Wielki festiwal na prowincji

Festiwal Z Wiejskiego Podwórza w Czeremsze w tym roku osiągnął pełnoletniość - nie wiadomo kiedy lata zleciały i w lipcu odbyła się już osiemnasta jego edycja. Od dwóch czy trzech lat festiwal zyskał nowy szyld - Visegrad wave in Czeremcha i obraca się głównie w kręgu muzycznej Słowiańszczyzny.

Program zazwyczaj opiera się na występach zespołów "z przytupem", takich, które w swoim pomyśle na folk potrafią rozruszać tłumy i porwać do tańca pod sceną. W tym roku zagrali - w piątek: Medicimbal z Czech, Carantouhill - wciąż buszujący po bezdrożach muzyki celtyckiej, i ukochana przez miejscową publiczność Czeremszyna - gospodarze imprezy. Sobotni koncert zaczęła punkowa grupa żeńska Pochwalone (osobiście mam zastrzeżenia albo do artystek, albo do akustyka, bo kompletnie nie było słychać co śpiewają), po nich zdecydowanie wyciszająca grupa Boja z Węgier (był czas na zjedzenie kolacji), a potem na scenie zakotłowało się w pozytywnym tego słowa znaczeniu, bo miast zaproszonej Bandy ze Słowacji przyjechał inny zespół - La3no Cubano, który w rytmach kubańskich sprzedał całkiem zabawne teksty (nazwę zespołu czyta się jako "latrino kubano" i ten żarcik przyświeca wszelkim projektom zespołu). Publiczność roztańczyła się, ale nie na tyle, by odważnie dołączyć do artystów na scenie, choć zachęcali do wicia się i majtania kończynami, obiecując nawet płyty w nagrodę. Na tak przygotowany grunt weszła gwiazda wieczoru - Fanfara Tirana z Transglobal Underground z ciekawym, dynamicznym projektem łączącym dwie kultury muzyczne. Śpiewacy z Albanii i afrobeatowy zespół z Wielkiej Brytanii zagrali porządny "ogień" do tańca. Było pięknie zaśpiewane, były bębny, hałas, tańce - słowem porządna maszyna koncertowa.

Wieczory koncertowe kończyły się tańcami dyskotekowymi w stylu etno, nad czym sprawowali pieczę DJ Wojcio i DJ Empe.

W niedzielę zaplanowano spektakl teatru Makata pt. "Wesele" oraz dwa koncerty - Harpcore i R.U.T.A. z Hulajhorodem. Niestety, nie było dane mi ich zobaczyć ze względu na późną porę koncertów. Wprawdzie organizatorzy zapewniają bezpłatny szynobus z Czeremchy do Warszawy po zakończeniu festiwalu (rzecz bez precedensu w dzisiejszych czasach!), jednak przyjeżdża on o 2 w nocy - co akurat dla mnie było za późno. W ten sposób oczekiwany przez cały dzień teatr Makata stał się największym rozczarowaniem festiwalu, bo go nie doczekałam, otrzymując w zamian półtoragodzinną (!) próbę mikrofonową harmonijkarzy z zespołu Harpcore, co ostatecznie wycięło teatr i jego publiczność.

Co zwraca uwagę na "czeremchowym" festiwalu to zawsze bardzo ciekawa i bogata oferta warsztatowa u prawdziwych mistrzów w swoim fachu. W tym roku ukraiński Hulajhorod uczył tańca, Maciej Rychły z Kwartetu Jorgi budowy instrumentów ludowych, były warsztaty gry na harmonijce, wyplatania ze słomy, warsztaty garncarskie, warsztaty kuchni węgierskiej, czeskiej i słowackiej, a w tygodniu następującym po festiwalu również warsztaty śpiewu prowadzone przez Ludmiłę i Serhija Wostrikowów z Ukrainy.

Były też pokazy filmów (w tym film niemy z muzyką graną na żywo) i konferencja "Kultura ludowa a media".

Stałym elementem festiwalu jest też konkurs potraw regionalnych, w którym startują okoliczne gospodynie, popisując się co roku to ciekawszymi frykasami. Po ocenie przez jury publiczność może próbować specjałów za niewielkimi opłatami. W tym roku w prywatnych rankingach rządziła słonina z Podlasia oraz słowackie wino.

Oprócz jadła było parę stoisk z biżuterią, ceramiką, miodami, itd. Mnie zachwyciły garnki gliniane Pawła Piechowskiego (zapis rozmowy z garncarzem poniżej).

