Wiatrak na kółkach

Kiwaczowy wiatrak to twór niepowtarzalny w skali światowej. Nie ma zgody, czy Kiwacz tylko śrutował ziarno, czy mełł mąkę. Prawidłowa odpowiedź pomogłaby ustalić, co właściwie zbudował: śrutownik czy młyn. A może była to napędzana wiatrem młockarnia?

Z dziewięćdziesięciosiedmioletnią Anielą Nierzwicką spotkałem się w Pogódkach na Kociewiu. Mieszkała tam u córki. Nie potrafiła sobie przypomnieć, kiedy urodził się najmłodszy z braci, Franciszek Kiwacz. Umarł około tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego trzeciego. Dożył niedużo ponad czterdziestkę. To on zbudował ten wiatrak na kółkach. Co go skusiło, że nie zmajstrował osadzonego na ziemi zwykłego koźlaka, holendra albo paltraka, ale wymyślił to jeżdżące cudo?

Inni jak reszta

Duży dom Kiwaczów stał w Więckowych na górce przy wyjeździe na Malary. Więckowy to kociewska wieś blisko Skarszew. Kiwacze mieszkali liczną gromadą. Ojciec miał osiemnaście morgów ziemi. Sąsiedzi mówili: święci Kiwacze, bo w jednej izbie urządzili kościół. Niezupełnie taki, jak parafialny w Pogódkach, ale prawie jak prawdziwy. W samej wiosce kościoła nie było. Postawili w izbie wielki ołtarz, z którego spoglądali na nich gipsowi święci, a w jego centrum umieścili tabernakulum z hostią w monstrancji. Hostia była nieprawdziwa, monstrancja drewniana, ale to nic. Na ołtarzu stały smukłe świece w wysokich lichtarzach. W drugim końcu izby stała fisharmonia. Zupełnie jak w kościele.

No i mieli w ołtarzowej izbie elektrykę. Jak ksiądz zapowiedział się na kolędę, trzeba było pokręcić dynamem i nazbierać prądu do akumulatora. Bo normalny prąd pociągnięto do Więckowych dopiero po wojnie.


Wiejski politechnik

To brat ojca Anieli, wuj Mateusz, zbudował ołtarz i zaprowadził elektrykę. Kochał muzykowanie. Grał na takich instrumentach, jak: fisharmonia, fortepian, harmonia, trąba, klarnet i flet. Wszystkie miał u siebie. W przestronnym domu wujowi oddano dwa pokoje. W jednym prowadził warsztat zegarmistrzowski, drugi zajmowała kaplica. Nigdzie nie było takich nabożeństw majowych i październikowych różańców, jak u świętych Kiwaczów.

Jak wuj Mateusz

Franciszek od młodych lat co czwartą niedzielę prowadził różaniec dla kawalerów z Więckowych i sąsiednich wiosek. Modlili się w udostępnionej im izbie szkolnej. Wtedy ślubował, że do śmierci pozostanie kawalerem. Miał mądrą głowę – wspomina siostra. Szkół wyższych nie skończył, ale po Mateuszu przejął zamiłowanie do techniki i muzyki. Grał na akordeonie i razem z bębnistą muzykował na weselu Anieli.

Lubił, kiedy inni tańczyli, ale sam tylko przygrywał – mówi Aniela. W ogóle był mrukiem i odludkiem. Od najmłodszych lat męczył go reumatyzm i astma. I serce miał słabe. Może z tego powodu nie oglądał się za dziewczynami? Ślubu dochował i umarł w starokawalerstwie, jak wuj Mateusz.


Rentier

Co miesiąc Franciszek pobierał rentę. Jak na wiejskie potrzeby była wysoka. Aniela mówi, że dostawał ją z wojska, ale nie pamięta, za którą wojnę i kto ją przyznał: Polacy czy Niemcy. Chyba za pierwszą, bo kupował za nią materiały do swojego wiatraka, a budowę zaczął w latach trzydziestych.

Po co?

Wszystko obmyślił sam. Młynarza ani wiatracznika w rodzinie nie było, żeby dopomógł. Wuj Mateusz już nie żył. Niewykluczone, że dokładnie przyjrzał się wiatrakom z bliskiego Kamierowa i Pińczyna. To typowe wiejskie koźlaki. Całe z drewna. Jeszcze po ostatniej wojnie przerabiały ziarno na mąkę i śrutę. Czy Franciszek chciał stworzyć konkurencję? Bo po co umieścił wiatrak na ruchomej platformie? Może chciał jeździć po wioskach i mielić na podwórzach?

Pożółkły ślad

Poza jedyną fotografią nie zachował się żaden materialny ślad po Kiwaczu i jego wiatraku. Nie ma nawet mogiły na cmentarzu w Skarszewach, bo ją zajął ktoś obcy.

