Uwalnianie dźwięków

[folk a sprawa polska]

Trudno uwierzyć, iż upłynęły już trzy dekady od wydania dwóch pierwszych analogowych longplayów Kwartetu Jorgi (1985 i 1986 r.). W przyszłym roku minie trzydzieści lat od nagrania trzeciej, tzw. biskupińskiej płyty zespołu. Wielką stratą dla kultury polskiej jest fakt, że wspomniane dwa pierwsze albumy nie zostały dotychczas wydane na płytach CD i dostępne są prawdopodobnie jedynie na aukcjach antykwarycznych ze starymi, analogowymi wydawnictwami. Do tych refleksji skłonił mnie fakt, że z dala od zainteresowania mediów Maciej Rychły obchodził niedawno urodziny. Oczywiście, rocznice to dość banalne preteksty, żeby sobie o czyichś dokonaniach przypominać. Ale przecież czasami można zacząć od banału.
Maciej Rychły zdaje się funkcjonować gdzieś na marginesie sceny folkowej (sam zresztą dystansował się od terminu „folk”) i znaczenie jego dokonań, jego oryginalnej twórczości, może nie dla wszystkich być oczywiste. Dla licznych sympatyków folku, etno, czy muzyki świata w jego rodzinnym Poznaniu zdaje się on być przede wszystkim niepowtarzalnym, charakterystycznym, jedynym w swoim rodzaju konferansjerem na festiwalu Ethno Port. Zresztą przez lata robił rzeczy „inne” – pracował m.in. z Gardzienicami i Teatrem Pieśń Kozła (dokumentując też te prace płytami), realizował pasjonujące filmy o Chopinie, pisał świetne teksty muzykologiczno-antropologiczne. Podejmował wiele aktywności, ale wciąż szczególnie istotna była muzyka, którą tworzył pod szyldem Kwartetu Jorgi.
Twierdzę, że jeśli dziś mamy tak bogatą i różnorodną scenę folkową, sukcesy na WOMEX-ie i innych imprezach, bujne i piękne festiwale – z Mikołajkami, Nową Tradycją, Ethno Portem, Rozstajami, Globalticą, Skrzyżowaniem Kultur, to m.in. dlatego, że Maciej i jego partnerzy z Kwartetu, nazywanego czasami (ze względu na okazjonalnie trzyosobowy skład) najmniejszym kwartetem świata, ponad trzy dekady temu otwierali nam drzwi. Pisali dla nas wszystkich opowieść poszerzającą horyzonty i pogłębiającą wrażliwość. Mam świadomość, że zachwyt tamtymi dokonaniami Kwartetu był przeżyciem po części pokoleniowym, że stał się natchnieniem i inspiracją dla wielu, którzy zajęli się muzyką w następnych latach.
Co bowiem pokazał Kwartet? Przede wszystkim ową nową ścieżkę. I nie ma tu się co spierać, że wcześniej muzykę sięgającą do tradycji proponował np. Osjan. Maciej Rychły nigdy się od inspiracji nie odżegnywał, zresztą nic nie powstaje w próżni. Zaletą Kwartetu było to, że pokazał, iż można to zrobić tu – nad Wisłą. Można zagrać taką muzykę, odnosząc się w tak niebanalny sposób do źródeł i tradycji, bliskich i dalekich. Zagrać ją tak, że zapiera dech w piersiach. Nie ze względu na szybkość, głośność czy wirtuozerię, a raczej artystyczny geniusz łączący w sobie czułość i bezpretensjonalność, delikatność i frywolność, romantyzm i wybitny walor wykonawczy, emocję i intelekt. Nie było więc obojętne, do jakich źródeł się odwoływali, wręcz przeciwnie – zachwycało to, że inspiracje muzyką irlandzką czy szkocką mieszają się tu z kołomyjkami. Więc jeśli ktoś nazwał ich twórczość mianem „pasterskiego jazzu”, to brzmiało to tyleż zabawnie, co wyrażało głęboką prawdę o ich niebanalnym spojrzeniu na istotę muzykowania. To tu słowiańskie wątki spotykały się z echami innych kultur, elementami improwizacji i muzyki klasycznej. Wszak Rychły i jego koledzy grali też kompozycje Chopina (na długo zanim stało się to znów modne), Szymanowskiego czy Lutosławskiego.
Rozmyślałem o tym, słuchając fantastycznej, nowej płyty Kapeli Maliszów i rewelacyjnej składanki „Źwierściadło”, ale mógłbym też słuchać premiery tria WoWaKin czy drugiego krążka Sutari. W każdej z nich usłyszałbym cień natchnienia, w każdej dostrzegłbym nić prowadzącą do inspirujących dokonań Rychłego. Zresztą ,może najbardziej adekwatne byłoby tu posłuchanie niezwykle pięknej płyty „Uwolnione dźwięki”, którą nagrali Maciej i jego syn Mateusz oraz Elisabeth Seitz (znana m.in. ze słynnego zespołu L’Arpeggiata). Zagrali muzykę „odnalezioną” na wielu dziełach malarskich, m.in. autorstwa Boscha, Holbeina, Caravaggia. Można i od tego krążka rozpocząć przygodę ze słuchaniem twórczości Macieja Rychłego.

Tomasz Janas

Skrót artykułu: 

Trudno uwierzyć, iż upłynęły już trzy dekady od wydania dwóch pierwszych analogowych longplayów Kwartetu Jorgi (1985 i 1986 r.). W przyszłym roku minie trzydzieści lat od nagrania trzeciej, tzw. biskupińskiej płyty zespołu. Wielką stratą dla kultury polskiej jest fakt, że wspomniane dwa pierwsze albumy nie zostały dotychczas wydane na płytach CD i dostępne są prawdopodobnie jedynie na aukcjach antykwarycznych ze starymi, analogowymi wydawnictwami. Do tych refleksji skłonił mnie fakt, że z dala od zainteresowania mediów Maciej Rychły obchodził niedawno urodziny. Oczywiście, rocznice to dość banalne preteksty, żeby sobie o czyichś dokonaniach przypominać. Ale przecież czasami można zacząć od banału.

fot. tyt. H. Kotowski: Maciej Rychły na Festiwalu Skrzyżowanie Kultur 2011

Autor: 
Dział: 

Dodaj komentarz!