„Muzyka w Muzeum” warszawski cykl koncertowy, prezentujący muzykę folkową i jej „okolice” powróciła po wakacyjnej przerwie. Zresztą ciężko ją nazwać wakacyjną trwała siedem miesięcy i coraz bardziej obawiano się, że impreza może już nie pojawić się na scenie stołecznego Muzeum Etnograficznego. Strata byłaby znaczna co by nie mówić, po ponad dwuletniej obecności cykl wrósł już na stałe w warszawską scenę folkową.
Na pierwszy ogień, 25 października, poszły grupy Session 3 i Orkiestra Na Zdrowie. Pierwsza z nich to projekt Jacka „Łosia” Osiora, na co dzień gitarzysty Orkiestry. W zespole towarzyszy mu młody narybek sekcja rytmiczna w osobach dwóch braci Słomińskich (czyli synów legendarnego Słomy) oraz gościnnie Maciej Bielawski (klarnet, flety i inne). Muzyka, jak można było się spodziewać, to kontynuacja tego, co Jacek gra czy to w ONZ, czy w AniRazou, czyli muzyka ewidentnie inspirowana reggae, tu wzbogacona funkowo-jazzowym odcieniem, nadanym głównie przez grę Bielawskiego. Odczucia jak najbardziej pozytywne, choć niestety w mojej opinii trochę zbyt duży rozrzut stylistyczny, zbyt częste „skoki” po całkowicie innych obszarach muzycznych. Ale to de facto początki grupy, wszystko jeszcze powinno się wykrystalizować. Po Session 3 przyszła pora na Jacka Kleyffa i jego Orkiestrę Na Zdrowie. Wykonawcę już niejednokrotnie sprawdzonego, nigdy chyba nie zawodzącego tych, którym odpowiada proponowana przez zespół „naturalna, do ruchu i słuchu, radosna, rytmiczna muzyka poważna z przekazem”. Tym razem z nową wokalistką.
Druga powakacyjna edycja odbyła się 7 listopada i gościła grupy spoza granic. Niestety, nie dane mi było zobaczyć pierwszej z nich grającego tradycyjną muzykę ormiańską Musa-Ler (wczesna pora rozpoczęcia była nie do przeskoczenia). Ale drugi występ białoruskiej Osimiry zrekompensował stratę. Etniczna muzyka białoruska zagrana rytmicznie, w nowoczesny sposób (z perkusją i basem) coś jakby Corvus Corax inspirujący się muzyką wschodnioeuropejską. Całość dopełniała sfera wizualna żywiołowość młodych muzyków, ich stylizowane na średniowieczne kostiumy. Trochę brakuje im idealnego zgrania, żywioł chyba jeszcze czasami przysłania precyzję ale generalnie wrażenie bardzo miłe. Szkoda tylko, że zdecydowanie nawaliła widownia.
„Muzyka w Muzeum” warszawski cykl koncertowy, prezentujący muzykę folkową i jej „okolice” powróciła po wakacyjnej przerwie. Zresztą ciężko ją nazwać wakacyjną trwała siedem miesięcy i coraz bardziej obawiano się, że impreza może już nie pojawić się na scenie stołecznego Muzeum Etnograficznego. Strata byłaby znaczna co by nie mówić, po ponad dwuletniej obecności cykl wrósł już na stałe w warszawską scenę folkową.