W oparach Lewantu

Christos Nikolopoulos

Podczas wakacji po trzecim roku studiów, tuż przed wrześniową sesją poprawkową, poznałem niejaką Gosię. Lubowała się ona w kulturze francuskiej, włóczyła po knajpach, paliła, ćpała, robiła się na taką femme fatale[1]. Marzyła o tym, by umrzeć jak Janis Joplin – z paczką papierosów Marlboro w ręku. Kiedyś przyniosła do mojego domu wino Bordeaux, co również bardzo mi zaimponowało. Dzięki niej też po raz pierwszy i ostatni w życiu spróbowałem amfetaminy. Pod jej wpływem (amfetaminy, nie Gosi) przez całą noc nie mogłem zasnąć, choć naiwnie oczekiwanych wizji nie doświadczyłem. Gdy koło szóstej nad ranem mój ojciec wstał i zobaczył, że nie śpię, bardzo się zdziwił.

— Nie śpię, bo się muszę uczyć – wytłumaczyłem mu uprzejmie.

Gosia pochodziła z Sośnicy, czyli takiej górniczej dzielnicy moich rodzinnych Gliwic. Jej opowieści o tym, jak to jej dziadek na froncie włoskim, służąc rzecz jasna w Wehrmachcie, kąpał się w winie, które było tam tańsze od wody, trąciły nutką dekadencji. Przypominały mi się słowa „Wspomnień” Leonarda Cohena: „Frankie Lane śpiewał właśnie «Jezebel», przypiąłem więc żelazny krzyż do piersi swej”[2], które mi się kojarzyły z wojskiem niemieckim. Gosia podrwiwała sobie ze mnie, mówiąc o mnie „panicz Maciej”, co w sumie mile łechtało moją próżność.

W tradycyjnej polskiej twórczości muzycznej nie było chyba miejsca na narkotyki. Nie wydaje się, by jakieś pieśni ludowe o przypalaniu trawy zachowały się w zbiorach Oskara Kolberga ani by któryś z bywalców meliny u Grubego Joska na Gnojnej wciągał kreskę. Zupełnie inaczej wyglądało to w krajach Lewantu. Opium przywędrowało do Europy z Bliskiego Wschodu, w Turcji jest nawet miasto Afyonkarahisar, czyli Czarna Forteca Opium, w skrócie Afyon. Byłem, ale się nie zaciągałem. Narkotyki znali bohaterowie Opowieści starego Kairu Nadżiba Mahfuza i choć sami od nich stronili, to jednak nie budziły one ich zgorszenia. W odniesieniu do Stambułu w 1914 r. popularny przewodnik Meyera informował Niemców: „W sprzedaży są narkotyczne środki pobudzające, takie jak konopie indyjskie i opium. […] Palacze opium (wśród których więcej jest Persów i Arabów aniżeli Turków) spotykają się w kilku zacisznych kawiarniach w Yedikule, by ukradkiem oddawać się temu nałogowi”[3]. Na orientalne pochodzenie takich używek wskazywała grecka pieśń manga, którą zacytował Patrick Leigh Fermor:

 

Gdy z nargili idą bańki,

Bracia, cicho, sza! Wokoło,

Patrzcie tylko, pełno manges,

Którzy palą wschodnie zioło…[4]

 

Palenie haszyszu należało do tradycji rebetiko, która nałożyła się na kulturę „manges”, czyli chłopców z ferajny, bywalców podrzędnych portowych lokali. Pierwsi rebetes – wykonawcy tej muzyki – jak choćby Jovan Tsaous (1893-1942), Roza Eskenazi (druga poł. lat 90. XIX wieku – 1980) czy Antonis Kalyvopoulos (1902-1960), często wykonywali piosenki mówiące o paleniu nargili, a nawet jednoznacznie o haszyszu czy kokainie, jeśli byli we własnym gronie, ale to długo były utwory śpiewane „w podziemiu”. Szersza publiczność poznała je dopiero po upadku dyktatury czarnych pułkowników, gdy zaczęto wydawać autentyczne nagrania. Zanim jednak upadła, czy zanim nawet nastała, tacy muzycy jak choćby Vassilis Tsitsanis (1915-1984) albo znacznie później Christos Nikolopoulos (ur. 1947) czy Dimitris Kontogiannis (ur. 1950) tworzyli w duchu rebetiko, tylko z nieco bardziej wyszukaną muzyką i oczywiście tekstem, który mógł przejść przez gęste sito cenzury, a więc nie mówiącym o braniu narkotyków wprost, tylko w sposób zawoalowany, poprzez omówienia. Powstawały piosenki, które nieraz określano mianem „salonowego rebetiko”. Wykonywano je w legalnych lokalach, oficjalnie je też nagrywały wytwórnie płytowe, więc ludzie mogli je kupować i słuchać ich po domach. Dobrym przykładem takiego podejścia może być utwór Nikolopoulosa do jego własnej muzyki i słów Pythagorasa (1930-1979) – „Και φούμα φούμα” („Kie fouma fouma”, pol. „I mach za machem”), który tu przedstawiam we własnym przekładzie:

 

Gdy idę raz z Kallípoli na Dzanio,

Sam Bóg mi czyni zaszczyt epifanią,

Bo patrzę, a Mertikas, jeden stary druh,

Częstuje mnie szlugami, co je ma na dwóch,

 

I mach za machem tuż nad zatoką,

Anioły, świętych też, widzę wysoko,

I mach za machem na Freattydzie,

I ciebie obok mnie, a sobie idziesz!

