opowiadającymi o ludzkiej niedoli i tęsknocie za dobrym życiem.

- Śpiewam fado, ale jeszcze częściej tradycyjny portugalski folklor - mówi "Gadkom" podczas pobytu w Poznaniu (wystąpiła także w Szczecinie, Koszalinie, Sopocie i Warszawie). - Zawsze lubiłam śpiewać. Śpiewałam jako dziecko. A potem - jako dwudziestolatka - robiłam to, żeby przeżyć.

Kiedyś pewien znajomy Rosy podarował jej trójkąt. Szybko nauczyła się na nim grać, wprowadzając zupełnie nowy styl do muzyki fado, zdominowanej przez gitarę portugalską. Kolejne jej dwie płyty ("Segredos", "Alma livre") cieszyły się niesłabnącym powodzeniem.

Ale Dona Rosa wcale nie robi oszałamiającej kariery w stylu młodych gwiazd tego portugalskiego gatunku. Owszem, w ubiegłym roku koncertowała np. w Nowej Zelandii, ale majowy występ w Poznaniu był jej pierwszym koncertem w tym roku.

Co robi, kiedy nie koncertuje?

- Wciąż śpiewam na ulicy - odpowiada. - Za darmo i dla zarobku. Muszę z czegoś żyć. Lubię grać na lizbońskiej Rua Augusta. Tam zawsze coś się dzieje.

Mówi się, że pieśni Rosy jak żadne inne oddają mękę i niedolę ubogich ludzi.

- Wszystkie są stare. Często dobrze znane w moim kraju. Niektórych nauczyłam się jeszcze w szkole. Ale zazwyczaj śpiewam je po swojemu.

Nie, słowo "show" zupełnie nie pasuje do występów niewidomej artystki. Siada skromnie na scenie, zupełnie tak samo jak na swojej Rua Augusta, a jej śpiewowi towarzyszy subtelny tylko akompaniament: gitara portugalska, akustyczna, akordeon. Nierzadko występuje a cappella.

- Większość słuchaczy w Europie nie rozumie słów, które śpiewam, ale czuję, że trafia do nich moja muzyka. Tak jak ten pan, który odkrył mnie w Lizbonie, nie znał ani słowa po portugalsku.

Także publika w Poznaniu podziwiała skromną artystkę, a i jej spodobała się wizyta w Polsce. Z największą jednak rozkoszą zawsze wraca do swej Portugalii.

- Siedzę w domu, oglądam telewizję - opowiada. - Kiedy mam pieniądze do wydania, wychodzę do miasta je wydać. Spaceruję, słucham szumu morza, jem na świeżym powietrzu. Siadam na ławce, fale rozbijają się na skałach. Przysłuchuję się życiu mojego kraju. O nim właśnie śpiewam w moich piosenkach.

Skrót artykułu: 

Dona Rosa zachwyciła polską publiczność swoimi wersjami fado i portugalskim folklorem. Trudno o bardziej autentyczne, szczere i bliskie oryginałom wykonania tych tradycyjnych pieśni.

Dział: 

Dodaj komentarz!