Pogoda w tym roku trochę przemroziła, ale to nie to samo, co błota pod sceną w latach ubiegłych. Na rozgrzewkę można było kupić sobie herbatę, choć brakowało opcji grochówkowej. Festiwal generalnie ma od lat problem z wyszynkiem - zwykle na terenie festiwalu działa jakiś przenośny bar (w samej wsi nie ma żadnego lokalu z jedzeniem), jednak ostatnio znikły gdzieś bigosy i inne tradycyjne jadło na rzecz fastfoodów, a gar bigosu czy grochówki byłby powitany z prawdziwą radością. Za to jest na miejscu ogródek piwny i to jest dobry pomysł na letni festiwal.

Jedynym poważniejszym mankamentem festiwalu jest brak potańcówki przy muzyce tradycyjnej, ale może to pomysł zbyt awangardowy, już tylko dla "smakoszy gatunku", których tu zbyt wielu nie zjeżdża. Jednak skoro np. Hulajhorod nauczył na warsztatach paru fajnych tańców, to chciałoby się mieć okazje, by te umiejętności wykorzystać na zabawie

.

Na Festiwalu gościł też Paweł Piechowski z Czarnej Wsi Kościelnej - garncarz z Podlasia, tegoroczny stypendysta Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, z którym autorce tekstu udało zamienić się kilka zdań.


J. Z.: - Robi pan siwaki?
P. P.: - Tak, to dwustuletnia tradycja w naszej rodzinie, od czterech pokoleń. Pracowałem przy tym od dzieciństwa, pomagając rodzicom, przygotowując glinę, materiał dla ojca, ładując piece i jeżdżąc na jarmarki. Obecnie zajmuję się tym zawodowo.

Ale ma Pan nie tylko siwaki. Te brązowe to "brązaki"?
Nie, one nie są brązowe. To naczynia wypalane na biskwit, a później malowane na brąz, żeby nie przeciekały. Tak zabezpieczone naczynie nie nadają się do przechowywania jedzenia, ale to są rzeczy nieużytkowe spożywczo, ozdobne. To są naczynia do kwiatów. Kiedy jeżdżę po różnych jarmarkach to ludzie chcą wazonów, które by nie przeciekały, a że szkliwo jest drogie, to wymyśliłem impregnat chemiczny. Bez tego naczynie wypalone na biskwit przecieka.

Ma Pan także miski. Czy jest jakiś stary, domowy sposób, by jednak można było z nich jeść?
Zalewa się mlekiem i ono wchodzi w pory, ładnie uszczelniając.

Mleko może być ze sklepu czy musi być "prosto od krowy"?
Krowie, tylko krowie, od prawdziwej krowy.

Ma pan również ładne zielone, bardzo błyszczące naczynia.
Te zielone to nowe naczynia. Wypala się na kolor biskwitowy, potem kupuje się specjalny proszek - litewski, bo tańszy niż polski, rozrabia z wodą do konsystencji śmietany i oblewa naczynie, obracając. Po wypaleniu biały pierwotnie proszek zmienia kolor na zielony.

To, co przyciągnęło mnie do Pańskiego stoiska to te tradycyjne, brązowe garnki z wzorami, o których pomyślałam, że to garnki z Łążka Garncarskiego.
To są garnki z Łążka! Tak się składa, że niedawno mieliśmy plener u Adama Żelazki z Łążka i umówiliśmy się na wymianę części towaru. Ja wziąłem jego naczynia "ludowe", a on moje siwaki. U nich takich nie robią, a ludzie na targach pytają.

Czyli taka wymiana lubelsko - podlaska? Jest pan chyba młody stażem w tym zawodzie. Na co przeznaczone jest stypendium ministerialne, które Pan otrzymał?
Moim zadaniem jest promowanie ceramiki tradycyjnej na Podlasiu i nie tylko oraz wykonywanie jej, zdobienie krzemieniem na półsurowym naczyniu i wypalanie na kolor siwy.

Dziękuję za rozmowę.
Dziękuję.
Skrót artykułu: 

Festiwal Z Wiejskiego Podwórza w Czeremsze w tym roku osiągnął pełnoletniość - nie wiadomo kiedy lata zleciały i w lipcu odbyła się już osiemnasta jego edycja. Od dwóch czy trzech lat festiwal zyskał nowy szyld - Visegrad wave in Czeremcha i obraca się głównie w kręgu muzycznej Słowiańszczyzny.

Dział: 

Dodaj komentarz!