 

Odchodzisz, czuję i bez tego wielki wstyd,

Na mieście bywam w nocy, znikam skoro świt,

Zaczyna mi się w końcu w głowie jawić nóż,

Nie odurzyłoby mnie wino bardziej już

 

I mach za machem tuż nad zatoką,

Anioły, świętych też, widzę wysoko,

I mach za machem na Freattydzie,

I ciebie obok mnie, a sobie idziesz!

 

Tę piosenkę śpiewał też po hebrajsku Yehuda Poliker, z tym że Poliker postawił kropkę nad i, wyraźnie mówiąc o haszyszu i marihuanie. No ale to była najwcześniej druga połowa lat 90., kiedy autor oryginalnych słów, Pythagoras, od dawna już nie żył.

Przyjrzyjmy się tej arcyciekawej postaci, jaką jest Christos Nikolopoulos (Χρήστος Νικολόπουλος). To przede wszystkim wirtuoz buzuki, na drugim miejscu kompozytor, a dopiero na trzecim pieśniarz czy piosenkarz. Urodził się 11 lipca 1947 r. w wiosce nieopodal Aleksandrii w północnej Grecji, w biednej, ale kochającej się rodzinie, a jak wiadomo, miłość i wsparcie otrzymane w dzieciństwie dają siłę na całe życie. W jego rodzinnym domu, takim z cegły i z tradycyjnym piecem na podwórku, od zawsze obecna była muzyka. Co ciekawe – pierwszym instrumentem Nikolopoulosa był podebrany kuzynowi akordeon, a pierwszym utworem, który opanował jako dziecko, były nieśmiertelne „Fale Dunaju” Iona Ivanovicia. Gdy więc w Polsce słyszymy na ulicy czy w tramwaju znajome dźwięki tej melodii, nie reagujmy grymasem niezadowolenia, może to prezentuje się nam przyszła gwiazda estrady?

Z akordeonu kuzyna Nikolopoulos dość szybko przerzucił się na buzuki starszego brata, który też muzykował, ale brakowało mu zacięcia. Oba te instrumenty nie cieszyły się wówczas przesadną popularnością, zwłaszcza buzuki kojarzono, zupełnie zresztą słusznie, z półświatkiem. Młodemu Christosowi nauka szła jednak sprawnie i zapisał się do szkoły muzycznej w Aleksandrii, gdzie nauczył się nut. Szybko doszedł do przekonania, że więcej skorzysta, jeśli będzie się starał wyżyć z grania i w wieku czternastu lat zaczął ogrywać wszystkie wesela, pogrzeby i tym podobne wydarzenia w całej okolicy. Wiele się nauczył dzięki wspólnej grze z muzykami ludowymi, zwłaszcza z tymi, którzy wywodzili się z greckiej społeczności Pontu.

W 1963 r., wyposażony jedynie w ojcowskie błogosławieństwo, wyruszył Christos Nikolopoulos autobusem[5] do Aten po artystyczne spełnienie i lepszą przyszłość. Zaczynając od gry za niskie stawki albo po prostu w zamian za posiłek, grywał tam najpierw w tawernach, a potem również w studiach nagrań u boku coraz to lepszych muzyków, jak choćby Steliosa Zafeiriou, Manolisa Angelopoulosa, Steliosa Kazantzidisa czy, w latach 1969-1970, Manolisa Chiotisa. Pod swoje skrzydła wziął go słynny Giorgos Zabetas, nazywając go nawet swoim synem. Mimo wrodzonej skromności Nikolopoulos dał się poznać jako wielki talent muzyczny i często bywał zapraszany do gry. Ocenia się, że w całym życiu wziął udział w nagraniu około 20 tys. utworów, cztery piąte greckiej muzyki popularnej to ponoć choćby w niewielkiej części jego dzieło.

