Z szaconkiem! Rzecz o folklorze warszawskim

fot. K. Dzierzbicka: Kataryniarz na Starym Mieście

 

Myli się ten, kto uważa, że Warszawa nie ma własnego folkloru. Ma i to piękny, tyle że nieco już zapomniany. Stolica ma swoją gwarę, pieśni i strój ludowy, o których pisał Oskar Kolberg, oraz muzykę, której po dziś dzień można posłuchać w gwarnym i tłocznym centrum miasta. Jestem dumną warszawianką urodzoną na Woli, wychowaną na Czerniakowie – według Stanisława Grzesiuka w najbardziej muzykalnej dzielnicy[i] – i mieszkającą w Wilanowie. Kocham moje rodzinne miasto i staram się tą miłością zarazić wszystkich, którzy chcą poznać jego historię i lokalną kulturę.

 

Są miasta, które mają duszę, i takie, które jej nie mają. Co to jest „dusza miasta”?... Trudno odpowiedzieć. Może sposób bycia mieszkańców, może styl, może rodzaj reakcji na historię i jej wydarzenia lub prościej - na zwykłe radości i smutki, zaklęte w piosence[ii].

Leopold Tyrmand

 

Strój ludowy – wilanowski

Wbrew swojej nazwie ludowy strój wilanowski nie był noszony tylko w Wilanowie – dzielnicy, która została przyłączona do Warszawy dopiero w 1951 roku. Jak relacjonował Kolberg[iii], ubierali się w niego mieszkańcy mazowieckich wsi, m.in. Powsina, Powsinka, Kępy Zawadowskiej, Czerniakowa, Ujazdowa (dziś znajdujących się w obrębie Warszawy) oraz Ołtarzewa i Raszyna.

Charakterystycznym elementem stroju kobiecego był czarny lub brązowy łańcuszkowy haft na ramionach bawełnianej koszuli i haftowana w ten sam sposób chusta czepcowa. Wzór  nawiązywał do motywów roślinnych z bramy pałacu w Wilanowie i zawsze miał postać drzewka życia, które symbolizowało przebieg cyklu rocznego: życie, śmierć i zmartwychwstanie. Kobiety zamiast chusty mogły nosić gładki lub wzorzysty czepek albo chustkę. Panie zakładały również gładki lub wzorzysty gorset z atłasowym lamowaniem, szeroką i długą spódnicę, zapaskę i czółenka. Strój ludowy uzupełniały nieduże korale w kształcie walca, których noszono co najmniej sześć sznurów. Kobiety zamożne nosiły również sukmanę kobiecą (zwaną przyjaciółką) z zielonego sukna z futrzanym kołnierzem.

Panowie przywdziewali białą płócienną koszulę i spodnie (gacie) z tego samego materiału. Pod szyją wiązali czerwoną, jedwabną chustkę. Na wierzch zakładali długi do kostek ciemnoniebieski, rzadziej ciemnozielony żupan z sukna z czerwonymi klapami na piersiach i wyłogami u kołnierza. Był on przepasany wełnianym pasem w tym samym kolorze. Na nogi wdziewali wysokie czarne buty, a na głowie nosili czarny filcowy kapelusz z ciemną lub kolorową opaską.

Strój wilanowski zaczął zanikać na początku XX wieku. Dziś przy świętach i na czas koncertów zakładają go członkowie zespołów ludowych: Kuźnia Artystyczna z Wilanowa, grupa śpiewacza Powsinianie z Powsina, Zespół Śpiewaczy „Tęcza” z Lesznowoli oraz Państwowy Zespół Ludowy Pieśni i Tańca „Mazowsze” im. Tadeusza Sygietyńskiego. W strojach ludowych można ich zobaczyć podczas licznych uroczystości, m.in. Powsińskich Dożynek, Powsińskiego Dnia Dyni czy Dni Wilanowa.

