Muzyka wędrowała zawsze. Od Greków do Rzymian, od Chin do Europy jedwabnym szlakiem, od gór do morza galerami, od wsi do wsi z handlarzami, sztukmistrzami, igrcami, bajarzami. Znad Dniestru nad San, znad Sanu nad Wisłę. Od wsi do wsi, gdziekolwiek by nie była. Opowieści okraszone muzyką, nowiny kryminalne o zbrodniach popełnionych dawno lub chwilę wcześniej zamieniały się w ballady i okrążały całą Europę, a potem nawet przekraczały ocean razem z żeglarzami czy wikingami. I tak dzięki wędrownym pieśniarzom, muzykantom szła wieść o dwojgu królewskich dziatek zabitych w Anglii, o niewiernej żonie księcia na Pomorzu, o mężobójczyni na Litwie, o Sinobrodym mordującym dziewczęta. Pieśni trwały potem w tradycji jakiegoś kraju jako rodzime, ale też wędrowały dalej wraz z ułatwieniami komunikacji, a dziś obserwować możemy wielkie zamieszanie pieśniowe i muzyczne, bo nie tylko świat jest globalną wioską, lecz i muzyka.
W tym kontekście umiłowania zmienności, w jakim żyjemy obecnie, słowo „wędrowiec” zyskuje nowe znaczenie, symbolikę trwania przy dawnych obyczajach i pieśniach, czego wyrazem jest zespół Wędrowiec, na którego koncercie miałam okazję być późną jesienią. Zespół – jest to kwartet – tworzą postaci znane na scenie muzyki „okołotradycyjnej”: wspaniała śpiewaczka Agata Harz, Remigiusz Mazur-Hanaj – antropolog, muzyk grający na lirze korbowej i skrzypcach, Emilia Herda – śpiewaczka, która gra na wszystkim (pile, gwizdku, bębenku i różnych przedmiotach), Piotr Herda – skrzypek i altowiolista. Cała czwórka to postaci kreatywne i poszukujące brzmień dawnych, wędrowców z tamtych opowieści, co na lirze grywali, niosąc pieśni z Ukrainy do Polski, ale i dalej na wschód. To próba (udana, bo Wędrowiec już istnieje co najmniej 20 lat, nagroda na Festiwalu „Nowa Tradycja” w 2004 roku) wprowadzenia w żywą praktykę koncertową głosów z przeszłości „tkanych muzycznie w kilka wątków”, melodii obrzędowych, którym towarzyszą i instrumenty
wyrafinowane (skrzypce, lira korbowa, bębenek), i narzędzia traktowane jak instrumenty (gwizdki, szklanka pocierana, statki, maszyna wiatrowa oraz efekty dźwiękowe naturalne i elektroniczne).
Od pierwszego brzmienia koncertu (Ośrodek Kultury „Oko” Warszawa, 10 grudnia) do ostatniego wszyscy byli wpatrzeni i wsłuchani – od dzieci całkiem małych, przez młodzież po mocno dorosłych – w muzyczną
opowieść snującą się niespiesznie, a smakowicie. Opowieść przenoszącą w czasie do świata, który definitywnie minął, ale był i przeciekawy, i różnobarwny, i czarowny. Czas koncertu minął nie wiadomo kiedy, a chciałoby się jeszcze słuchać i brać udział w tym wędrowaniu…
Maria Baliszewska
Płyty Wędrowca: Wędrują, nuk nieuzywają (Requiem Records 2019/2020), R. Mazur-Hanaj: Wysiadywanie góry (Requiem Records 2018).
Sugerowane cytowanie: M. Baliszewska, Wender, wender, Wędrowiec, "Pismo Folkowe" 2023, nr 169 (6), s. 24.
Muzyka wędrowała zawsze. Od Greków do Rzymian, od Chin do Europy jedwabnym szlakiem, od gór do morza galerami, od wsi do wsi z handlarzami, sztukmistrzami, igrcami, bajarzami. Znad Dniestru nad San, znad Sanu nad Wisłę. Od wsi do wsi, gdziekolwiek by nie była. Opowieści okraszone muzyką, nowiny kryminalne o zbrodniach popełnionych dawno lub chwilę wcześniej zamieniały się w ballady i okrążały całą Europę, a potem nawet przekraczały ocean razem z żeglarzami czy wikingami. I tak dzięki wędrownym pieśniarzom, muzykantom szła wieść o dwojgu królewskich dziatek zabitych w Anglii, o niewiernej żonie księcia na Pomorzu, o mężobójczyni na Litwie, o Sinobrodym mordującym dziewczęta. Pieśni trwały potem w tradycji jakiegoś kraju jako rodzime, ale też wędrowały dalej wraz z ułatwieniami komunikacji, a dziś obserwować możemy wielkie zamieszanie pieśniowe i muzyczne, bo nie tylko świat jest globalną wioską, lecz i muzyka.