Z czasem Christos Nikolopoulos zaczął sam tworzyć muzykę. W 1968 r. został przedstawiony prawdziwej gwieździe, Marinelli, oferując jej swoje pierwsze cztery „oficjalne” kompozycje. Jedna z nich, „Νυχτερίδες κι αράχνες” („Nichterides ki arachnes”, pol. „Nietoperze i pająki”), trafiła do rąk byłego męża gwiazdy, wspomnianego już Steliosa Kazantzidisa, i stała się wielkim przebojem. W 1975 r. współtworzył kolejny hit Kazantzidisa – „Υπάρχω” („Iparcho”, pol. „Istnieję”), w bardzo bezpośredni sposób opisujący ból po rozstaniu z kobietą. Później przyszedł kolejny wielki sukces – „Ο Σαλονικιός” („O salonikios”, pol. „Mieszkaniec Salonik”) w wykonaniu Stratosa Dionisiou. Piosenki Nikolopoulosa śpiewali najwięksi – Litsa Diamanti, Panos Gavalas, Giorgos Dalaras, Eleni Vitali, Charis Alexiou. Ogólnie liczba jego kompozycji przekroczyła tysiąc osiemset, przy czym zawsze był on bardzo wrażliwy na jakość tekstu piosenki, dlatego też pisali dla niego sami dobrzy poeci – Pythagoras, Manolis Rasoulis, Lefteris Papadopoulos, Aris Davarakis czy Eleni Gianatsoulia.

W 1986 r. na płycie „Τραγούδια Για Τους Φίλους Μου” („Tragoudia ia tous filous mou”, pl. „Piosenki dla moich przyjaciół”) wraz z jedenastoma innymi solistami, których zebranie razem samo w sobie było wtedy rekordem, po raz pierwszy sam zaśpiewał – piosenkę „Οι Δρόμοι Της Ανατολής” („I dromi tis Anatolis”, pol. „Drogi Wschodu”) – i tu przechodzimy do jego działalności wokalnej. Była ona zdecydowanie najskromniejsza. Na kilku płytach zaśpiewał po jednej, dwie, trzy piosenki, rzadko cały krążek. To mało, ale może po prostu nie musiał już nic nikomu udowadniać? Z synem, Vassilisem, nagrał płytę instrumentalną. I tak też jest dobrze.

A właśnie, jeden z naszych poetów, ten sam, który potrafił tworzyć nawet przy 40,4 stopni gorączki, słyszał kiedyś „kędy się motyl kołysa na trawie, kędy wąż śliską piersią dotyka się zioła”, ale to naprawdę musiało być po jakimś bardzo, ale to bardzo mocnym towarze… Albo po grzybach.

 

Maciek Froński

Serdecznie dziękuję Pani Georgii Zoumas, Panu Jarosławowi Uszpulewiczowi i Panu Christosowi Kargasowi za pomoc przy przekładzie piosenki Christosa Nikolopoulosa. Temu drugiemu dziękuję też za szczególną pomoc w pracy nad artykułem, temu ostatniemu zaś za wyjaśnienie różnicy między pierwotnym a salonowym rebetiko.

 

[1] Gosia była też fanatycznie antyreligijna, co wywoływało we mnie lekki niesmak.

[2] Tłum. Maciej Karpiński i Maciej Zembaty.

[3] Meyers Reisebücher, Balkanstaaten und Konstantinopel, Lipsk-Wiedeń 1914, s. 222, cytat za: Ch. King, O północy w Pera Palace, tłum. J. Hunia, Wołowiec 2016, s. 150.

[4] P.L. Fermor, Mani. Wędrówki po południowym Peloponezie, tłum. A. Pokojska, Warszawa 2013, s. 44.

[5] O tym, czy ta podróż autobusem miała podobny przebieg do tej, którą Marjane Satrapi i Vincent Paronnaud przedstawili w filmie „Kurczak ze śliwkami”, historia milczy.

Skrót artykułu: 

Palenie haszyszu należało do tradycji rebetiko, która nałożyła się na kulturę „manges”, czyli chłopców z ferajny, bywalców podrzędnych portowych lokali. Pierwsi rebetes – wykonawcy tej muzyki – jak choćby Jovan Tsaous (1893-1942), Roza Eskenazi (druga poł. lat 90. XIX w. – 1980) czy Antonis Kalyvopoulos (1902-1960), często wykonywali piosenki mówiące o paleniu nargili, a nawet jednoznacznie o haszyszu czy kokainie, jeśli byli we własnym gronie, ale to długo były utwory śpiewane „w podziemiu”. Szersza publiczność poznała je dopiero po upadku dyktatury czarnych pułkowników, gdy zaczęto wydawać autentyczne nagrania. Zanim jednak upadła, czy zanim nawet nastała, tacy muzycy jak choćby Vassilis Tsitsanis (1915-1984) albo znacznie później Christos Nikolopoulos (ur. 1947) czy Dimitris Kontogiannis (ur. 1950) tworzyli w duchu rebetiko, tylko z nieco bardziej wyszukaną muzyką i oczywiście tekstem, który mógł przejść przez gęste sito cenzury, a więc nie mówiącym o braniu narkotyków wprost, tylko w sposób zawoalowany, poprzez omówienia.

fot. tyt. topontiki.gr

Dodaj komentarz!