 

Strój miejski, czyli warsiaski sznyt

Dobrze urodzeni warszawiacy ubierali się tak, jak inni Europejczycy. Moda przychodziła głównie z Francji i Anglii. Aby się o tym przekonać, wystarczy przyjrzeć się rycinom przedstawiającym „typy warszawskie” autorstwa m.in. Franciszka Kostrzewskiego (1826–1911), Władysława Podkowińskiego (1866–1895) czy Juliusza Dzierżanowskiego (1873–1943). Na elegancki ubiór męski składał się m. in.: surdut, kamizelka, wąskie spodnie, krawat (chustka), cylinder lub melonik. Na wieczorne wyjścia panowie zakładali fraki. Kobiety nie miały „typowo warszawskiego” stroju – zawsze nosiły się z faszonem (czyli stylowo i szykownie): „Panna Izabela od kolebki żyła w świecie pięknym i nie tylko nadludzkim, ale – nadnaturalnym. Sypiała w puchach, odziewała się w jedwabie i hafty [...]. Woalka chroniła ją od wiatru, kareta od deszczu, sobole od zimna, parasolka i rękawiczki od słońca”[iv].

Charakterystycznym strojem warszawskim jest natomiast utrwalony na łamach książek m.in. Leopolda Tyrmanda, dwudziestowieczny ubiór mężczyzn. Składała się na niego koszula lub golf, kraciasta kamizelka lub marynarka, kraciaste spodnie w kant z szelkami, kaszkiet (tzw. oprychówka) najlepiej z zakładu Cieszkowskiego i apaszka lub szalik oraz w chłodniejsze dni – płaszcz.

 

O, mody warszawskie!

Tak już jest, że żywiołowość mody męskiej przewyższa w Warszawie modę damską. Może stanowi to regułę i gdzie indziej, ale w Warszawie jest tak na pewno. Moda męska ma w tym mieście coś z sił natury bardziej ślepych i bezdusznych niż moda damska. Zdarza się, że model wiatrówki, nowy rodzaj wiązania krawata lub nowy typ popularnego obuwia zdobędzie sobie herb elegancji i wtedy młodzież męska Warszawy zaczyna się upodabniać do ogarniętego pożarem suchego lasu. Moda kobieca ulega w Warszawie pewnej indywidualizacji, niezbyt wymyślnej, to prawda, ale zawsze. Natomiast męska... Instynkt stadny, cechujący warszawiaków w sprawach mody, ma w sobie coś przygnębiającego. Jej spontaniczność równa jest jej bezmyślności. Jeśli panuje moda na szarość, wszyscy są w Warszawie szarzy, jeśli na kolorowość – kolorowi. Przeciętny warszawiak lubi to, co modne, nigdy natomiast nie zastanawia się nad tym, co ładne, nie rozważa swych upodobań, nie posiada własnych skłonności ku temu czy innemu przedmiotowi, takiemu czy innemu krojowi ubrania, tej czy innej barwie. Dlatego właśnie ginie w modnym tłumie. Albowiem ogromnej większości warszawiaków obca jest ta prosta prawda, że elegancja to nie to samo, co kosztowne naśladownictwo bieżącej mody, że elegancja to własne sympatie, uwydatnione w dobrze dobranym do własnej osoby ubraniu[v].

 

Katarynka

 

Wśród kamienic niebotycznych

Staromiejski leży rynek –

Z rana kramów jest terenem,

A wieczorem - katarynek[vi].

 

Tak zaczyna się wiersz Rynek Staromiejski Artura Oppmana ps. „Or-Ot”. Przed II wojną światową było w Warszawie wielu kataryniarzy, bo aby grać na tym instrumencie, nie potrzeba było umiejętności muzycznych. Wystarczy sprawnie kręcić korbą, aby wprawiony w ruch miech uruchomił wałek z melodią i tłoczył powietrze do odpowiednich piszczałek. Katarynka przybyła do przedrozbiorowej Polski z Modeny we Włoszech pod koniec XVIII wieku. Dźwięk instrumentu musiał się w stolicy spodobać, bo zaczęto go tu produkować i sprzedawać. Jak głoszą przekazy, nazwa katarynka pochodzi od niemieckiego Kathrinchen czyli Katarzynka. Wzięła się ona stąd, że na pudłach instrumentu znajdowała się postać baletnicy Katarzynki – popularnej postaci z niemieckich teatrów marionetkowych. Poruszała się ona na jednej nóżce w takt granej przez kataryniarza melodii.

„Najczęstszym i najbardziej popularnym gościem był na podwórkach kataryniarz. Wchodził na podwórze z katarynką, niosąc w ręku skrzyneczkę z papugą. Skrzyneczkę stawiał na katarynce i zaczynał grać, śpiewając [...]. Wzruszone i przejęte służące otaczały kataryniarza, który wysuwał szufladkę, a papuga dziobem wyciągała karteczki horoskopowe”[vii].

