Zimową porą trochę nam tęskno za wiosną. Śpiewaczki z wioski Kozły znalazły na to sposób. Wiosennym hukaniem przyspieszały nadejście cieplejszej pory roku. Dlaczego hukaniem? Bo na końcu każdej wyśpiewanej przez nie strofy pojawiał się kierowany do wiosny zwrot "Hu!" ozdobiony glissandami. Głosów białoruskiego Polesia mieliśmy okazję posłuchać 14. listopada pod szyldem "Pieśni Bagien". Nazajutrz, 15. listopada z kolei pod hasłem "Pieśni spod Niebieskiej" można było potańczyć przy muzyce tradycyjnej z Roztocza, wykonywanej przez Bronisława i Józefa Bidów, a gośćmi wieczoru był zespół śpiewaczy z Łukowej I. Obydwa wydarzenia odbyły się w lubelskich Warsztatach Kultury przy ul. Popiełuszki 5. Spotkanie stanowiło już dziewiątą edycję koncertów pod hasłem "Pieśni Bagien". Zapraszane są na nie przede wszystkim wiejskie grupy śpiewacze z polskiego, białoruskiego i ukraińskiego Polesia. Listopadowa impreza zainaugurowała powstanie portalu www.muzykaroztocza.pl. Na jego łamach przedstawiane są sylwetki, nagrania, dostępne źródła na temat najwybitniejszych wiejskich śpiewaków i muzyków tworzących magiczny klimat Roztocza. Portal stanowi bowiem kompendium wiedzy z zakresu muzyki tego regionu.
Pierwszego dnia koncertu mieliśmy okazję posłuchać tradycyjnych, wielogłosowych pieśni z białoruskiego Polesia wykonywanych przy pracy (roboczych) czy towarzyszących najważniejszych momentom życia ludzkiego. Jedna z występujących śpiewaczek ma na nazwisko Kozioł, druga Kozieł. To według legendy potomkinie dwojga braci o nazwisku Kozioł, którzy schowali się przed siejącym spustoszenie przemarszem wojsk napoleońskich. Ukryli się wśród bagien, przepastnych lasów i utworzyli wieś Kozły, oddaloną od cywilizacji, ale z charakterystyczną manierą śpiewania, jaka przetrwała na tym terenie. Ta niewielka miejscowość, z której pochodzi zespół śpiewaczy, znajduje się 50 km na południowy-zachód od Jelska. Obecnie liczy 38 mieszkańców, najmłodszy z nich ma 54 lata. Peryferyjne położenie wioski sprzyjało zachowaniu tradycyjnej sztuki, w tym śpiewu. Repertuar i maniera wykonawcza charakterystyczna dla grupy z tej części Polesia reprezentuje z jednej strony typowe cechy centralno poleskiego stylu, z drugiej strony odznacza się wyraźną odrębnością. Białoruska grupa pań uwzględniła w swoim repertuarze pieśni weselne, śpiewane na zaręczynach. Wykonały one między innymi ciekawą pieśń o korowaju, czyli obrzędowym pieczywie weselnym. W tradycji bowiem dzieleniu kołacza między gości towarzyszy piosenka. Inne z wykonanych przez panie pieśni zawierały przestrogi, np. dla panien, by nie chodzić z chłopcami. Niektóre odśpiewane zostały solo. Większość wykonano a cappella. Później dołączyła do śpiewaczek energiczna akompaniatorka.
