Kim jest Pan Jezus w czerwonych porteczkach?

Drugie, trzecie i czwarte dno obrazoburczej piosenki zanotowanej przez Oskara Kolberga, która w autorskim opracowaniu pt. „Żyd” znalazła się na płycie „Mody i kody” Orkiestry św. Mikołaja.

Każdy twórca inspirujący się polską muzyką ludową wie, że kiedyś w malowanej skrzyni folkloru zaświeci dno. Istnieje co prawda bardzo wiele zbiorów utworów tradycyjnych i nie ma chyba osoby, która znałaby je wszystkie. Jednak większość z nich jest dziś po prostu nieatrakcyjna. Pieśni te przyciągać uwagę badaczy czy entuzjastów i należy im się szacunek jako dziedzictwu kultury. Niestety tylko część z nich ma to „coś”, co powoduje, że można je dziś przypomnieć i ponownie spopularyzować. Mniejsze wymagania stoją przed muzyką taneczną. Kroków zawsze można się nauczyć. Dużo trudniej zaintrygować współczesnego odbiorcę dawną ludową symboliką i nauczyć go „tańca” wyobraźni i wrażliwości, któremu nie towarzyszy żaden fizyczny ruch. Dlatego znalezienie ciekawego tradycyjnego tekstu, najlepiej połączonego z atrakcyjną melodią, to prawdziwe wydarzenie. Takim znaleziskiem okazały się słowa „Żyda”, jak roboczo nazwaliśmy ten przyszły utwór.

Tekst piosenki pochodzi z Dzieł wszystkich Oskara Kolberga (t. 50: Sanockie-Krośnieńskie, nr. 543 i 544[1]). Są to właściwie dwie osobne piosenki: sześć zwrotek ze Wzdowa i trzy z Bóbrki. Można je łatwo znaleźć pod adresem https://polona.pl/item/14274596/349/. Ich melodie są dość banalne, ale słowa wyjątkowe. Nietrudno zauważyć, czemu nikt go wcześniej nie wykorzystał. Tekst jest jednocześnie antysemicki i może obrażać uczucia religijne katolików – a więc dwa w jednym. Są to chyba najbardziej kontrowersyjne słowa w polskim folklorze. Oczywiście, jako Orkiestra św. Mikołaja nie znajdujemy upodobania w obrażaniu Żydów ani uczuć religijnych katolików. Fakt faktem – lubimy nieco prowokacyjnie bawić się mieszczańskim wyobrażeniem folkloru, ale nie dlatego postanowiliśmy wykorzystać zapis z Kolberga. Był to po prostu najbardziej intrygujący ludowy tekst, jaki znaliśmy. Prawdziwym wyzwaniem było jego dalsze opracowanie.

Na warsztacie folkowym

Pierwszym sposobem na folkowe odtworzenie ludowego utworu jest wykonanie go zgodnie z oryginałem. Jedni robią to z rekonstrukcyjną wiernością technik instrumentalnych i wokalnych, inni „po swojemu”, czyli jak i na czym kto potrafi. Jednak utwór pozostawiony w oryginalnej formie bardzo często wydaje się pozbawiony głębszego sensu. Jest repliką czegoś, co poruszało mieszkańca wsi dawno temu, ale z punktu widzenia współczesnego odbiorcy nie tworzy sensownej narracji. Aby temu zaradzić, można wybrać z tekstu tylko niektóre zwrotki lub je poprzestawiać. Można je również zestawić ze słowami innej piosenki. Wchodzimy wtedy na wyższy poziom folkowej twórczości. Zaczynamy poruszać się swobodnie po continuum kultury ludowej, w którym szukamy hipotetycznych powiązań między motywami pochodzącymi z różnych obrzędów, krain geograficznych  czy tradycji. Jest to praca tyleż detektywistyczna i badawcza, co autorska i twórcza. Dzięki niej powstaje nowa opowieść, emanująca dodatkowymi znaczeniami – pochodzącymi z samego folkloru lub trzewi artysty. To gratka dla osób, które lubią mgiełkę niejednoznaczności. Dla twórców ekscytujące jest samo poszukiwanie tych hiperprzestrzennych połączeń w świecie folkloru.