Po II wojnie światowej kataryniarze zniknęli z warszawskich ulic. Pojawili się znów w latach 70. XX wieku, a dokładnie tylko jeden – oficjalny „Warszawski Kataryniarz” Jan Gorczewski, który zaczął grać na Starówce z inicjatywy Dzielnicowej Rady Narodowej Śródmieście i stołecznego Muzeum Rzemiosł Artystycznych i Precyzyjnych. Po nim rolę kataryniarza przejął Leszek Zmaza. W latach 1999–2018 na rynku Starego Miasta zawodowo grał pan Piotr Bot. W czasie poważnej choroby zastępował go przyjaciel.

Niestety latem na Starówce nie posłuchamy już katarynki. W 2013 roku Pan Piotr przegrał proces sądowy ze strażnikiem miejskim, który chciał go ukarać mandatem za handel bez zezwolenia – losy sprzedawane były za 5 zł. Kataryniarz mandatu nie przyjął i sprawa skończyła się w sądzie. Co prawda uznano, że popełnił wykroczenie, ale ostatecznie nie został ukarany grzywną. Pan Piotr gra teraz latem w Sopocie, gdzie turyści podobno chętniej sięgają do kieszeni.

 

Kapele warszawskie

Kapele są nieodłącznym obrazkiem stołecznych ulic. Grają szlagiery miejskiego folkloru, na przykład stare ballady podwórzowe, które niegdyś nuciła cała Warszawa. Ballady te najczęściej układane były przez poetów-amatorów. „Sam nie wiem, jak one się rodziły. Przechodziły od jednego do drugiego. Kolega śpiewał, ja się nauczyłem od kolegi, ode mnie nauczył się ktoś inny, kto jeszcze tego nie znał. [...] Od tamtego uczyli się następni. [...] Kto ich[viii] tworzył do chwili obecnej prawdopodobnie nikt nie wie”[ix] – opowiadał Bard Czerniakowa, Stanisław Grzesiuk. Śpiewano je wszędzie: na podwórkach, ulicach, w tramwajach i podczas licznych zabaw. Wykonywane były najczęściej przez „śpiewaków-solistów, akompaniujących sobie na harmonii, skrzypcach, gitarze czy mandolinie, czy też przez tak zwane orkiestry podwórzowe”[x]. W ich skład wchodziły podstawowe instrumenty: banjo, gitara, skrzypce, a także: akordeon, bęben, czasem klarnet i kontrabas. Oprócz Grzesiuka do najsłynniejszych wykonawców warszawskich szlagierów należeli: Jarema Stępowski, Stasiek Wielanek wraz z Kapelą Czerniakowską i Kapelą Warszawską oraz Kapela Praska i Orkiestra z Chmielnej.

Ballady podwórzowe najczęściej opowiadały o wydarzeniach z warszawskich ulic, które w sposób szczególny poruszały opinię publiczną oraz sławiły „bohaterów” szemranego towarzystwa stolicy – przestępców, złodziei i morderców.

 

Apaszem[xi] Stasiek był, w krąg znały go ulice,

W ciemnych spelunkach, gdzie podłe życie wre,

Kochanką jego była zwykła ulicznica,

Co gdzieś na rogu sprzedawała ciało swe.
 

Pomimo to Stach kochał swoją Hankę,

Choć nie raz bił, katował aż do krwi,

Lecz kiedy znów przepraszał swa bogdankę[xii],

To czułe słowa do uszu szeptał jej.

 

Hanko, o Tobie marzę wśród bezsennych nocy.

Hanko, ja bez ciebie nie potrafię żyć,

I tak bym się wpatrywał w twoje oczy,

I przy twym boku ja tylko chciałbym być.

Hanko, twe ciało słodko pręży się przegina.

Hanko, daj usta niech przeminie ból i żal,

Że w oczach łzy, ja wiem, to moja wina,

Lecz życie płynie wśród tak burzliwych fal[xiii].

