Obejrzałem Watermelona. Może to zdanie nie brzmi najpiękniej, a jednak zawiera w sobie stuprocentową prawdę i mogłoby (powinno) być zakończone wykrzyknikiem. Jaki był? Błyskotliwy, mądry, niezwykle pomysłowy, był owocem nieskrępowanej, wirtuozerskiej – powiedziałbym – wyobraźni. No i był bardzo zabawny, pełen lekkiego, ale wspaniałego poczucia humoru. A wreszcie, przy wszystkich stylistycznych woltach, które prezentują jego wykonawczynie, był mocno osadzony w kulturze tradycyjnej. Jednocześnie opowiadał o współczesności, a może po prostu, jako dziełko uniwersalne – o każdych czasach. O kobietach przede wszystkim, ale interesująca to nauka również dla mężczyzn.
Czymże jest ów Watermelon, bo pewnie nie wszyscy potencjalni Czytelnicy wiedzą? Aż dotąd udało mi się omijać ścisłe, wiążące określenia. I to nie przypadkiem. Łączy on bowiem w sobie elementy koncertu, spektaklu i performance’u. Najtrafniejszy wydaje mi się jednak termin spektakl – godzinne sceniczne dzieło, które przygotowały, wyreżyserowały, umuzyczniły i wykonały członkinie tria Sutari: Basia Songin, Zosia Barańska i Kasia Kapela. „Umuzyczniły”, czyli przygotowały zestaw piosenek i pieśni, opartych głównie na tematach ludowych, tradycyjnych i same – oczywiście na żywo – zaśpiewały. Akompaniowały sobie w tym śpiewaniu z rzadka i to na takich „instrumentach” jak: wanna, woda, rury hydrauliczne, klucze mechaniczne, że o kuchennych sprzętach codziennego użytku nie wspomnę, bo to poniekąd oczywiste.