Zdaje nam się czasami, że format płyty długogrającej jest czymś niemal odwiecznym. Wydaje się tak nawet (a może zwłaszcza) dziś, gdy dominuje kultura singla - "szybkostrzelnego" przeboju, empetrójki, przebojów promowanych na youtube, gdzie niezbędnym warunkiem zaistnienia piosenki jest aspekt wizualny, a więc jeśli nie profesjonalny teledysk, to w najgorszym wypadku składanka zdjęć lub amatorskich ujęć czy ewentualnie animacji. Mimo to klasyczny format dużej płyty wciąż jest dla wielu (dla mnie też) rzeczą elementarną. I oczywiście akurat w tym momencie warto wziąć w nawias uwarunkowania techniczne, pozwalające na to, by najpierw była to płyta analogowa, potem - jako dominująca - kaseta, dalej compact disc - z wciąż pretendującą do miana ważnego nośnika płytą winylową.
Kult "płyty długogrającej" to, naturalnie, nie tylko kwestia technicznego zapisu. Rzecz wiąże się również z pewną głębszą filozofią uprawiania muzyki i kontaktu artysty ze słuchaczem. Z przekonaniem, że muzyk lub zespół chce być traktowany nie tylko jako dostarczyciel bardziej lub mniej udanych szlagierów, ale i ktoś, kogo stać na dłuższą, spójną wypowiedź, z jej narracją, dramaturgią, przesłaniem.
Były w historii punkty przełomowe jak "Blonde On Blonde" Boba Dylana czy "Freak Out" Franka Zappy - pierwsze dwupłytowe albumy w tradycji muzyki pop czy beatlesowski "Sgt Pepper's Lonely Hearts Club Band" uznawany (podobnie jak wspomniany "Freak Out") za pierwszą - czy jedną z pierwszych - płytę koncepcyjną Wiele lat minęło od tych dni i choć niektórzy śpiewają pieśń pożegnania tradycyjnych nośników, wciąż mam nadzieję, że to jednak nieprawda.
Tak, ja znów o fonografii. Być może bowiem folk jest jednym z tych nurtów, które właśnie fonografii (również dziś) mają szczególnie dużo do zawdzięczenia. Także dlatego (przede wszystkim?), że płyta jest każdorazowo zapisem chwili. Czasem zapisem ważnego "dziania się" w sztuce. Bywa, że jest jedynym (lub niemalże jedynym) śladem, który pozostał po niektórych wykonawcach. Kto opowiedziałby dziś czym była muzyka zespołu Stara Lipa, albo zespołu Księżyc, albo Yerba Mater, albo Lautari czy Ani z Zielonego Wzgórza - i wielu innych, które przeszły do historii - gdyby nie pozostała po nich twórczość zapisana na srebrnych krążkach? Oczywiście, wymieniam zespoły przykładowe, różnorodne, kojarzone (albo nie) z muzyką folkową. W każdym razie takie, których ważna dla mnie twórczość stanowi już przeszłość i nawet ewentualne wznowienie aktywności przez niektóre z nich (oczywiście, nie we wszystkich przypadkach jest to możliwe) nie dawałoby nam dziś szansy na spotkanie z ich muzyką sprzed lat.
Właśnie dlatego tak ważne są płyty, tak wielkie jest ich kulturotwórcze i historiotwórcze znaczenie. I dlatego też wciąż trudno mi przejść obojętnie obok jakiejkolwiek folkowej, tradycyjnej (etc., etc.) płyty. I szalenie cieszy mnie, że mimo wszystko, mimo galopującej kultury empetrójek i niemal powszechnego zwątpienia w sens tradycyjnie (czy dotychczasowo) rozumianej fonografii, wciąż folkowi (czy "około folkowi") artyści gotowi są zostawiać po sobie istotne, namacalne, płytowe ślady.
I choć do końca roku jeszcze dość daleko, i w żadnym sensie nie mam jeszcze zamiaru niczego podsumowywać/szeregować/kategoryzować, to wiem, że i w 2013 wydarzyło się parę pięknych fonograficznych historii. Cieszą mnie szalenie i myślę, że pozostaną ważne dla wielu sympatyków przynajmniej niektóre z wydawnictw, jakie ujrzały światło dzienne w ostatnich miesiącach. Choćby świetna płyta Stilo, krążki zespołów Shofar i Cukunft czy Babooshek. Ale przecież w ostatnim czasie ukazały się też płyta Agaty Siemaszko i Kuby Bobasa Wilka, Tria Janusza Prusinowskiego, Bubliczków, zespołu Same Suki, Karoliny Cichej i Spółki. Kiedy piszę te słowa w zapowiedziach jest kolejny debiut płytowy - krążek zespołu Chłopcy Kontra Basia
To lista zdecydowanie niepełna, ot katalog pierwszych skojarzeń, obrazujący z góry założoną tezę: płytowy duży format jest nie do zastąpienia!
Zdaje nam się czasami, że format płyty długogrającej jest czymś niemal odwiecznym. Wydaje się tak nawet (a może zwłaszcza) dziś, gdy dominuje kultura singla - "szybkostrzelnego" przeboju, empetrójki, przebojów promowanych na youtube, gdzie niezbędnym warunkiem zaistnienia piosenki jest aspekt wizualny, a więc jeśli nie profesjonalny teledysk, to w najgorszym wypadku składanka zdjęć lub amatorskich ujęć czy ewentualnie animacji. Mimo to klasyczny format dużej płyty wciąż jest dla wielu (dla mnie też) rzeczą elementarną. I oczywiście akurat w tym momencie warto wziąć w nawias uwarunkowania techniczne, pozwalające na to, by najpierw była to płyta analogowa, potem - jako dominująca - kaseta, dalej compact disc - z wciąż pretendującą do miana ważnego nośnika płytą winylową.