Nie żyje nikt, kto by potrafił o jego machinie coś opowiedzieć. Do powojennych lat zachowała się tylko podstawa wiatraka. Była to drewniana platforma zawieszona na szerokich kołach. Aniela Nierzwicka mówi, że te koła wykonał Franciszkowi kołodziej ze Skarszew. Ale i tej platformy dawno nie ma.


Słabo z pamięcią

Andrzej Grzegorzewski mieszka w Więckowych od urodzenia. Od 1953 roku. Do lat sześćdziesiątych platforma Kiwaczowego wiatraka leżała porzucona na pustkowiu pod Głodowem. Było to jedno z miejsc zabawowych więckowskiej dzieciarni. Z platformy sterczały resztki budynku. Dach pokrywały gonty. Pod dachem prawie na całym obwodzie połyskiwały kolorowe szybki świetlika. Budynek miał drewniany szkielet, do którego były przytwierdzone maty ze splecionej słomy, jakich używano do budowy uli.

Grzegorzewski nie zapamiętał mechanizmu roboczego. Nie wie, czy miał młynarskie złożenie kamieni. Może to była młockarnia albo śrutownik? Nie pamięta mechanizmu napędowego, ale przypomina sobie coś, co mogło być jego wałem – To było z metalu i przypominało tylną oś samochodu. Koła wiatrowego nie widziałem. To wielkie koło, na którym Kiwacz mocował śmigła, jest widoczne na zdjęciu.


Na swoim

Franciszek budował wiatrak u ojca na górce. Kiedy skończył dwadzieścia lat, przeniósł się pod Głodowo, na kraniec wsi oddzielony doliną. Miał tam własny hektar. Uprawiał kartofle, trochę buraków i brukiew dla krów. Były dwie. Według Anieli zaprzęgał je jak konie. Specjalnie dla nich zbudował chlew. Sam zamieszkał w drewnianym baraku, który nazywał „betlejemską”. W niej albo w szopie przy chlewie toczył drewniane elementy, z których składał kołowrotki do przędzenia wełny. Tokarnię napędzał pedałami. Trochę pomagali bracia. Oni pedałowali, on toczył. Czasami znajdował kupców na ule, które wyrabiał ze słomy. Miał pasiekę na pięćdziesiąt pni. Kiedy przeniósł się pod Głodowo, sprowadził wiatrak.

Linami

Siedemdziesięciopięcioletni Jan Fijał przemieszkał w Malarach wiele lat na dwunastohektarowym gospodarstwie rodziców. W jego relacji przeprowadzka wiatraka pod Głodowo miała coś z wiejskiej zabawy: Chłopi z Więckowych ciągnęli wiatrak na linach, a Kiwacz siedział w środku i wygrywał na skrzypcach.

W konie

Aniela utrzymuje, że brat nie mielił na zarobek i nie jeździł po wsiach z wiatrakiem. Jeśli wykonywał usługi młynarskie, to za darmo, bo przecież żył z renty. Nie zaprzecza jednak, że od czasu do czasu przewoził wiatrak, ale tylko między swoim a ojcowizną. Brał od sąsiada, Romka Buczkowskiego, parę koni i jechał. W liny go nie ciągali. To byłoby ciężko. Jak z tej góry jechał, musiał hamować, żeby się nie przewrócić. Czy lora miała hamulec? Jak mógł hamować, to pewnie był.

Kaprys bogacza?

Trudno uwierzyć, że Kiwacz zbudował ruchomy wiatrak tylko na potrzeby swoje i ojca. Ale otrzymując niemałą rentę nie mógł sobie pozwolić na taki kaprys? Podupadający na zdrowiu mężczyzna nie dałby rady przy obsłudze wiatraka, dlatego musiał korzystać z pomocy. Jak mówi siostra, zawsze ktoś mu zboże przeniósł, wsypali, i w parę minut było zmielone.

Po prostu kombajn

Nie ma już nikogo, kto umiałby opowiedzieć, jak ten wiatrak pracował. Nie można wykluczyć, że wiatrowa turbina nie napędzała młyńskich kół ale młocarnię, bo jak wspomina Aniela: U ojca maszyna młóciła w trzy godziny, a wiatrak pędził w kilka minut. Kobieta dodaje w innym miejscu, że wiatrak dawał napęd „szrutokowi”. Według Grzegowskiego, Kiwacz podłączał napęd wiatraka również do wirówki, w której robił masło.

Siłownia mogła być tak zaprojektowana, by przekazywała napęd młockarni, śrutownikowi, złożeniu kamieniu, a może nawet wirówce do odciągania miodu.


Mocno przy ziemi

Trudno przyjąć, że Kiwacz był objazdowym młynarzem.