W przypadku „Żyda” opcja wiernego odtworzenia odpadła na wstępie ze względu na słabość melodii. Na szczęście oba teksty z Kolberga, czytane jeden po drugim, pasowały do siebie doskonale, tworząc spójną historyjkę z początkiem i zakończeniem. Tylko że pozostawała ona „goła”. W tej formie zabrzmiałaby jak paszkwil obrażający żydów i katolików, ale nic poza tym. Paszkwil ciekawy, ale nadający się jedynie do umieszczenia w gabinecie osobliwości. Brakowało jakiegoś kontekstu, który nadałby tekstowi głębię, wytłumaczył jego powstanie, bo tam kryła się zagadka. Jakim cudem takie strofy w ogóle mogły powstać i cieszyć się powodzeniem wśród tradycyjnie katolickiego ludu, o czym świadczy ich występowanie w wioskach oddalonych od siebie o 30 km? Z pomocą przyszło nam ogólne podejście, jakie postanowiliśmy przyjąć wobec powstającego repertuaru, który później nazwaliśmy „Mody i kody”.

Jak powstały „Mody i kody”?

Jako Orkiestra św. Mikołaja, przystępując do każdego nowego projektu, szukamy jakiegoś wyzwania, eksperymentu. Dlatego mówimy o sobie „laboratorium tradycji”. Zawsze chodzi o to, aby stworzyć jakąś nową jakość przez wypowiedzenie odległych nam treści w bliskim, potocznym języku. Kultura tradycyjna też kiedyś była bliska i potoczna, więc warto o tym przypominać. Bliskość i potoczność we współczesnym mieście jest inna niż na dawnej wsi, więc gdzie ich szukać? Kiedy myśleliśmy o kolejnej płycie, już od dawna chodził za nami rap – z kilku powodów. Pierwszym była przydatność melodeklamacji do przenoszenia tekstu. Rytmiczna recytacja znana jest jeszcze ze starożytności, a obecnie możemy się z nią spotkać choćby w kościołach. Drugim powodem było pokrewieństwo rapu zarówno z folklorem w formie przyśpiewek czy opowieści, jak i z poezją, za jaką uważamy ludowe teksty. Po trzecie spodobało nam się podejście raperów do warstwy muzycznej. Odpowiada nam hiphopowy warsztat, w którym deklamowana nawijka przeplata się z melodyjnymi refrenami i samplami cudzych utworów, które umieszczone w nowym kontekście nabierają nowych, niespodziewanych znaczeń.

W zasadzie od zawsze robiliśmy takie „sample”, ale na zasadzie inspiracji, aluzji i cytatów. Tym razem przyciągnęła nas prostota tej nowoczesnej – a jednocześnie jakże ludowej – metody. Ze skrawka mogliśmy zrobić nowy ornament. I tak zdecydowaliśmy się, tworząc materiał, priorytetowo potraktować tekst przekazywany w formie melodeklamacji – za pomocą intonacji i rytmiki mowy. Pozwoliło to na odrzucenie zobowiązań wobec oryginalnych melodii ludowych piosenek, które, jako się rzekło, często są nieciekawe lub nawet nieznane.

Jak powstał „Żyd”?

Idąc tymi tropem, można było potraktować Kolbergowski tekst jak hiphopową nawijkę. Do niej należało znaleźć jakiś rytm i refren, który wyjaśniłby, w jaki sposób Żydzi narazili się podmiotowi lirycznemu, czyli skąd wzięły się te zapisane przez Kolberga złośliwości? Wtedy przypomniałem sobie zupełnie inną piosenką, znalezioną dawno temu na wydanej w latach 60. drugiej płycie pt. „Od Tatr do Bałtyku”[2]. Był to utwór pt. „Okrężne”, pochodzący z Sandomierszczyzny. Fraza „Ani obiadu, ani śniadania, oj, nie dali, nie dali” doskonale nadawała się na „sampel” do refrenu „Żyda”. W „Okrężnym” odnosi się ona do wyzysku chłopów przez właścicieli ziemskich z opcją linczu na karbowym i polowym przez powieszenie ich na „szubieniczce pod borem”.

Piosenka z Sandomierszczyzny ma „lewicowy” charakter, ale odnosi się do ogólnego problemu nierówności społecznej, będącej jednym z elementów tła antysemityzmu. Z tej perspektywy Żydzi należą do klasy uciskającej i pełnią rolę uniwersalnych kozłów ofiarnych: nie dali nam jeść, dzieje się nam krzywda, winni są ci, od których jesteśmy zależni, mający władzę i pieniądze. A więc „panowie”, kapitaliści, Żydzi. Ta fraza wypełniła lukę zarówno w warstwie muzycznej, jak i werbalnej powstającego utworu. Stała się podstawą rytmu i akompaniamentu pod narrację, której dość toporny sens stanął wobec jakiejś bliżej nieokreślonej, poważnej tajemnicy ludzkiej krzywdy i chęci zemsty. Pole skojarzeń między jednym i drugim jest dość rozległe, ale to norma w nowoczesnej sztuce. Nie wszystko musi być kawa na ławę. Wiele ukrytych sensów współczesnych dzieł staje się zrozumiałe dopiero po wyjaśnieniu autora, kuratora lub krytyka.

