Wszystkie emocje świata

Shannon

Folkowa grupa Shannon powstała w 1994 roku w Olsztynie z inicjatywy Marcina Rumińskiego, reprezentując nurt muzyki celtyckiej w Polsce. W marcu tego roku dzięki akcji crowdfundingowej ukazała się ich nowa płyta „Crowded Head”. O nowych doświadczeniach i obserwacjach aktualnej sceny folkowej, po jednym z koncertów promocyjnych, rozmawiała z członkami grupy Shannon Aleksandra Cieślik.

Aleksandra Cieślik: Denerwują Was pytania w stylu „Skąd pomysł na nazwę?”?
Marysia Rumińska: O tak, niedawno zrobiliśmy listę takich zakazanych pytań.
Marcin Rumiński: „Skąd pomysł na taką właśnie muzykę?” – to pytanie, które nas zabija!

Ja takich Wam nie zadam. Nie zapytam o inspiracje.
Marcin: Pytanie o inspiracje nie jest głupie. Dzięki temu ktoś może wydedukować, dlaczego gram tak, a nie inaczej. Dlaczego takie brzmienie, dlaczego takie frazy. Na to bezpośrednio ma wpływ to, czego słuchałem.

Wyobrażacie sobie, że folk mógłby zagościć w komercyjnych stacjach radiowych? To w ogóle możliwe?
Marysia: Mam wrażenie, że trochę już zagościł, że pojawiła się jakaś jego odmiana, bardziej skomercjalizowana. Mam na myśli Enej, Brathanki, Zakopower. Do momentu, gdy nie siądzie cała elektryczność i przetrwają ci, co potrafią strzelać z łuku, jeździć konno i ci, co potrafią grać bez prądu, to raczej nie ma szans na większą ekspansję tej muzyki. Ale to nic złego.
Marcin: Ludzie zaczynają się przekonywać do muzyki akustycznej. Był taki moment, gdy poza klasyką, jazzem i ewentualnie poezją śpiewaną dominowała wyłącznie elektronika i elektryka. A teraz – skoro nawet Miley Cyrus nagrywa czysto akustyczne – sprawia to wrażenie, że coś w tej kwestii zaczyna się zmieniać na świecie. Granie akustyczne jest również atutem folku, więc miejmy nadzieję, że ludzie będą po taką muzykę sięgać coraz częściej. Po dźwięki wydobywane na żywo.

Chyba nie marzycie o tym, aby stać się komercyjnym tworem?
Marysia: Nie, ale to nawet nie o to chodzi. Myślę, że nie mamy potrzeby, aby dominował jeden nurt i aby był nim folk. Folku mogłoby być wszędzie więcej, ale tak naprawdę niewiele nam potrzeba do szczęścia. Jesteśmy całkiem blisko niego.

Polski rynek folkowy rozwija się czy wręcz przeciwnie? Wydaje mi się, że jest jednak tendencja wzrostowa.
Marysia: Też mam takie wrażenie. Pod tym względem globalizacja bardzo dużo pomogła, choć wiadomo, że są także jej przeciwnicy. Dzięki niej poznajemy inne kultury, środowiska, ale również uświadamiamy sobie, co jest tu, w środku i że coraz bardziej tego nam potrzeba. Cały Shannon zaangażowany jest w różne polskie projekty i to też dowodzi, że to środowisko się poszerza. Każdy z nas gra w kilku zespołach folkowych, a nie tak jak było w latach 90. – w jednym. Świadomość się zwiększa od kilku lat. Jestem przeciwna zamknięciom, bolą mnie podziały, boli mnie separacja nurtów. Nie mam potrzeby, aby wszystkie nurty się bez przerwy przenikały, ale uwielbiam otwartość na to, co się dzieje, na różnice etniczne, na wspólne mianowniki. I mam wrażenie, że świat idzie w tę stronę.

