Wycieczki ukraińskie, czyli jak zostaliśmy ekoturystami

- A wy szczo, tak prosto sebe chodyte? Dywytesia na nasz bardak? - zaczepiła nas zaciekawiona sprzedawczyni w sklepie wiejskim nad Dniestrem.
- No tak, turystycznie. Nam się tu bardzo podoba.
- Piszkom??? - nie może wyjść ze zdumienia sklepowa.
- No tak, piszkom pa Dnistru.
- A de wy spite? - pyta nas dalej w zadziwieniu.
- W pałatkach.
- A jak jisty?
- Gotujemy na ognisku.
- Wot, ekoturisty! - podsumowała pani sprzedawczyni.

Mam wrażenie, że czasem inne języki słowiańskie dają więcej możliwości, by "odpowiednie dać rzeczy słowo". Kiedyś w Bułgarii nazwano naszą grupę wędrowną "awanturistami", innym razem na granicy ukraińskiej zostaliśmy "ekstremałami", a w tym roku okazało się że to, co uprawiamy, to ekoturizm!

Po tym jakże odkrywczym dla obu stron dialogu przeprowadziliśmy dyskusję przy ognisku, na czym ten nasz ekoturyzm polega i w zgrubnym zarysie mogę to streścić.


Gotowanie

Niektórzy turyści gotują źle, bo nie wystarcza im wyobraźni, by w warunkach polowych gotować dobrze. Inni (do których i ja należę) starają się wycisnąć maksimum smaku z produktów suchych, docenianych za ich niska wagę na grzbiecie w ogólnej (zawsze zbyt dużej) masie plecaka i zdobywają świeże jedzenie po drodze. Najbardziej eko są owoce znalezione na trasie, czyli jedzenie, którego nie trzeba dźwigać na grzbiecie. Obfitość jagód i borówek na połoninach, jabłek w opuszczonych sadach, malin i jeżyn w dzikich ostępach, czy wreszcie grzybów potrafi przyprawić o palpitacje. Sami narzucamy sobie zakaz zbierania grzybów do godz. 16, bo te znalezione rano i wytrzęsione potem przez cały dzień w siatce doczepionej do plecaka, wieczorem nie nadają się już do spożycia. Ekoturysta zagonkowi jagód czy jeżynowemu buszowi nie przepuści, napotkanego gospodarza zapyta o "sało", gospodynię o pomidorki (czasami mleko samo się trafi - świeże, z pianką dla koneserów lub zsiadłe tak, że nożem kroić), pasterzy o ser. Kiedy otrzyma wymarzone wiktuały za drobną opłatą lub w kwocie "Bog zapłać", popada w stany gargantuiczno-ekstatyczne, a ilość - dajmy na to - sałatki z pomidorów potrafi pochłonąć w objętości kociołka per persona. Z menu wyprawowego najlepszy jest żur Generalski, to wiadomo, ale nie zawsze ma się takie znakomitości kucharskie w składzie wyjazdowym. Przeto inny żur może być równie dobry.

Eko-agroturyzm

… czyli korzystanie z miejscowej gościnności - naturalne i miłe w krajach na wschód od Bugu - ale już nie na północny-wschód - peregrynacje łotewskie ujawniły, że nieliczna bądź co bądź ludność, nie jest ciekawa przybyszów i raczej izoluje się od obcych. Tu co najwyżej można poprosić o wodę ze studni i nie dostanie się nic ponadto.

Ale już w Armenii, Gruzji, na Ukrainie... człowiek musi być przygotowany na niespodziewane uciechy kulinarne w postaci sera prosto od owcy czy mleka od krowy, domowego chleba, świeżych pomidorów, papryki, a czasem napojów wyskokowych, których grupa z różnych powodów nie jest już w stanie przyjąć wraz z biesiadą - i wtedy robi się przykro, że człowiek okazuje się niewdzięcznikiem wobec przejawów takiej ekstremalnej gościnności.

W ramach agroturyzmu należy wymienić nocowanie pozanamiotowe (bo namiot jest podstawowym domem ekoturysty) - w stodółkach, schronach, oborach, na zapieckach i łóżkach z piernatami, czasem opuszczonych werandach czy stryszkach. Okazują się najprzytulniejsze w czasie deszczu, kiedy przedziurawiona podłoga w namiocie już tak dobrze wilgoci nie zatrzyma. Ze stodółkami ostatnio jest problem, z powodu obaw przed pożarami. Tymczasem - ekoturysta papierosów nie pali! No, chyba, że jeden na grupę, żeby byłą pewność, że zapałek nikt nie zapomniał.


