Wileński Kaziuk

Świstulki, gwizdułki, harmider, stuk młotów kowalskich, zapach grzanego piwa z miodem, pierwsze nieśmiałe promyki słońca i litewska kapela. Kiermasz rozlewał się na całe stare miasto. Od deptaka na ulicy Niemieckiej (Vokiečiu) przez Plac Ratuszowy (w części ulicy Didžioji) dalej ulicą Zamkową (Pilies), aż do placu Katedralnego (Katedros aikštu) gęsto ustawione stoiska mieniły się kolorami. Chociaż było mroźno, w powietrzu czuło się wiosnę, którą zawsze zapowiada Kaziuk.


Dzień św. Kazimierza jest jednym z najważniejszych świąt na Litwie. Istnieje pogląd, że historia tej niezwykłej uroczystości sięga jeszcze czasów kultu słońca. W okolicach marca bowiem, poganie na ziemiach litewskich obchodzili Anthesterię - święto kwiatów i wiosny.


A kimże był Kaziuk?

Królewicz Kazimierz, syn Kazimierza Jagiellończyka, nie jest tylko patronem Litwy, to także opiekun ludzi młodych, wojskowych i obrońca granic. Jego kult jest też wyznawany przez Polaków i wyznawców kościoła unickiego. Królewicz umarł młodo, w wieku 26 lat, na gruźlicę. Miał życie pełne wyrzeczeń: spędzał czas na modlitwie, chodził we włosiennicy, biczował się. Legenda głosi, że odmawiał obcowania z kobietą, pomimo rad lekarzy, którzy właśnie w tym upatrywali przyczynę uporczywego kaszlu. Stan jego zdrowia pogorszył się niedługo przed planowaną datą ślubu z córką Fryderyka III, cesarza Niemiec. Czystość uważał za najwyższą cnotę, całe życie czcił Matkę Boską. Prochy świętego spoczywają w Katedrze Wileńskiej. Został kanonizowany w 1604 roku, a 32 lata później uznano go za patrona Litwy. W tamtych czasach kult tego świętego był uzasadniony politycznie. Dzięki niemu Polacy i Litwini utrwalili swoją wspólnotę duchową.


Jak św. Kazimierz stał się Kaziukiem

Z okazji kanonizacji królewicza, jak to było w zwyczaju, urządzono uroczystą procesję. Stała się ona pierwowzorem późniejszych obchodów dnia świętego Kazimierza. Kronikarze opisywali ją jako spektakularne widowisko, zorganizowane z przepychem, w którym brali udział wszyscy mieszkańcy Wilna. W wielkim orszaku wzdłuż miasta szli między innymi: rzemieślnicy, kupcy i mieszczanie z chorągwiami i obrazami, straż nocna z siekierami i halabardami, uczniowie, liczne bractwa, zakony i duchowieństwo świeckie. Dalej akademicy, zakonnicy, kler unicki, księża katoliccy, orkiestra i młodzież przebrana za rycerzy i anioły, biskupi, magnaci, rycerstwo i szlachta oraz bose kobiety z zakrytymi twarzami. Z biegiem lat sposób świętowania się zmieniał. Jeszcze w baroku święto miało charakter teatralny, jednak stopniowo traciło swoją widowiskowość. Przez dwieście lat dominował religijny wymiar tego święta, część jarmarczna nie była ważna, ale obecna.

Warto podkreślić, że w XVI wieku Wilno było ważnym centrum ekonomicznym, ponieważ przechodziły przez nie dwa szlaki handlowe - jeden z zachodu na wschód, a drugi od Morza Czarnego do Bałtyku. Miasto otrzymywało od Jagiellonów i Wazów liczne przywileje dotyczące jarmarków i kiermaszy. Bogaciło się z dnia na dzień, budząc zazdrość cara Aleksego, który w 1655 roku, wraz ze swoimi hordami, zniszczył doszczętnie Wilno i zrujnował tamtejszy handel. Mimo starań miasto już nie powróciło do dawnej świetności.

W XIX wieku, wskutek polityki caratu, Wilno straciło pozycję centrum handlu, a ludzie nie mieli gdzie zaopatrywać się w towary, czego efektem był rozwój lokalnych kiermaszy i targów. Wzrosło znaczenie rodzimej produkcji, jakby na złość carowi. Kiermasz stawał się na przestrzeni lat coraz istotniejszym elementem dnia św. Kazimierza, a procesje ograniczyły się do "podziemnych" nabożeństw, w wyniku walki zaborców z katolicyzmem. Po powstaniu styczniowym handel przejęli całkowicie Żydzi i Rosjanie, aż do czasu, gdy hasła pozytywizmu nakłoniły miejscową ludność do konkurencji z nimi. Kiermasze były solą w oku zaborcy, zwłaszcza w dniu św. Kazimierza - patrona Litwy i Polski. Na placu Katedralnym, który był miejscem obchodów tego święta, postawiono pomnik carycy Katarzyny, a kiermasz zepchnięto na obrzeża miasta, na plac Łukiski. Zakazywano także młodzieży chodzenia na Kaziuka.