Co sądzicie o młodych zdolnych tworzących folk? Często łączą go z elektroniką, kontrowersyjnymi tekstami.
Marysia: Wydaje mi się, że nie ma bardziej kontrowersyjnych tekstów niż folkowe. W którąkolwiek stronę by się nie spojrzało, to są one pełne rozlewu krwi, przemocy, straszliwego, przejmującego bólu, seksu. Kipią i kapią treściami, które są dziś zakazane, co wskazuje na to, że kiedyś życie było bardziej otwarte. A co do pierwszej części pytania – nie czuję się jeszcze starym muzykiem (śmiech), ale fakt, jest dużo bardzo ciekawych, odważnych pomysłów. To dobrze. Im więcej, tym lepiej. Folk elektronika, folk metal, folk rock, folk komercyjny, folk jazzujący, muzyka źródeł... Jeśli więcej osób będzie sięgać do takich eksperymentów, to za dekadę-dwie będziemy mogli mówić o tym, że ta kultura wróciła u nas do życia. Kultura naszego rodzimego i żywego folku. Nie będzie tylko gdzieś w archiwach. Będzie wśród nas. I nie mam na myśli samych muzyków, tylko domy, kluby i media.
Marcin: Zgadzam się z Marysią. Niech jak najwięcej powstaje projektów i zespołów. Jesteśmy w kraju wciąż na etapie edukacji odbiorców, naprawiania szkód w obrębie kultury muzycznej, za które rynek polski wciąż pokutuje. Im więcej będzie propozycji, tym większa świadomość publiczności. A za tym bezpośrednio podąża rozwój.

Nie boicie się tego, że zespoły istniejące kilkadziesiąt lat na rynku pamiętane są głównie z wielkich przebojów, a nowe płyty gdzieś umykają?
Marysia: Nie ma się czego bać. Tak jest ze wszystkimi zespołami. Pierwsza płyta, która się spodoba, wytycza pewnego rodzaju skalę porównawczą i prawdę mówiąc, nie znam muzyków, których by to nie spotkało. Walczymy z tym, bo taki jest nasz cel. Naszym zadaniem jest ciągłe parcie do przodu, czasem trochę w lewo, trochę w prawo, czasem mniej zaskakująco, a czasem bardziej.
Marcin: Przede wszystkim bardzo ciężko jest nagrać kilka równie dobrych albumów pod rząd. Czasem hitem będzie pierwsza płyta, czasem trzecia… Jeśli zespół istnieje wiele lat, to raczej zdobywa coraz młodszą od siebie widownię. W naszym przypadku również coraz młodsi muzycy tworzą zespół (jak zakładałem Shannon, wszyscy aktualnie grający muzycy mieli ok. 10 lat). W związku z tym trzeba cały czas szukać odpowiednich dla wszystkich rozwiązań muzycznych. Stosujemy metodę „remake’ów” starych hitów. Tworzą one pewnego rodzaju pomost czasoprzestrzenny. Bardzo to lubimy.

Dopada Was rutyna czy nie macie na nią czasu?
Marysia: Profilaktycznie staramy się robić wiele różnych rzeczy, aby jej uniknąć. Jeśli już nas dopadnie, to bardziej w aspekcie technicznym, rzemieślniczym. Chodzi o to, żeby próby wyglądały zawsze tak samo, aby przygotowywać materiał w odpowiedni sposób. Samo granie i kierunek, w którym podążamy, są u nas w zespole zaprzeczeniem rutyny.

Nowa płyta „Crowded Head” jest wyjątkowa, bo powstała dzięki fanom. Popularny ostatnio crowdfunding sprawdził się w Waszym przypadku.
Marysia: Jest to szansa. Zespoły nie są anonimowe, tylko otwarcie proszą fanów o pomoc. W bardzo różny, kreatywny sposób starają się nagrodzić odbiorców za wsparcie, zaoferować coś wartościowego w zamian. Zagwarantować najwyższy poziom przedsprzedaży tak, aby nie było to upokarzające. Niektórzy się dziwią, jak można prosić obcych ludzi o pieniądze. Jeśli chodzi o aspekt psychologiczny i społeczny, to uważam, że crowdfunding to wciąż odważny ruch dla zespołów, ale także dla ludzi wspierających te projekty. Rewelacja, że cywilizacja internetowa coś takiego stworzyła.

A mieliście pewność, że fani Was wesprą?
Marysia: Do samego końca byłam przerażona. Był to motywujący i kreatywny strach, który powodował, że wymyślałam dużo planów zastępczych. Jasne, obawy są zawsze, ale tym większa jest radość, gdy się udaje i gdy płyta jest odpowiednią gratyfikacją za wysiłek ludzi.