Woda

Są dwa rodzaje wody - woda do picia i woda do mycia. Najczęściej jest jej za mało. Na wycieczkach górskich pije się wodę ze strumienia, z kałuży, z bagienka, a stopień wybredności zmniejsza się wraz ze zbliżaniem się nocy. Jeśli woda jest zbyt mętna i podejrzana, cedzi się ją przez gazę lub pieluchę, a następnie gotuje dłużej niż zazwyczaj. Co ciekawe, woda taka zazwyczaj nie wywołuje żadnych jelitowych reperkusji, czego nie można powiedzieć o jedzeniu w przydrożnych barach…

Odpady

… czyli największy problem. Ekoturysta spala wszystko co nadaje się do spalenia, a resztę musi nosić do najbliższego kosza, przy czym często, wyrzucając coś do kosza, jest niemal pewny, że za chwilę i tak wszystko razem z ładunkiem miejscowych, wyląduje w pobliskiej rzece. Na pociechę więc turysta, kiedy np. spali mu się w ognisku jedna skarpetka, drugą bohatersko wykorzystuje do wycierania z wilgoci przy porannym zwijaniu namiotu.

Recycling albo kosmetyka alternatywna

Kiedy wody na połoninie jest mało, świetnie sprawdzają się skórki ogórka obranego do kanapek miast toniku do twarzy. Kosmetykę naczyń przeprowadza się w formie tzw. połoninowania misek - bierze się brudną miskę, wkłada na kępę trawy i kręci, potem na drugą, czystszą i ew. trzecią - do momentu pozbycia się tłuszczu - czysto, szybko i bez wody. Tylko bohater musi jeszcze umyć kocioł - najlepiej fusami od herbaty lub skrzypem (nad akwenami piaskiem). Uwaga, skrzyp jest u nas pod ochroną, gdzie indziej może też. Na szczęście nigdy nie rośnie przy noclegu, kiedy trzeba zmywać. Swoją drogą to zastanawiające, dlaczego go tak dużo po drodze w ciągu dnia?

Piszkom - czyli to, co zdumiewa najbardziej - chodzenie na piechotę

Lokalna ludność nie może pojąć, czemu chodzimy na piechotę i jeszcze nosimy takie ciężkie "wory"!? Przecież można wynająć taksi albo poczekać na autobus, a w ogóle to tam gdzie idziemy najczęściej nie ma nic ciekawego. A już nad takim Dniestrem, czy koło Armeńskiego Sisanu jest to w ogóle niepojęte. Bo jeszcze w górach to takich cudaków się widuje, ale na nizinach... - po co?! Z drugiej strony taki okaz chodzący pieszo czasem jest namacalnym dowodem istnienia światów alternatywnych - w tym roku jeden z młodzieńców w którejś wsi nad Dniestrem powiedział, że on pierwszy raz widzi "inostrańca", a podchmielony nauczyciel koniecznie chciał się zaprzyjaźnić i przyjechać do kogokolwiek z nas w odwiedziny.

Z obserwacji poczynionych w drodze wynika, że prezentowany przez bliskie mi grupy wyjazdowe ekoturyzm jest obecnie sportem dość rzadkim, a przez to zapewne elitarnym! Należy się zastanowić, czy nie przeprowadzać jakichś kwalifikacji przed wyprawami, stawiać podchwytliwych pytań, urządzać quizów, testów sprawności i kreatywności - w końcu elitarność zobowiązuje!

Na koniec jeszcze tylko motto, które ukuliśmy kiedyś w górach:

- Po co człowiek wchodzi na górę? Żeby z niej zejść. A jeszcze? - żeby popatrzeć!

Skrót artykułu: 

- A wy szczo, tak prosto sebe chodyte? Dywytesia na nasz bardak? - zaczepiła nas zaciekawiona sprzedawczyni w sklepie wiejskim nad Dniestrem.
- No tak, turystycznie. Nam się tu bardzo podoba.
- Piszkom??? - nie może wyjść ze zdumienia sklepowa.
- No tak, piszkom pa Dnistru.
- A de wy spite? - pyta nas dalej w zadziwieniu.
- W pałatkach.
- A jak jisty?
- Gotujemy na ognisku.
- Wot, ekoturisty! - podsumowała pani sprzedawczyni.

Dział: 

Dodaj komentarz!