 

Bywały też ballady patriotyczne i utwory satyryczne napisane dla stołecznych teatrzyków i kabaretów. Jak zauważył Leopold Tyrmand, „zdarza się, że »ballada miejska« zostanie literacko opracowana przez jakiegoś poetę czy autora tekstów piosenkowych. Wtedy staje się pieśnią, piosenką, często »szlagierem« kabaretowym, nie zatracając swych wątków treściowych i nastrojowych”[xiv]. Osobny rozdział stanowią piosenki powstałe w czasie okupacji i Powstania Warszawskiego. Usłyszeć je można m.in. w filmie „Zakazane piosenki” w reżyserii Leonarda Buczkowskiego z 1946 roku.

Od 2006 roku warszawscy muzycy uliczni mają swój monument, który nie tylko cieszy oko przechodniów, ale również gra po wysłaniu SMS-a (jeśli akurat się nie popsuje, co niestety dzieje się dość często). Mosiężny Pomnik Praskiej Kapeli Podwórkowej autorstwa Andrzeja Renesa przedstawia pięciu muzyków w miejskich strojach warszawskich. Znajduje się u zbiegu ulic Kłopotowskiego i Floriańskiej.

W tym miejscu warto także wspomnieć innych wykonawców śpiewających utwory poświęcone stolicy, bez których nie sposób wyobrazić sobie miejskiego folkloru tego miasta. Wśród nich byli m.in.: Mieczysław Fogg, Adolf Dymsza, Hanka Bielicka, Bogdan Łazuka, Czesław Niemen, którego „Sen o Warszawie" szesnaście lat temu[xv] stał się hymnem Legii Warszawa. oraz Państwowy Zespół Ludowy Pieśni i Tańca „Mazowsze”. Wiele nuconych dziś melodii powstało po wojnie, kiedy Warszawa odradzała się jak feniks z popiołów. Ale to już zupełnie inna historia.

 

Gwara, czyli warsziawska nawijka

I w ten sposób przechodzimy do warszawskiej gwary. Pięknej, charakterystycznej, aczkolwiek niemal zupełnie już zapomnianej. Gwara rozbrzmiewa jeszcze wśród mieszkańców Pragi Północ, czasem Woli, choć tam też rodowitych mieszkańców jest już coraz mniej. Dzięki archiwalnym nagraniom usłyszeć ją można w starych piosenkach i w filmach. Używają jej również współczesne zespoły i DJ-e, grający na warszawskich ulicach i na organizowanych przez miasto potańcówkach „na dechach”.

 

Możesz mnie chamem zwać, możesz mnie w mordę dać

Lecz od stolicy wont[xvi], bo krew się będzie lać.

Wiec znakiem tego, nie bądź lebiegą[xvii]

Przyhamuj buzię[xviii] i nie gadaj więcej nic[xix].

 

Warsziawska nawijka zróżnicowana była środowiskowo (np. gwara inteligencji, drobnomieszczańska, przestępcza) i geograficznie, czyli dzielnicowo (np. staromiejska, czerniakowska, praska). I tu nasuwa się odwieczne pytanie: czy Stefan Wiechecki „Wiech" spisywał gwarę mieszkańców Pragi, czy to „Praga gadała »Wiechem«”?

Oto fragment jego felietonu z 1955 roku:

„Od niejakiego czasu odbywają się u nasz w Warszawie specjalne koncerta dla młodzieży w wieku chuligańskiem. Jest to tak zwany jazz, czyli muzyka z powidłami[xx]. Muzyka ta ma mieć podobnież taką własność, że kto ją usłyszy, nie może spokojnie na krzesełku usiedzieć, dryga cały, podskakuje, a patem marynarkie ściąga, w powietrzu nią wiwa i hołubce na miejscu nogami wybija. Jak drugi raz się na te powidła wybierze, przynosi ze sobą ręczny dzwonek i niem macha albo dwie blaszane pokrywki i do taktu w nich tłucze. Najspokojniejszy kamasze zdejma i zelówką o zelówkie w takt zaiwania”[xxi].

