Yerba Mater

11 stycznia, w stołecznej knajpce wegetariańskiej Vega, zagrała formacja Yerba Mater. Muzyka trwała już od godziny 18. Zebrany w kółeczko zespół plumkał pomiędzy muzyką indyjską a arabską, by po dłuższej improwizacji zagrać regularnego obera (tylko na oud, saz, lirę korbową, gitarę, bębenek, duży flet i drumlę). Efekt niezły, tym bardziej, że ober przekształcił się w kolejną etniczną improwizację. Maciej Cierliński zagrał na wzór flamenco, dalej pojechali z afgańska. Następny numer też miał w sobie coś z klimatu Półwyspu Iberyjskiego i też muzycznie skierował się z czasem na Bliski Wschód, tym razem jednak ze sporą dawką fletu. Po przerwie panowie zabrzmieli nieco hindusko, chociaż linia melodyczna przypominała trochę Mikołajowe „Hej, idzie bydło z pola...” w różnych wariacjach. Później mocny transik zaprawiany z bałkańska bębenkiem, ale będący w zasadzie klimatem orientalnym. Rootsik i... płynąca klezmerka.

Taki był właśnie styczniowy koncert Yerba Mater - etniczny tygiel w improwizowanym całkowicie unplugged wydaniu. W wegetariańskiej knajpce, w której ludzie wcinali całkiem smaczne kitri i jednocześnie słuchali klawego etno. Mimo że koncert był do tak zwanego kotleta - klimat był w porządku.

Skrót artykułu: 

11 stycznia, w stołecznej knajpce wegetariańskiej Vega, zagrała formacja Yerba Mater.

Autor: 
Dział: 

Dodaj komentarz!