Jak to jest z ostatnim utworem na nowej płycie?
Marcin: Kolega, który odsłuchał płytę, jako komentarz do „Ganja man” napisał do nas: „A prawie Wam się udało nagrać najpoważniejszą płytę w historii Shannon” (śmiech).

Trafne.
Marcin: Prawda? Irlandzkie reggae. Taki żart w stronę fanów.

Marysiu, cofnijmy się do Twoich początków w Shannon. Ty teraz a 10 lat wcześniej – zmieniłabyś coś?
Marysia: Miałam wtedy pomysł, jaką drogę chcę obrać. Zawsze zahaczała ona o etniczne elementy, już od dziecka. Wyssałam to z mlekiem matki. W naszej rodzinie folkowe tradycje były pielęgnowane, słuchaliśmy tej muzyki. Absolutnie niczego bym nie zmieniała. Mam wrażenie, że rzeczy, które 10 lat temu odwiesiłam na haczyk, czekają na mnie. To nie jest coś, co poświęciłam, po prostu nie byłam na nie gotowa. Bardzo dużo zawdzięczam Shannon. W zespole zupełnie na nowo uczyłam się podejścia do grania. Inaczej uczono nas myśleć, słuchać i współdziałać w szkołach klasycznych, a te zasady nie przekładają się na grę w zespole innym niż klasyczny solista z akompaniatorem. Mam jeden postulat i życzenie – aby powstały u nas studia muzyki etnicznej. Podstawą jest uczenie się źródeł. Zasoby klasyczne to zupełnie inna broszka.

Marcin, a Ty? Shannon 1994 vs 2016. Żałujesz czegokolwiek?
Marcin: Niczego nie żałuję. Od początku pewne błędy popełnialiśmy tylko raz i to była wielka nauka. Teraz mamy duży bagaż doświadczeń i właśnie z tego powodu nic bym nie zmieniał. Bez tego, co wydarzyło się przez lata działalności, nie byłoby obecnego kształtu zespołu, który bardzo mi odpowiada. Nie byłoby poszukiwania muzyków, charakterów. Im więcej jeździsz, poznajesz ludzi, tym więcej gałęzi pojawia się w twoim charakterze, tym bardziej się rozwijasz. To proces, który skończy się, gdy przestaniemy zajmować się muzyką.

Ale tego nie planujecie?
Marcin: Nie. Robimy tylko to. Nie odkładamy na emeryturę, bo nie mamy takiej możliwości. Wolę koncertować, a skończę to robić wtedy, gdy umrę. I nie będę musiał brać emerytury!

Myślisz folk i mówisz...
Marysia: Emocje! Przede wszystkim. W czystej formie. Taniec. Śpiew. Wszystkie emocje świata. To mój nurt.
Marcin: Prawda.

Kilka dni po premierze włożyłam nowy krążek do odtwarzacza i do tej pory nie mogę wyjąć. Jest niebanalnie, miejscami wręcz magicznie. Czuć napięcie i emocje. Zastanawiam się, dlaczego polskie stacje muzyczne nie są opanowane przez takie dźwięki. Chociaż może to i lepiej... Wtedy straciłyby one swoją wyjątkowość. Nie będę pisać o tym, co siedzi im w głowach i w jaki sposób wyrazili to na krążku. Napiszę tylko jedno. Jeśli cenisz dobry folk i talent na międzynarodowym poziomie, to posłuchaj tej płyty. Po prostu. Nie pożałujesz.

Skrót artykułu: 

Folkowa grupa Shannon powstała w 1994 roku w Olsztynie z inicjatywy Marcina Rumińskiego, reprezentując nurt muzyki celtyckiej w Polsce. W marcu tego roku dzięki akcji crowdfundingowej ukazała się ich nowa płyta „Crowded Head”. O nowych doświadczeniach i obserwacjach aktualnej sceny folkowej, po jednym z koncertów promocyjnych, rozmawiała z członkami grupy Shannon Aleksandra Cieślik.

Dział: 

Dodaj komentarz!