Co z Panem Jezusem?

Dzięki tym intertekstualnym powiązaniom, będących naszą autorską fikcją literacką, uzasadniliśmy na poziomie świata przedstawionego w tekście antysemicki charakter strof zapisanych przez Oskara Kolberga we Wzdowie i Bóbrce. Ale to nie wyjaśniało jego sensu antykatolickiego. Skąd w „Żydzie” wziął się „żydoski Pan Jezus” i kim właściwie jest? Jak tę postać traktować? Bo jak na ironię „katolicki” Pan Jezus jest – a i owszem – jak najbardziej „żydowski”, podobnie jak i „żydoski Bóg” to ten sam „Ojciec nasz”, do którego modlił się Chrystus w Ogrójcu. Jeśli piosenki z Bóbrki i Wzdowa odnosiły się do tego samego Pana Jezusa, do którego odwoływał się kapłan w tamtejszych kościołach, należałoby je postawić na jednej półce z Ostatnim kuszeniem Chrystusa Martina Scorsese. Jednakże ów „żydoski Bóg” wydaje się dla autorów tekstu kimś zupełnie innym niż osoba Trójcy Świętej i przypomina ją tylko przez „zbieżność nazwisk”. Postać ta dla współczesnego czytelnika Kolberga ulega semantycznemu „migotaniu” – jak kot Schrödingera, który jest jednocześnie żywy i martwy.

Tę część interpretacji „Żyda” stworzyliśmy przy okazji opisywania piosenki we wkładce do CD i nagrywania teledysku. Zacznijmy od tego, że opowiedzianą w piosence historię można uznać za przykład ciekawego zjawiska językowego. Chodzi o eponimy, czyli wyrazy lub wyrażenia pochodzące od imienia lub nazwiska, nazwy rodzajowe, potoczne, wzięte od unikalnej nazwy własnej. Powszechnie używamy dziś eponimów tworzonych od nazw własnych firm. Np. adidasy to sportowe półbuty, niekoniecznie wyprodukowane przez firmę Adidas. Eponimy otaczają nas zewsząd: ksero, prysznic, rower, bojkot, diesel.

W logice eponimu możemy potraktować „żydowskiego Pana Jezusa” jako skrót myślowy. Tak, jakbyśmy powiedzieli o świetnym skoczku zza Odry, że jest „niemieckim Małyszem” albo że teraz Argentyńczycy mają w osobie papieża Franciszka „swojego Jana Pawła II”. Możemy przypuszczać, że autorzy Kolbergowskiego tekstu wymyślili „żydowskiego Pana Jezusa”, najwyraźniej nie zdając sobie sprawy ani z tego, że Pan Jezus był faktycznie Żydem, ani z tego, że Żydzi nie mogli mieć „swojego” Pana Jezusa. Być może myślano wówczas, że tak jak każdy naród ma własnego króla, tak każda religia ma własnego mesjasza, ale nasz jest najlepszy, a z innych można kpić. Nasz, jak wiadomo z kolęd, urodził się gdzieś na Podhalu…[3] Ale możliwe też, że autorom i słuchaczom było to zupełnie obojętne, bo uważali, że nawet jeśli Żydzi nie mieliby „swojego” Pana Jezusa, to należałoby go wymyślić i byłby właśnie taki – nieudaczny i psotny. Wszystko po to, aby móc dopiec Żydom w sposób najdotkliwszy z punktu widzenia chrześcijanina, czyli spotwarzając obce – z założenia – żydowskie bóstwo. Oto jak łatwo w obronie swojej wiary można się jej sprzeniewierzyć. To dlatego ten tekst nas dziś zadziwia lub oburza.