Jak pokrótce opisać naszą gwarę? Kiedyś mieszkańcy Warszawy kochali napuszoność: na przykład aktorki nazywano córami Melpomeny, stróżów – rycerzami miotły, warszawiaków – Francuzami Północy, a samą stolicę – Syrenim Grodem. Tak już się nie mówi. Za to do dziś uwielbiamy przyrostek -ak (na przykład: kurczak, prosiak, źrebak – zamiast kurczę, prosię, źrebię) i zamianę głosek, na przykład: stolyca, aligancki czy sziacowny (stolica, elegancki, szacowny). Wiele wyrazów gwarowych zaczerpnęliśmy z jidysz (np. machlojka – brudny interes), z języka niemieckiego (np. futrować – jeść) i z  rosyjskiego (np. ustrojstwo – urządzenie). Charakterystyczne dla gwary warszawskiej są też zdrobnienia. Nie dziwcie się więc Kochanieńcy, jeśli ktoś obok was poprosi o kurczaczka, pani w sklepie zapyta Was o pieniążki, a znajomy poczęstuje ogóreczkiem i wódeczką. Dawno temu ktoś ułożył na ten temat prześmiewczy wiersz, którego pierwsza zwrotka brzmi następująco:

 

Ugrzecznionym jest warszawiak,

Pieszczotliwie wszystko mieni:

Zwie Warszawką, nie Warszawą

Ukochany gród syreni[xxii].

 

Stąd wzięła się ta nieszczęsna Warszawka, która przez przybywających do stolicy nabrała wydźwięku pejoratywnego. Żaden rodowity warszawiak nie nazwie w ten sposób swojego ukochanego miasta.

Niestety gwara warszawska powoli wymiera. Dzisiejsza ferajna już też nie zawoła kielnera, nie krzyknie do dorożkarza jadziem Panie Zielonka! ani nie nazwie tramwajarza dryndziarzem, a przestępcy apaszem. Czasem tylko słyszy się, że ktoś tonie w objęciach Morfeusza, czyli po prostu zasypia. Pamięć o warszawskiej gwarze pielęgnuje wciąż m.in. Stowarzyszenie Gwara Warszawska, które organizuje kursy, pokazy starych filmów i spotkania literackie.

 

Podwórkowe kapliczki

Nieodłącznym elementem krajobrazu Warszawy są kapliczki, krzyże, a w pobliżu rzek – figury świętego Jana Nepomucena. Stawiano je od niepamiętnych czasów, najczęściej przy głównych traktach i na skrzyżowaniach dróg. W 1731 roku za panowania króla Augusta II Mocnego w Warszawie powstała droga krzyżowa wraz z Grobem Pańskim, zwana Kalwarią Ujazdowską[xxiii]. Kapliczki stawiano także w wiekach następnych. Najwięcej jednak powstało ich w czasie niemieckiej okupacji Warszawy, szczególnie w latach 1943–1944. Budowano je na środkach podwórek-studni lub – te mniejsze, drewniane – wieszano na ścianach budynków, również od strony podwórka, aby schować je przed wzrokiem okupantów. Przed wizerunkami najczęściej Matki Boskiej mieszkańcy kamienicy zbierali się na wspólną modlitwę. Podwórko-studnia zapewniało im iluzoryczne poczucie bezpieczeństwa, kiedy wyjście do kościoła, ba!, nawet na ulicę, nie było możliwe.

Dziś przydrożne i podwórkowe kapliczki, choć przetrwały w najrozmaitszym stanie, nadal są miejscem kultu. Zawsze otoczone są kwiatami, palą się przed nimi znicze. Czasem domorośli artyści – niestety z różnym skutkiem – podejmują się ich odnowienia. Szczególnie kapliczki na Pradze stanowią nie lada atrakcję turystyczną, w głównej mierze dla zagranicznych gości.

Odwiedzając stolicę, warto choć na chwilę oderwać się od wielkomiejskiego gwaru i pośpiechu, który panuje w jej centrum. Opłaci się przejechać na praską stronę Wisły, przejść się mało uczęszczanymi uliczkami, zajrzeć na podwórka starych kamienic, które pamiętają zamierzchłe czasy, posłuchać historii ich mieszkańców. Przekonajcie się o tym sami, bo Warszawa naprawdę jest klawa!

 

Bibliografia

Anonim, Zdrobniały warszawiak, „Mucha” 1904, nr 44.

K. Dzierzbicka, Była Kalwaria w Warszawie..., „Solidarność” 2017, nr 25.

O. Kolberg, Dzieła Wszystkie, t. 24, Mazowsze, cz. 1., Wrocław–Poznań 1963.

O. Kolberg, Pieśni ludu polskiego, Warszawa 1857.

A. Oppman Rynek Staromiejski, [w:] tegoż, Wiersze o Starym Mieście, Gdańsk 2001.

E. Piskorz-Branekova, Ł.M. Stanaszek, Atlas polskich strojów ludowych. Strój wilanowski z nadwiślańskiego Urzecza, Wrocław 2015.