Nie mógł ustawić machiny na miejscu nieprzygotowanym. Budynek „naostrzony” do wiatru musi stać równo i mocno „trzymać się” ziemi, w przeciwnym razie nie przeciwstawi się sile wytworzonej przez wirującą turbinę, „odpadnie” od wiatru, przewróci się i roztrzaska.

Fotografia pokazuje wiatrak na wygładzonym gruncie (może wylany betonem?). Naroża są wsparte na lewarach. Dzięki nim można wiatrak ustawić w pionie. One też przejmują jego ciężar. Drewniane koła – nawet gdyby każde miało własny hamulec – nie utrzymałyby w miejscu pracującej maszyny.

Budynek miał przypuszczalnie dwa pomieszczenia. Otwarte drzwi mogą prowadzić do części magazynowo-mieszkalnej, zamknięte zaś (częściowo przysłonięte praniem) do komory roboczej z urządzeniami przemiałowymi. Na kole wiatrowym widzimy dwa płaty śmigieł, pozostałe zajmują lewy dolny fragment fotografii. Wydaje się, że łącznie było ich szesnaście, bo tyle było „szprych” (przy każdej widać zaczep na śmigło).


Niezgłoszony patent

W centralnej Polsce jeszcze do niedawna można było spotkać obok wiejskich zabudowań niewielkie wiatraki, które dawały napęd śrutownikom. Franciszek mógł je widzieć, albo słyszał o nich od ludzi. W literaturze poświęconej młynarstwu i wiatrakom nie znalazłem dotąd wzmianki o siłowniach wiatrowych zbudowanych na lorach, sądzić zatem możemy, że to rozwiązanie wymyślił i zastosował tylko Franciszek Kiwacz z Więckowych.

Wali się

Czy zachował się choć ołtarz wuja Mateusza? Nie – mówi Aniela. – Jak się ożeniliśmy, wyrzuciliśmy go na strych, wszystko się teraz zapadło.

Po gnieździe Kiwaczów pozostał rzeczywiście tylko zarys przyziemia. Od dawna nikt tam nie mieszkał, budynek zawalił się i posłużył za materiał na opał.

Obejście Franciszka pod Głodowem zastałem w 2003 roku zarośnięte dziczkami. Solidnie wyglądała tylko obłożona kamieniami piwnica, na której „święty Kiwacz” chciał wznieść dwupiętrowy dom, ale nie zdążył. Trącony jednej wiosny przez konia sąsiadów przewrócił się, dostał silnych napadów astmy i po kilku dniach zmarł w skarszewskim szpitalu.


Miejsce w pamięci

W liczącej kilka tysięcy lat historii techniki Franciszek Kiwacz zapisał się jako jeden z konstruktorów siłowni wiatrowych. I to jakiej siłowni!

Dzisiaj, poza najbliższą rodziną, mało kto go pamięta. A był wielkim człowiekiem. Wielcy, to ci najmniejsi, w których Bóg może urosnąć ogromny. A kiedy w nich mocno urośnie, zakasują rękawy i spokojnie robią niezwykłe rzeczy. Franciszek prowadził modlitwy dla mężczyzn, dopełnił ślubów czystości i – jak mówi siostra – mielił ludziom z serca, bo pieniędzy miał dosyć. No i ten wiatrak.


Fotografię Kiwaczowego wiatraka znalazłem w albumie Wiesława Brzoskowskiego i Edwarda Zimmermanna „Skarszewy, Pogódki i Godziszewo na starej pocztówce i fotografii”, wydany przez pelplińskie „Bernardinum” w 2002 roku.
Temat, pod takim samym tytułem, poruszyłem w gdańskim miesięczniku „30 Dni” 2/2003.

Skrót artykułu: 

Kiwaczowy wiatrak to twór niepowtarzalny w skali światowej. Nie ma zgody, czy Kiwacz tylko śrutował ziarno, czy mełł mąkę. Prawidłowa odpowiedź pomogłaby ustalić, co właściwie zbudował: śrutownik czy młyn. A może była to napędzana wiatrem młockarnia?
Z dziewięćdziesięciosiedmioletnią Anielą Nierzwicką spotkałem się w Pogódkach na Kociewiu. Mieszkała tam u córki. Nie potrafiła sobie przypomnieć, kiedy urodził się najmłodszy z braci, Franciszek Kiwacz. Umarł około tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego trzeciego. Dożył niedużo ponad czterdziestkę. To on zbudował ten wiatrak na kółkach. Co go skusiło, że nie zmajstrował osadzonego na ziemi zwykłego koźlaka, holendra albo paltraka, ale wymyślił to jeżdżące cudo?

Dział: 

Dodaj komentarz!