Teledysk

Kiedy planowałem teledysk do „Żyda”, wiedziałem, że z powyższych powodów nie da się tej historyjki sfilmować dosłownie. Chciałem za to zinterpretować sytuację przedstawioną w piosence, umieszczając ją we współczesnych realiach. Pierwotnie, aby zminimalizować trudności techniczno-logistyczne, zainspirowany klipem do piosenki Davida Bowiego „Where Are We Now?”, zamierzałem sfilmować długimi pociągnięciami kamery różne szczegóły wnętrza chatki Bogdana Brachy. Wyłaniające się z półmroku, odpowiednio dobrane detale miały opowiedzieć o życiu i problemach postaci krzątającej się na obrzeżach kadru. Niestety, okazało się, że mój Lumix FX150 doznaje w trybie wideo „kurzej ślepoty”, czyli nie radzi sobie w gorszym świetle. Musiałem więc przenieść plan zdjęciowy głównej narracji na zewnątrz. Motywem przewodnim miał być ślimak będący alter ego bohatera. Od początku planowałem też ujęcia zamykające z produktami wpadającymi do koszyka.

Zależało mi na pokazaniu, że sytuacja z Kolbergowskich zapisków powtarza się obecnie. Tak jak dawniej, mamy dziś dwa światy: świat ludzi nieradzących sobie, biednych i zaniedbanych oraz drugi świat – może nie obszarników, ale osób pracujących, dających sobie radę, sytych. Jeśli dodamy do tego różnice w edukacji i kompetencjach poznawczych, efekt będzie taki sam: słabsi będą szukać winnych i w końcu ich znajdą, nawet jeśli doprowadzi ich to do zdrady wartości, w które wierzyli. Ale żeby nie popaść w stereotypy, skomplikowałem nieco oba warianty: w otoczeniu bohatera umieściłem niepokojące detale, a koszyk zasypywany produktami upodobniłem do klatki. W międzyczasie okazało się, że ślimak nie nadaje się do roli lejtmotywu, bo jest zbyt powolny. Na szczęście nasz perkusista Jacek Warszawa, który mieszka pod Lublinem, podpowiedział mi, że charakterystycznym zachowaniem ludzi na wsi jest siedzenie przed domem i to wystarczy sfilmować, aby zastąpić „efekt ślimaka”. Najtrudniej było mi zmontować końcowe sceny. Okazało się, że prawidłowe wrzucanie produktów do koszyka wymagałoby osobnej reżyserii, a ta była niemożliwa ze względu na ochroniarzy. Ostateczny efekt można obejrzeć na kanale SaintNicholasOrchestraTV na YouTubie. Są tam także inne teledyski, które polecam – z góry dziękujemy za lajki, udostępnienia i subskrypcje.

Trzecie i czwarte dno

Eureka! Po publikacji teledysku nastąpił przełom. Okazało się, że motyw „żydowskiego boga” z czerwonymi nogami („czerwone porteczki” w „Żydzie”) pojawił się także w przyśpiewce z Tworyczowa w gminie Sułów na Lubelszczyźnie: „Czyście nie widzieli żydóskiego boga? Oj, w czerwonych pończoszkach na wysokich nogach”. Można ją znaleźć w jednej z części „nowego Kolberga”, czyli opracowaniu Lubelskie pod redakcją prof. Jerzego Barmińskiego w serii Polska pieśń i muzyka ludowa[4]. Przypis wyjaśnia, że „żydóskim bogiem” nazwano bociana przypominającego sylwetkę Żyda modlącego się w czarnym chałacie i białym tałesie. To by znaczyło, że autor Kolbergowskiego „Żyda” nie wymyślił „czerwonych porteczek”, żeby mu pasowało do „skakania po dzieweczkach”, lecz że motyw ten pochodzi z popularnego skojarzenia Żyd-bocian, opartego na wizualnym podobieństwie. Wizja czcicieli egzotycznego bożka-bociana musiała już wcześniej pobudzać szyderczą fantazję ludu, a tekst zapisany przez Kolberga jest po prostu skrajnym tego przykładem. Autorzy strof ze Wzdowa i Bóbrki poszli po prostu na całość: czerwone nogi zamienili na czerwone porteczki, a bociana na „żydoskiego Pana Jezusa”.