B. Prus, Katarynka, Warszawa 1982.

B. Prus, Lalka, Warszawa 1968.

„Stanisław Grzesiuk. Z archiwum Polskiego Radia. Lata 1959–1962”, płyta CD, Polskie Radio 2016.

S. Szeppe, Podwórkowe typy dawnej Warszawy, „Stolica” 1961 nr 14–15.

L. Tyrmand, Tyrmand warszawski, Warszawa 2011.

L. Tyrmand, Zły, Warszawa 2009.

B. Wieczorkiewicz, Gwara warszawska dawniej i dziś, Warszawa 1974.

B. Wieczorkiewicz, Warszawskie ballady podwórzowe: pieśni i piosenki warszawskiej ulicy, Warszawa 1971.

S. Wiechecki „Wiech”, Ksiuty z Melpomeną, Kraków 2017.

 

[i] „Stanisław Grzesiuk z archiwum Polskiego Radia. Lata 1959–1962”, płyta CD, Polskie Radio 2016.

[ii] L. Tyrmand, Tyrmand warszawski, Warszawa 2011, s. 21.

[iii] O. Kolberg, Dzieła Wszystkie, t. 24, Mazowsze, cz. 1., Wrocław–Poznań 1963; tenże, Pieśni ludu polskiego, Warszawa 1857.

[iv] B. Prus, Lalka, Warszawa 1968, s. 51.

[v] L. Tyrmand, Zły, Warszawa 2009, s. 119–120.

[vi] A. Oppman, Rynek Staromiejski, [w:] tegoż, Wiersze o Starym Mieście, Gdańsk 2001, s. 4.

[vii] S. Szeppe, Podwórkowe typy dawnej Warszawy, „Stolica” 1961, nr 14–15, s. 43.

[viii] ich – je

[ix] „Stanisław Grzesiuk z archiwum Polskiego Radia. Lata 1959–1962”…

[x] B. Wieczorkiewicz, Warszawskie ballady podwórzowe: pieśni i piosenki warszawskiej ulicy, Warszawa 1971, s. 10.

[xi] apasz – przestępca

[xii] bogdanka – ukochana, kochanka

[xiii] „Tango apaszowskie”, autor nieznany.

[xiv] L. Tyrmand, Tyrmand warszawski…, s. 112.

[xv] W marcu 2004 roku.

[xvi] wont, won – wynocha

[xvii] lebiega – fajtłapa, niezdara, oferma

[xviii] przyhamować buzię – zamknąć się

[xix] Tekst Albert Harris (wł. Aaron Hekelman).

[xx] muzyka z powidłami – jam sessions muzyki jazzowej

[xxi] S. Wiechecki „Wiech”, Ksiuty z Melpomeną, Kraków 2017, s. 95.

[xxii] Anonim, Zdrobniały warszawiak, „Mucha” 1904, nr 44, s. 8.

[xxiii] K. Dzierzbicka, Była Kalwaria w Warszawie..., „Solidarność” 2017, nr 25, s. 32–34.

 

Sugerowane cytowanie: K. Dzierzbicka, Z szaconkiem! Rzecz o folklorze warszawskim, "Pismo Folkowe" 2020, nr 148 (3), s. 8-11.

Skrót artykułu: 

Myli się ten, kto uważa, że Warszawa nie ma własnego folkloru. Ma i to piękny, tyle że nieco już zapomniany. Stolica ma swoją gwarę, pieśni i strój ludowy, o których pisał Oskar Kolberg, oraz muzykę, której po dziś dzień można posłuchać w gwarnym i tłocznym centrum miasta. Jestem dumną warszawianką urodzoną na Woli, wychowaną na Czerniakowie – według Stanisława Grzesiuka w najbardziej muzykalnej dzielnicy – i mieszkającą w Wilanowie. Kocham moje rodzinne miasto i staram się tą miłością zarazić wszystkich, którzy chcą poznać jego historię i lokalną kulturę.

fot. K. Dzierzbicka: Kataryniarz na Starym Mieście

Dział: 

Dodaj komentarz!