Yeti parafii tutejszej

Ze Stachem Jachymkiem spotykamy się w gospodzie. Obok niej hotel w stylu wiejskim, za płotem chata i stodoła kryta strzechą, tuż obok chlewik przerobiony na galerię z pamiątkami. Wraz z żoną Anną są geografami. Od 20 lat prowadzą Zagrodę Guciów - mały skansen w sercu Roztocza. Twierdzą, że zrobili interes na sprzedaży piękna.

Skąd się takie Stachy Jachymki biorą? Co sobie mały Stasio myślał?
Inny był od zawsze. Chodził w poprzek na bagna, wąchał powietrze w wąwozie. Nie uczył się w szkole. Tylko na wagarach, ciągle na wagarach...

Rodzicie nie krzyczeli?
Krzyczeli, lali mnie plecioną rózgą. Bolało, ale wytrzymywałem. Wykształcenie odebrałem powierzchowne, środek mam zdrowy, nietknięty. I te wagary mi to zapewniły. Wagary uczą noblistów, uczą największych. Ja tam po Nobla się nie będę wybierał, ale skorzystałem z wiedzy olbrzymów. Mogę powiedzieć, ile góra ma lat, mogę z drzewem rozmawiać, słucham, jak rzeka płynie. Z gwiazdą się człowiek nad ranem nagada, z sosną.

Poetycka z Pana dusza. Ale z jednej małej chatki zrobił Pan niezły biznes.
No zrobił, zrobił. Na wsi mówią, że nie tylko wariatuńcio, ale też i ten Jachymek w jednym oku ma krajobraz, a w drugim złotówkę. Dla równowagi musi być chęć do robienia interesów, chęć przeżycia. Nie mamy etatów, instytucji. To, co tutaj zarobimy na turystach musi nam wystarczyć na cały rok. Trzeba utrzymać niemałą liczbę pracowników, remontować, rozbudowywać.

Skąd pomysł na Zagrodę Guciów?
Z moich twórczych wagarów wyniosłem niezwykły jak na tych terenach pogląd, że tu wszystko jest możliwe. Te ziemie są uprzywilejowane. Nie trzeba ich zraszać, nasłoneczniać. Roztocze jest gigantem jeśli chodzi o bezpieczeństwo życia i tego życia różnorodność. To wszystko złożyło się na moje późniejsze zainteresowanie turystyką, geografią. Uważałem, że na tym bogactwie można robić interes. Takim naiwnym człowiekiem biznesu jestem do dzisiaj. W tym sensie naiwnym, że to wszystko jest w pewnym stopniu romantyczne. Nie mam książek, z których bym czerpał wiedzę. Na tyle to jest jednak mocne, że w dolinie Wieprza to co zaczęliśmy kilkanaście lat temu rozwija się, biorą z nas przykład. Mniej lub bardziej udolnie. Żyje z tego coraz więcej mieszkańców.

To jednak ryzykowny pomysł - przekształcenie rozpadającej się chałupy w atrakcję turystyczną.
Przyjechaliśmy tutaj z żoną z Lublina po studiach geograficznych. Ja pochodzę z Gorajca, żona z Kluczkowic nad Wisłą, więc smaki wsi znaliśmy bardzo dobrze. Przyjeżdżając tutaj na stację naukową pierwotnie myśleliśmy, że będziemy naukowcami. Nie zostaliśmy nimi. Ja zawsze próbowałem opisywać świat wierszem. Geologia, biologia, to co się kończy na "-logia" nie życzy sobie takiego opisywania.

Uznaliśmy z żoną, że kupując to gospodarstwo, kupimy... całą Polskę. Mamy na tej działce góry, również płaskowyż, na którym właśnie siedzimy, dolinę Wieprza, jest też dostęp do rzeki jak do morza. Na tych 30 hektarach jest wszystko, co potrzebne do życia. Klimat Guciowa przenika jednocześnie ślad człowieka prehistorycznego. Wykopywane są u nas ozdoby i narzędzia sprzed tysięcy lat.


Jakie były reakcje mieszkańców Guciowa na Wasze działania?
Na dzień dobry dostaliśmy walącą się chałupinę. Prawie wszyscy mówili: zburz to, zbuduj sobie chałupę z żużlowych pustaków, połóż siding, zrób betonowy płot, jeziorko sztuczne, fontanienkę. A my na opak. Chcieliśmy to próchno podnieść do najwyższej rangi. Położyliśmy strzechę, zasialiśmy babcine kwiatki. Sukces się powoli do nas przybliżał. Czuję się człowiekiem, który wciąż się spełnia. Robimy tu taki interes, o którym mówiłem już od dzieciństwa. Na tradycji, krajobrazie, pięknie. Ludzie są zachwyceni malwami, przez które przebija światło, jak gdyby było to najpiękniejsze witraże świata. Kosimy trawę kosą, dajemy pożyć starym pokrzywom, które ścigają się która wyższa. O, ta w środku chyba będzie mieć złoty medal, ma ponad dwa metry!

Ale dobry gospodarz na wsi kosi pokrzywy...
Racja! To co robię jest niedopuszczalne. Ostatnio rozleciał się pniak z wierzby. Co chwila ktoś przychodził do mnie z miejscowych i mówił: Tu nie ma gospodarza! Takie rozwalisko! Robactwo się wylęgnie i zji co! No i faktycznie, czasem jakiś zaskroniec tam siedzi.