Ale sprawa ma i kolejne dno albo nawet dna. Okazuje się bowiem, że bocian po hebrajsku to „chasida”. Chasyd i bocian mają w języku hebrajskim ten sam rdzeń związany ze znaczeniem „sprawiedliwy, dobry, łaskawy, pobożny”. Hebrajskie określenie bociana nie pochodzi jednak od chasydów, nie jest też na odwrót. Bocian został nazwany w ten sposób po prostu dlatego, że miał opinię ptaka dzielącego się pożywieniem z innymi przedstawicielami gatunku. Możliwe, że ta językowa zbieżność była znana w Tworyczowie katolickim sąsiadom chasydów i to dlatego – a nie ze względu na zewnętrzne podobieństwo do Żyda w tałesie – nazwali bociana „żydóskim bogiem” z czerwonymi nogami. A skoro już mówimy o chasydach, warto dodać, że uważali się oni za pobożniejszych od innych żydów. Można przypuszczać, że również i o tym wiedzieli ich polscy sąsiedzi. Dodajmy jednak, że chasydzi rozumieli pobożność nieco inaczej, a mianowicie godzili wiarę z piciem wódki, tańcami i śpiewem, a niekiedy nawet z grzechami, mającymi jakoby „ukrywać” ich przed wzrokiem Kusiciela. Jeśli tak bywało w Bóbrce i Wzdowie, to, popuszczając wodze fantazji, ludowa wyobraźnia mogła uznać, że hipotetyczny „mistrz” żydowskiej-chasydzkiej wiary, a więc „żydowski Pan Jezus” (eponim) powinien być również mistrzem swawoli. Do czego czerwone nogi bociana-chasidy bardzo dobrze pasowały, prowokując do różnych skojarzeń i dlatego w omawianym tekście zamieniły się w czerwone porteczki jako rym do „dzieweczki”.

Warto zauważyć, że w tym świetle „żydowski Pan Jezus” traci cechy nieudacznika, a zaczyna przypominać sowizdrzała i Karlssona z Dachu. Dzięki związkom z bocianem i chasydami nie wydaje się już tak jednoznacznie negatywny i niemiły z powodu antysemickich intencji. Staje się postacią karnawałową, która z jednej strony „pogrąża” Żydów w oczach katolików, ale równocześnie zaczyna budzić sympatię – jest łobuziakiem, który robi żydowskim mieszkańcom różne psoty, a tym samym może liczyć na doping polskich sąsiadów.

Najważniejsze jednak, że choć ta zanotowana przez Kolberga figura pozostaje eponimem trudnym do zdefiniowania i do pogodzenia z wiarą chrześcijańską, to ewidentnie jest tylko postacią literacką, projekcją zbiorowej wyobraźni ludu. Szkoda, że lud ten nie wiedział, iż w istocie bocian nie jest dla chasydów moralnym autorytetem, co odnotował Martin Buber w Opowieściach chasydów: „Zapytano Jehudiego [Jakuba Icchaka z Przysuchy]: »Talmud wyjaśnia, że bocian dlatego nosi po hebrajski nazwę chasida, co oznacza: pobożny lub miłosierny, iż okazuje miłość swoim najbliższym. Dlaczego więc zalicza się go do ptaków nieczystych?«. Jehudi odparł: »Ponieważ okazuje miłość tylko swoim najbliższym«”[5]. Obyśmy nie szli w ślady bocianów.

 

Marcin Skrzypek

Dziękuję Ewie Hrycynie i Teresie Klimowicz za przyśpiewkę o bocianie oraz Karolowi Yaronowi Beckerowi za jego hebrajskie znaczenie.

 

[1]      Na CD „Mody i kody” podano błędnie t. 51.

[2]      Płyta z ludowymi utworami z różnych regionów Polski opracowanymi przez Jerzego Kołaczkowskiego, a wykonanymi przez Zespół Ludowy Polskiego Radia.

[3]     Już w trakcie redakcji tego tekstu pojawił się dowód na to, że zjawisko „cudzego Jezusa” można spotkać nie tylko w omawianych piosenkach i dowód ten ma jak na ironię związek z Podhalem: „Po wojnie Podhalanie, którzy zajeli opuszczone przez Łemków wsie niszczyli kapliczki i światynie. Pobożni górale obcinający głowę drewnianemu Chrystusowi, bo to nie ich Chrystus. Jak to możliwe?” - pytanie Joanny Podgórskiej do Antoniego Kroha w wywiadzie A Wisła płynie dalej, „Polityka”, nr 21 (3111), 24.05-30.05.2017, s. 62

[4]     Polska pieśń i muzyka ludowa, red. L. Bielawski i in., t. 4: Lubelskie, cz. 5: Pieśni stanowe i zawodowe, red. J. Bartmiński, utwór nr 4637, s. 364.

[5]     Martin Buber, Opowieści chasydów, Poznań-Warszawa 2010, s. 236.

Skrót artykułu: 

Drugie, trzecie i czwarte dno obrazoburczej piosenki zanotowanej przez Oskara Kolberga, która w autorskim opracowaniu pt. „Żyd” znalazła się na płycie „Mody i kody” Orkiestry św. Mikołaja.

Fot. www.polona.pl

Dodaj komentarz!