W dwudziestoleciu międzywojennym, wskutek zmiany granic, Wilnu po raz kolejny zagroził upadek handlu. Jednak tradycja kiermaszy była tak silna, że nadal one istniały, tylko ograniczyły się do sprzedaży produktów regionalnych. Ówcześni publicyści już wtedy zauważali, że Kaziuk jest interesującym zjawiskiem etnograficznym. Stało się tak, jak pisał Leszek Jan Malinowski w "Wileńskich kiermaszach", że tradycyjny rynek handlowo-gospodarczy zaczął się przekształcać w nowy rynek regionalno-turystyczny 1. Tradycjonaliści sprzeciwiali się nazywaniu święta "Kaziukiem", uważali, że jest to obraza św. Kazimierza, nie podobało im się, że jarmark zdominował obchody dnia patrona. Chcieli także, aby, tak jak przed zaborami, dzień ten był wolny od pracy. Wilnianie dążyli do odnowienia tradycji inscenizacji i procesji, ale w nowej, świeckiej formie. Ich celem było ściągnięcie do miasta jak największej ilości turystów. W organizację imprezy angażowali się artyści, koła akademickie, turystyczne, radio i prasa oraz przedsiębiorcy, reklamujący swoje produkty. Scenariusze pochodów co roku się zmieniały, od przedstawień historycznych, przez pochód świętego w otoczeniu aniołów, po artystyczny happening obrazujący walkę zimy z wiosną. W każdej inscenizacji umieszczano charakterystyczne dla tego święta akcenty regionalne - palmy, obwarzanki i pierniki.

Podczas wojny Kaziuk wyglądał tak: Jaki maleńki i smutny jest nasz Kaziuk […]. Widać na nim stare graty, poduszki, meble, obrazy, szkło, żelastwo, i już niewiele balii i ziół. Jeszcze niezwykłą krasą błyskały w słońcu palmy wileńskie 2.

Za komuny Kaziuk po raz kolejny był zagrożony, w ramach walki z katolicyzmem usiłowano zniechęcić ludzi do robienia palm. Po 80. roku Kaziuk, jak Feniks z popiołów, znowu się odrodził. Co więcej, cały czas się rozwija. Nadal w Wilnie jest ukochanym świętem mieszkańców, a Wilniucy mieszkający w Polsce również zaczęli go obchodzić, między innymi w Gdańsku, Wrocławiu, Poznaniu i Suwałkach.


Kaziuk 2005

Kiedy dojechałyśmy na tegorocznego Kaziuka, byłyśmy przekonane, że zaraz ujrzymy stosy obwarzanków i lukrowanych pierników, o których tyle czytałyśmy i które oglądałyśmy na starych zdjęciach z kiermaszu. Cóż, czasy się zmieniły... Pierniki co prawda można było kupić, ale rzadko ze słynnymi napisami ("serce moje"), a obwarzanków było tyle, co kot napłakał. Za to nie brakowało przepięknych palm, wyplatanych koszy, koszyków, ozdób, kwiatów, mebli oraz drewnianych łyżek, misek, cukiernic itp.

Na placu Ratuszowym była ustawiona scena, na której występowali muzycy ludowi. Wykonywali pieśni wokalne wielogłosowe i wokalno-instrumentalne, do których tańczyli tańce w stylu polki. Śpiewu, harmonii i birbiny słuchałyśmy w karczmie specjalnie zrobionej na Kaziuka, tuż obok sceny. Można było tam zagrzać się przy grzanym piwie z goździkową nutą - napój ten miał miodowy smak, którego nie sposób zapomnieć. Serwowano cepeliny, kołduny, pieczone kartofle z boczkiem, szyję świni nadziewaną mięsem i smażone kawałeczki chleba wileńskiego do piwa. ? propos dodatków do piwa, słyszałyśmy, że powodzeniem cieszą się też smażone świńskie uszy. Zresztą jedzenie i muzyka były wszędzie na kiermaszu. Wcinając ciepłe czeburieki, słuchałyśmy dętych kapel, które były w co drugiej bramie. Najciekawsza wydała nam się ta, która grała na samych birbinach, regionalnych aerofonach zrobionych z krowiego rogu. Zaskoczyło nas, że mnóstwo dzieci, rozsypanych po całym kiermaszu, grało na fletach i piszczałkach. Były to występy, za które maluchy oczekiwały kieszonkowego. Zdawało się, że niektóre z nich dopiero co dostały instrumenty, tym lepiej grającym rodzice trzymali nuty. Był też duet ojciec - syn.