W przerwie między dwoma częściami koncertu wyemitowany został film z 2012 r. pt. "Olmany" w reżyserii Jagny Knittel. Dotyczy on owianej legendą wsi Olmany mieszczącej się na Polesiu, na skraju największego zachowanego na tym terenie kompleksu bagien, tzw. Olmańskich Błot, przez które przechodzi dziś białorusko-ukraińska granica. W filmie wspaniale została przestawiona przyroda: śpiew ptaków, malowniczy wschód słońca. Kapliczka, sady, ule, pszczoły to między innymi składa się na krajobraz Olmanów. Uchwycone widoki są naprawdę malownicze. Pokazany został przebieg prac gospodarskich, takich jak ładowanie dyń na wóz, pranie na tarze, obieranie ziemniaków, gotowanie i podawanie obiadu. Istnieje jednak skaza w tej sielance. Wieś Olmany była przeklęta, cała zatopiona. Przedstawiciele jej twierdzą, że żyli tu jak łabędzie. Jedna z mieszkanek opowiada, że jej ojciec nie posiadał znacznych bogactw, bo u nich stale była woda. Ze względu na wilgotność podłoża bohaterki filmu często chodzą w gumiakach. Z opowieści snutych przez mieszkańców dowiadujemy się także, że na tym obszarze znajduje się święte jezioro, przy którym na Boże Narodzenie krzyże stawiają, a na nich z kolei wiąże się wstążki gdy ktoś zachoruje w intencji za jego zdrowie. "Jezioro zostało wyświęcone, bo my jesteśmy świętymi ludźmi" - tak mówią o sobie mieszkańcy wsi Olmany. Okazuje się, że tamtejsze społeczeństwo wierzy jednak również w rusałki, które są w stanie zabijać. Na tym obszarze istnieje też drugie jezioro, do którego nikt nie przychodzi, nic nie da się w nim złowić, nawet gdy zarzuci się dużą ilość sieci. Mieszkańcy powiadają bowiem, że kiedyś kobieta z dzieckiem się schyliła, żeby napić się wody i wtedy dzieciątko się utopiło. Słuchy chodzą, że mogła to być Matka Boska z dziecięciem. I po tym zdarzeniu jezioro zamieniło się w bagno, stało się miejscem przeklętym. Nad jeziorem nastrojowo unosi się mgła. Mieszkańcy powiadają, że rządzą nim siły nieczyste. W celu ich odpędzenia wystarczy czasami pokropić wodą święconą opętanego, jak zrobiła to matka, której syn nie mógł spać. Do kamerzystów mówią filmowane bohaterki: "Idźcie na bagna, to wam się odechce fotografować". Również dzięki takim przestrogom Olmany przedstawione zostały niezwykle nastrojowo i klimatycznie. Szczególny akcent położono na sportretowanie tamtejszych śpiewaczek. Na warstwę dźwiękową projekcji także składają się pieśni, jak ta o tym, że nie dał szczęścia Bóg, dał czarne brwi, przez brwi dziewczyna przepadła. Ważne jest to, by pierwsza osoba dobrze zaczęła pieśń i o to dbają olmańskie śpiewaczki. Na ścieżki akustyczne filmu składają się również cerkiewne śpiewy, dzwony. Funkcję dzwonnika, obsługującego ten olbrzymi gong, spełnia energiczny chłopiec, który pociąga za kilka sznurów. Jego wzrost i drobna budowa kontrastują z wielkością tych potężnych instrumentów. Wieś zamieszkuje również niewidoma od 10 lat kobieta, która zarówno pośpiewa, jak i popłacze. Mieszkanki narzekają, że młodzi już nie znają tradycyjnych pieśni, gdy starzy umierają, ich znajomość odchodzi w zapomnienie. Podkreślają również, że teraz jak ktoś śpiewa, ludzie mówią, że jest pijany. Kiedyś śpiewano do drugiej w nocy i nikt się temu nie dziwił, uznawał to za naturalne.
Pieśniarki przed filmem zdążyły się już rozśpiewać, wykonując utwory liryczne czy miłosne. Po projekcji odbyła się druga część koncertu. Wykonawczynie odśpiewały pieśni biesiadne. Uznały bowiem, że już dość smutnych, teraz pora na żartobliwe. W drugiej części z pasją zagrała energiczna harmonistka Halina, przy tym nie tylko na harmonii, ale również na grzebieniu. Do jej melodii z duszą śpiewała grupa białoruskich pań. Harmonistka wykonała poleczkę, starodawny poleski taniec, przy których nogi rwały się do tańca. Wciągnęła do dobrej zabawy publiczność, słuchacze zaczęli klaskać w rytm wygrywanej muzyki, a następnie włączyli się do śpiewu. Pieśniarki wykonały m. in. "Koniu, mój koniu" czy żartobliwą "Jak pojechał mój mileńki na bazar", wymieniając, co mileńki kupił dla swojej lubej, czy "Kalina malina" o tym gdy poborowego werbowali do wojska. Zabawa nie zakończyła się wraz z koncertem, gdyż harmonistka grała, a publiczność tańczyła walczyka jeszcze przy szatni. Zabawa była przednia.
