Z przymrużeniem oka o pewnym folkowym hiciorze

Odkrywcy "Lipki zielonej"

Na początku cofnę się w czasie do początków XXI wieku. Był to ten moment na naszej scenie folkowej, gdy wiele zespołów folkowego boomu tamtych lat było zafascynowanych bałkańskim brzmieniem do tego stopnia, że na przeglądach i festiwalach królowały „Ajde Jano” i „Jovano, Jovanke” w przeróżnych wersjach – od tych tradycyjnych i quasi-tradycyjnych, przez ogólnofolkowo-ogniskowe aż po wirtuozersko-klezmerskie. Minęło około dwadzieścia lat i sytuacja zmieniła się diametralnie. Na szczęście sceny folkowe raczej ominęła plaga stadno-biesiadnego porykiwania „Sokołów”, a miejsce bałkańskich historii o sprzedaży konia w celach melanżowych i innych perypetiach miłosnych zajęła rodzima kłótnia trzech braciszków z poczciwą lipą w tle.

„Lipka zielona” w ciągu ostatnich kilkunastu lat stała się niekwestionowanym liderem rodzimej „muzica originala”. Dziś to już nie tylko, skądinąd bardzo zacna, podlasko-szantowa wersja rodem z Czeremchy i Podlaskiej Hodowli Muzyki Żywej (pozdro wielkie dla Mirka, Baśki i całej Czeremszyny!!!) czy folkmetalowo-tatarsko-łódzko-piaseczyńsko-neośredniowieczna od Łysej Góry (pozdro Doris i ekipo!!!), ale przede wszystkim… ta na wskroś folklorystyczna i to od morza do samiuśkich Tater. I dalej, też poza granice, mimo covidowych barier (o czym za chwilę). Skupmy się na razie na krajowym dworze/polu. Już kilka lat temu na Festiwalu Kultury Beskidzkiej ciężko mi było znaleźć zespół, czy to ZPiT, czy po prostu folklorystyczny, który nie miałby w repertuarze kawałka zaczynającego się od słów „Z tamtej strony jeziora”. Po kilku godzinach spędzonym w amfiteatrze w Wiśle i przepotężnej dawce ludowo-ludyczno-góralsko-nizinno-morskich wersji „Lipki zielonej” dosłownie bałem się wieczorem otworzyć lodówkę, by sięgnąć po piwo… A poczciwa lipka trafiła i do filmoteki polskiej, w dość smętnym, ale utrzymanym w klimacie dopasowanym do potrzeb filmowych, wykonaniu dobrej polskiej aktorki Elizy Rycembel w „Bożym Ciele”.

To nie wszystko. Także pop-folkowy Enej nie odmówił sobie swojej wersji „Lipki”, wcale udanej, a w wersji rocko-polo można ją usłyszeć w wykonaniu zespołu Efekt. W indie-folkowych, przełamanych avant-popem klimatach wyrosła dzięki zespołowi Redlin, w paganmetalowych dzięki m.in. olsztyńskiemu Stworzowi, a w melodyjnie folkmetalowych, obok wspomnianej już Łysej Góry, także Żmij siał, siał i zasiał. Przeglądając zasoby YouTube’a, znaleźć można kwantyliony wykonań amatorskich na różnych instrumentach (heligonki, akordeony, gitary, keyboardy etc.). Jest też wersja dla dzieci i wersje discopolowe, w tym Bayer Fulla (trza przyznać, że wykonywali już ten kawałek w „Pytaniu na śniadanie” w 2005 r.), biesiadna formacji Kolor (również z 2005 r.) i całkiem świeża zespołu Black Lady, który szczerze podaje, że wykonuje... cover Rokiczanki. Było i tak, że parę bardzo młodych grup „odkryło” lipkę zieloną niczym mleko w szklanej butelce – ale to już zupełnie inna historia… Fajnie, że grają.

„Lipka zielona” trafiła na światowe i szeroko rozumiane salony sceny etno. Dzięki polsko-irańskiemu projektowi Marii Pomianowskiej i jej perskich przyjaciół zabrzmiała na warszawskim festiwalu Skrzyżowaniu Kultur i to w iście orientalno-bliskowschodnim wydaniu. Świetnie się w nim odnalazła. Białoruski (już nieistniejący) Litvintroll wprowadził ją na sceny pagan/folkmetalowe, udanie konkurując z kultowym w tych środowiskach „Herr Manneligiem”. A i doskonale znane gruzińskie pieśniarki i folk-youtuberki z Trio Mandili nagrały telefonem swoją wersję, całkiem sympatyczną.

To i tak tylko wierzchołek góry lodowej… A kto był pierwszy? Dziś trudno mi dociec, choć na pewno się da i warto poszperać. Informacje dostępne w internetach i źródła literaturowe wskazują na „polską pieśń ludową o archaicznej nucie, opartą na pradawnej bezpółtonowej skali pięciodźwiękowej” (J. Prosnak, Siedem wieków pieśni polskiej: śpiewnik dla młodzieży z komentarzem historycznym, Warszawa 1979). Pojawiają się też informacje, że pochodzi z Kobylina i być może ma korzenie związane z niemieckimi pieśniami myśliwskimi (J.S. Bystroń, Polska pieśń ludowa: wybór, Chicago 1945). Zenona Rodomańska w „Echach Przeszłości” (2019, t. 20) wskazuje na: „Pieśni gminne ludu mazurskiego w Prusach Wschodnich ze zbioru Wojciecha Kętrzyńskiego”, a Oskar Kolberg – na „Kaliskie i Sieradzkie”. Osobiście pamiętam ten kawałek z wykonania nieodżałowanych Syrbaków i protoplasty Żywiołaka, grupy Ich Trole – zanim to było modne, ale rzecz jasna, śp. Antek Kania i Robert Jaworski swoje wersje interpretowali muzycznie na podstawie wcześniejszych.

Czy w najbliższym czasie jakiś inny folkowy evergreen przebije „Lipkę zieloną”? Prawdopodobieństwo niezerowe istnieje, choć jest bardzo małe. Lata temu założyciel listy dyskusyjnej Muzykant (ktoś jeszcze pamięta?) Karol w jednym z postów pisał o „festiwalu Jovano, Jovanke”. Czy dziś festiwal „Lipki zielonej” miałby szanse zaistnieć? Jeśli we Wrocławiu można pobić rekord gitarowy – to może warto kiedyś pokusić się i w którymś z plenerowych amfiteatrów, gdzieś w Polsce, pobić rekord Guinessa w wykonaniu „Lipki zielonej” przez tyle zespołów, które mają w repertuarze ten utwór, ile się da zgromadzić na jednej scenie? Albo w długości wykonania przez tysiące zespołów? Byłoby ciekawie, heh…

Witt Wilczyński

 

Sugerowane cytowanie:W. Wilczyński, Z przymrużeniem oka o pewnym folkowym hiciorze, "Pismo Folkowe" 2021, nr 155 (4), s. 15.

Skrót artykułu: 

Na początku cofnę się w czasie do początków XXI wieku. Był to ten moment na naszej scenie folkowej, gdy wiele zespołów folkowego boomu tamtych lat było zafascynowanych bałkańskim brzmieniem do tego stopnia, że na przeglądach i festiwalach królowały „Ajde Jano” i „Jovano, Jovanke” w przeróżnych wersjach – od tych tradycyjnych i quasi-tradycyjnych, przez ogólnofolkowo-ogniskowe aż po wirtuozersko-klezmerskie. Minęło około dwadzieścia lat i sytuacja zmieniła się diametralnie.

fot. freepik.com

Dział: 

Dodaj komentarz!