Sprzedający na kiermaszu chętnie opowiadali o swoim święcie i pozwalali robić zdjęcia wyrobów, można było się też i potargować. Kiedy zagaiłyśmy rozmowę z dwoma starszymi Wilniukami - Jonasem Ališauskasem (sprzedawcą tkanin) i Aleksandrasem Grockisem (sprzedawcą wyrobów drewnianych) - powiedzieli, że Kaziuk każdego roku jest inny. Podkreślili, że ludziom coraz lepiej się żyje i dlatego kupują bardziej różnorodne towary niż kiedyś. Twierdzili, że prawdziwie kaziukowe wyroby to te, które ludzie robią sami przez całą zimę specjalnie na ten jarmark. I tak: domeną Polaków z Wileńszczyzny są wierby, czyli palmy, a Litwinów plecionkarstwo, Żmudzinów wszystko z drewna, zaś Łotysze tkają grube chodniki. Rosjanom natomiast dostało się za sprowadzanie fabrycznej tandety, tej samej, którą można kupić na warszawskim stadionie. Opowiadali też o królu Jagielle i o księciu Witoldzie, o wspólnych losach Polski i Litwy, a na pożegnanie zaproponowali kielonka po kiermaszu. Niestety nie mogłyśmy z tego zaproszenia skorzystać.

Atrakcją tegorocznego Kaziuka były pokazy rzemiosła. Można było zobaczyć jak kowale wykuwają podkowy, gwoździe, świeczniki, używając tradycyjnego miecha kowalskiego. Jeśli ktoś miał ochotę, to mógł nawet kupić świeżo wybitą świąteczną monetę. Jak się dowiedziałyśmy, kowale przyjechali nawet z Kowna.

Swoje dzieła sprzedawali też artyści. Od obrazów, przez oryginalne ciuchy i ceramikę, po nietuzinkową biżuterię i torby. Niezwykłe wełniane lalki tańczyły przyczepione do parasola, a ręcznie malowane kapelusze, powieszone na patykach, chodziły w tłumie ludzi. Od twórców ludowych można było kupić drewniane koniki, aniołki, szmaciane czarownice i ozdoby wielkanocne. W mnogości stoisk zauważyłyśmy też koronkowe serwety, tkaniny samodziałowe, włóczkowe czapki, miody z własnej pasieki, budki z ziołami i ruchome stragany. Na kiermaszu trafiłyśmy również na takie ciekawostki jak sprzedawca wypchanej zwierzyny leśnej, dumny ze swoich okazów (lis, wydra, łasica, królik, zając, bażant, kaczka itp.) oraz świński łeb zachęcający do kupna wędlin.

Co prawda chciałyśmy zobaczyć polskiego Kaziuczka, który w tym roku miał być w Niemenczynie, niestety nie odbył się, ponieważ miejscowe zespoły ludowe wyjechały na obchody do Polski.Kaziuk był dla nas niezwykłą przygodą. Jest to święto, którego nie sposób zapomnieć. Nie po raz pierwszy byłyśmy w Wilnie, ale tym razem wydało nam się ono zupełnie odmienione, jak z bajki. Litewski sposób świętowania tak nam się podobał, że chciałybyśmy zobaczyć jeszcze inne święta, na przykład noc świętojańską.


Joanna Dubrawska jest absolwentką dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim, a obecnie studiuje muzykologię na UW; z kolei Joanna Zamorska ukończyła polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim i studiuje etnologię na UW. Autorki w duecie piszą artykuły, śpiewają i prowadzą audycję w radiu internetowym, współpracują też z portalem internetowym independent.pl, interesują się podróżami. Są miłośniczkami twórczości Beatlesów; założyły gazetę "Nygusek", która wychodzi raz w roku, 8 grudnia, w rocznicę śmierci Johna Lennona.

1 L. J. Malinowski, Wileńskie kiermasze, Bydgoszcz 2002.
2 M. Znamierowska-Prüfferowa, Wilno. Miasto sercu najbliższe, Białystok 1997.
Skrót artykułu: 

Świstulki, gwizdułki, harmider, stuk młotów kowalskich, zapach grzanego piwa z miodem, pierwsze nieśmiałe promyki słońca i litewska kapela. Kiermasz rozlewał się na całe stare miasto. Od deptaka na ulicy Niemieckiej (Vokiečiu) przez Plac Ratuszowy (w części ulicy Didžioji) dalej ulicą Zamkową (Pilies), aż do placu Katedralnego (Katedros aikšte) gęsto ustawione stoiska mieniły się kolorami. Chociaż było mroźno, w powietrzu czuło się wiosnę, którą zawsze zapowiada Kaziuk.

Dział: 

Dodaj komentarz!