Denerwuje Pana taka powierzchowność w myśleniu?
Nie, bo ja z tych ludzi wyrosłem, rozumiem ich. Te pokrzywy i pniaki to są rzeczy niepotrzebne. Po co to takie ma być? Jednak na tym niepotrzebnym zbudowałem cały swój sukces.

Ludzie na wsi nie są zazdrośni?
Różnie, jak to ludzie. Ale ludzie nie z soli i nie z roli, ale z tego, co ich boli.

Był Pan sołtysem Guciowa przez dwie kadencje. Co tutaj ludzi boli?
Brak chodników ich boli, brak kanalizacji. Czy ja jestem jakimś problemem dla wsi Guciów... Chyba nie. Każdy we wsi coś tu uszczknął z tego pomysłu, z tego przedsięwzięcia. Jedni capnęli pomysł, inni sprzedają produkty, jeszcze inni zatrudniają się do pracy. A ci, którzy nie mają żadnego kontaktu z Zagrodą korzystają z tego, że dzięki Zagrodzie ceny działek we wsi poszły w górę dziesięć razy. Także chyba pozytywnie. Chociaż nie jestem łatwy, słodki. Gdybym był, zjedliby mnie i już by mnie nie było.

Kto do Was przyjeżdża?
Ludzie z całej Polski. Tacy, którzy uważają zakątki podobne do Roztocza za najcenniejsze skarby Polski. To jest pogląd nietypowy. Dużo bardziej popularny w Skandynawii i Japonii, niż u nas. Swoją drogą to ciekawe, dlaczego Amerykanie z Teksasu i Dakoty są tak bardzo dumni ze swojego pochodzenia, a nam wciąż jakoś głupio... Tej dumy w nas nie ma. Nikt tego nie rozbudził. Jesteśmy jak uśpiony olbrzym, któremu każdy może wcisnąć szkiełka i strzelby za te bogactwa.

Aż tyle mamy na wyciągnięcie ręki?
Oczywiście! O tych innych rodzajach złota i bogactwach nie pisze się w książkach. Roztocze uważa się za monotonne geologicznie. Wapienno-piaszczysta kraina na granicy Ukrainy i Polski. Uboga w sensie kultury rolnej, uchodzi w mniemaniu tutejszych za taką, która nie da wyżywienia, utrzymania, schronienia. Mieszkając tutaj można jednak nie tylko zaspokoić te potrzeby, ale zwyczajnie zostać bogatym człowiekiem.

Jak Pan myśli, co ludzi tak gna w malwy, pod strzechy?
Tych z zewnątrz gna to, że mają dosyć plastikowych okien, które nie wpuszczają żadnego powietrza. Jeżeli wszystko pomalują sobie na olejno, zrobią takie równiutkie chodniki, wystrzygą trawniki, postawią jakieś betonowe ogrodzenia i w ogóle zamieszkają w betonie, to mimo wszystko jest to skok jak z Mongolii do Paryża. Przedwojenna Polska była jeszcze cała drewniana... I nagle taki skok cywilizacyjny, ale i choroby cywilizacyjne. No i instynkt mówi, że trzeba wracać do tego, co było przez tysiące lat. Czyli do gontów, strzech, gliny, drewna, słomy, do kamienia. I robią to instynktownie. A jeśli do tego dojdzie moda... Kazimierz nad Wisłą, tam się korzysta z tych czterech surowców. Miasteczko jest cudowne. Jest to perełka w skali Europy. Wzory bierze się i z Kazimierza i z Guciowa.

Nazywają mnie Yeti parafii tutejszej, bo prowadzą mnie w malwy, żebym tam w czapce stał razem z turystami. Ja to rozumiem, mój charakter odpowiada trochę takiemu Yeti parafii tutejszej i to działa. Tu się już troszeczkę zmienia, nie kpią z tego jak kiedyś, na początku.


Co było największym utrudnieniem w tworzeniu Zagrody Guciów?
Niezrozumienie z miejscowymi elitami. Człowiek jest osamotniony. Tych ludzi nie można znaleźć w parkach krajobrazowych, wśród samorządów, urzędników. Mimo że powinni tam być właśnie dla ludzi. Idea, która nazywa się Zagroda Guciów, jest popierana głównie przez moją żonę i przez mnie. Na ogół mierzy się nas ilością samochodów na parkingu. "O, chyba jest kasa, bo tyle ich dzisiaj przyjechało". Pieniądze są ważne, ale to jest rzecz wtórna. Istotniejsze jest to, żeby nie uronić kropli wody brzozowej i żeby spróbować kiełbasy ze szczęśliwej świni.

Może tak to już jest, że jeden - i to całkiem słusznie- przychodzi do mnie z rachunkiem za szambo, a drugi chce piękna, bo z Warszawy przyjechał i mu go brakuje.


Wszystkie marzenia się Panu spełniły?
Trochę tak. Chociaż czasem mi ciężko, bo jestem zmęczony. Uciekałbym w pola od tego nadmiaru szczęścia i spełnienia marzeń. Trzeba opierać drabinę o Nic. Bardzo w to wierzyć i wtedy Nic twardnieje. Drabina się o Nic opiera, no i się udaje. Wszystko się udaje.
Skrót artykułu: 

Ze Stachem Jachymkiem spotykamy się w gospodzie. Obok niej hotel w stylu wiejskim, za płotem chata i stodoła kryta strzechą, tuż obok chlewik przerobiony na galerię z pamiątkami. Wraz z żoną Anną są geografami. Od 20 lat prowadzą Zagrodę Guciów - mały skansen w sercu Roztocza. Twierdzą, że zrobili interes na sprzedaży piękna.

Dział: 

Dodaj komentarz!