Kolejnego dnia publiczność również dopisała, gdy zebrała siły po wcześniejszych harcach. Koncert zainicjowały lubelskie śpiewaczki Agnieszka Szokaluk-Gorczyca i Magda Kwaśna. Dziewczyny wykonały pieśni, których się nauczyły od pań z Łukowej. Zachwyciły publiczność utworem o nadobnej Maniusi, co mieszkała tam, gdzie gąski pływają, a następnie pieśnią "życzącą" ze słowami: "Niech cię błogosławi Pan Jezus maluśki, żebyś wyśla za mąż w zapusty. Niech cię błogosławi Matka Boska, żebyś tego roku Jasieńka dostała", itp. Zaśpiewały również kolędę, której nauczył je Stanisław Fijałkowski.
"Pieśni spod Niebieskiej" poświęcone zostały muzyce Roztocza. Śpiewaczki z Łukowej I udowodniły, że ten obszar to nie tylko wielu osobom dobrze znane bukowe krajobrazy, ale teren ciekawy pod względem muzycznym, na którym dochodzi do międzypokoleniowej wymiany. To już legendarny zespół, jeden z najbardziej utytułowanych. Po raz czwarty zdobył Złotą Basztę na Ogólnopolskim Festiwalu Kapel i Śpiewaków Ludowych w Kazimierzu, co stanowi rekord festiwalowy, jest to najbardziej prestiżowa nagroda w tym konkursie. W wykonaniu tego utytułowanego zespołu usłyszeliśmy pieśni weselne, żartobliwe na temat wódki i skutków jej picia. Wykonawczynie mogą się pochwalić tym, że doczekały się uczniów, którym przekazują melodie i styl muzyczny. Śpiewaczki z Łukowej I niewątpliwie były najbardziej wyczekiwanymi gośćmi wieczoru. Przyjechały w ośmioosobowej ekipie. W ich pieśniach pojawiła się symbolika miłosna i niekiedy prosty do doczytania podtekst, np. "Rzucaj Jasiu talarami za ten wianeczek ruciany, bo ten wianeczek bardzo drogi. Chowałam ja go do wesela". Atmosferę pieśni podgrzewał fakt, iż ruta ma właściwości rozniecania miłosnych płomieni. Obok tej pojawiła się również inna, tym razem o Maniusi i jej wianeczku, ale dla odmiany również o Jezusie i Maryi, którzy po kolędzie chodzili w takiej kompaniji czy kołysanka o charakterze religijnym "A lulajże drogie dziecię moje" o słowach treściowo zbliżonych do "Lulajże Jezuniu".
Następnie przyszła kolei na część instrumentalno - taneczną, przy której publiczność rzuciła się w żwawe pląsy. Zagrał skrzypek Bronisław Bida i bębnista Józef Bida. Tańcowano do poleczki, oberka, piosenek "Teraz jest wojna", "Szła dzieweczka do laseczka", weselnej: "Do przodu, do tyłu, w górę i w dół", "Jarzębino czerwona". Pierwsze do pląsów na parkiecie porwały się śpiewaczki z Łukowej. Bawiły się w parach ze sobą, następnie utworzyły kółeczko. Później z mniejszą śmiałością dołączyli do nich ludzie z publiczności. Rozpoczęły się tańce w rzędach, obroty pod rękami. A gdy dobrano się w pary, wypadało tylko: poloneza czas zacząć, bo ten narodowy, studniówkowy taniec przypominały ruchy bawiących się. Śpiewaczki z Łukowej mocnym głosem w półokręgu intonowały pieśni.
Swoim wykonaniem wszystkie grupy, które wystąpiły, oddały piękno śpiewnej tradycji. Niektóre pieśni wykonane pierwszego dnia koncertu istnieją w wersji białoruskiej i ukraińskiej, ale w Kozłach brzmią zupełnie inaczej, w bardziej archaiczny sposób. Koncert tradycyjnych utworów in crudo wykonały naprawdę wybitne wiejskie śpiewaczki i muzykanci.
Zimową porą trochę nam tęskno za wiosną. Śpiewaczki z wioski Kozły znalazły na to sposób. Wiosennym hukaniem przyspieszały nadejście cieplejszej pory roku. Dlaczego hukaniem? Bo na końcu każdej wyśpiewanej przez nie strofy pojawiał się kierowany do wiosny zwrot „Hu!” ozdobiony glissandami. Głosów białoruskiego Polesia mieliśmy okazję posłuchać 14. listopada pod szyldem „Pieśni Bagien”.