Uroki pogranicza [sztuk]

(Folk a sprawa polska)

Miarą żywotności muzycznej tradycji może być fakt odwoływania się do niej oraz jej interpretowania (i reinterpretowania) przez kolejne pokolenia artystów. Z kolei miarą mądrości i świadomości tychże kolejnych pokoleń może być umiejętność, głębia i jakość odwołań do tradycji. Dla tej współzależności nieobojętne może też być chyba - brzmiące niemal jak aforyzm - zdanie, że nawet najbardziej awangardowe rozwiązania muzyczne odwołują się zazwyczaj prawie bezpośrednio do tradycji.

To fascynujące sprzężenie - artyści odwołując się do zbiorowej pamięci odnajdują własny głos, język; sięgając do przeszłości tworzą jak najbardziej współczesne opowieści. To prawda dotycząca zarówno wykonawców, których zwykliśmy określać mianem folkowych, jak i twórców niekojarzonych z tym nurtem. Tych, którzy prowadzą poszukiwania w rodzimej tradycji i w bardziej odległych źródłach. Zresztą nasze dzisiejsze przywoływanie dawnych rytuałów jest zawsze ingerencją w inny świat, nawet ten bliski geograficznie czy emocjonalnie. Może w jakimś sensie stąd bierze się atrakcyjność i wartość poszukiwań w poprzek, na pograniczach?

Efekty artystyczne takich poszukiwań mogą być prawdziwie fascynujące. Wynikiem takiego niezwykłego błyskotliwego zdarzenia jest płyta, którą nagrał z przyjaciółmi z różnych stron świata Michał Czachowski. "Indialucía" - bo o niej mowa - to krążek prawdziwie niezwykły. Połączenie flamenco z inspiracjami hinduskimi to zdarzenie jedyne w swoim rodzaju. Nie zamyka się ono na poziomie gadżetu, pustego gestu. Jest spójnym, zamkniętym pomysłem, w którym intelekt nadąża za duchem, a techniczne umiejętności nie pozbawiają artystów wyobraźni i pokory. Dzięki temu otrzymujemy dzieło szczególnej urody, które jest odnajdywaniem nici łączących flamenco i muzykę z Indii. Półżartem można powiedzieć, że w eksplorowaniu hinduskiej tradycji i przerabianiu jej na "swoje" dźwięki Czachowski dorównuje pomysłowością i jakością członkom legendarnego Kronos Quartet, którzy ostatnio wraz z hinduską śpiewaczką Ashą Bhosle odświeżyli (według własnej wizji) muzyczny wizerunek Bollywood.

Inną tradycję niż Michał Czachowski od lat eksplorują muzycy The Cracow Klezmer Band. Ich płyta - "Sanatorium Under the Sign of the Hourglass" ("Sanatorium pod klepsydrą") - jest drugim równie znakomitym i równie przekonującym dowodem klasy polskich artystów, ich swobody i otwartości myślenia. Oczywiście powiedzieć ktoś może, że dziś w graniu krakowian mniej tradycji niż kiedyś. Że tyle samo tu odniesień do źródeł klezmerskich, co współczesnej kameralistyki. Może. Faktem jest jednak, że nawet grając kompozycje Johna Zorna - bo najnowszy krążek jest w całości skomponowany przez lidera legendarnej Masady - członkowie CKB uzyskują własne brzmienie. Opowiadają własną historię, a przegląda się w niej i tradycja, i teraźniejszość. Żydowskie nuty (oczywiście nie tylko one) mają w sobie ten wdzięk, który łatwo przerobić na niewymagającą muzykę dla przygodnych turystów. Egzotyczną z przymilnym przymrużeniem oka. Członkowie CKB - jak i muzycy kilku innych zespołów - uciekli z takich okolic daleko w stronę sztuki.

Jeśli jednak o żydowskich tematach mówimy, to warto wspomnieć też dwóch artystów, którzy wyprowadzili te inspiracje w jeszcze bardzie wysublimowaną brzmieniowo stronę. Ireneusz Socha do swego projektu "Sztetlach" zaprosił i Jarosława Bestera z CKB, i znanych skądinąd Tomasza Gwincińskiego, Patryka Zakrockiego czy Wojtka Kucharczyka. Stworzyli dzieło przejmujące, w którym inspiracja żydowską tradycją znajduje znów poruszająco współczesny wymiar. Nie folkowy, ale piękny. Podobnie jest na płycie tria Cukunft, którego liderem jest - obecny też na "Sztetlach" - Raphael Roginski. Twórcy obu płyt sprzedają je głównie drogą wysyłkową. Pewnie więksi wydawcy, dystrybutorzy ani sklepy nie byłyby zainteresowane. Zapewne lepiej sprzedaje się twórczość, którą ktoś kiedyś trafnie określił mianem "gastronomicznej". Ale to temat na zupełnie inną rozmowę. O zupełnie innych smakach, pograniczach, tradycjach i ich reinterpretacjach.

Skrót artykułu: 

Miarą żywotności muzycznej tradycji może być fakt odwoływania się do niej oraz jej interpretowania (i reinterpretowania) przez kolejne pokolenia artystów. Z kolei miarą mądrości i świadomości tychże kolejnych pokoleń może być umiejętność, głębia i jakość odwołań do tradycji. Dla tej współzależności nieobojętne może też być chyba - brzmiące niemal jak aforyzm - zdanie, że nawet najbardziej awangardowe rozwiązania muzyczne odwołują się zazwyczaj prawie bezpośrednio do tradycji.

Autor: 
Dział: 

Dodaj komentarz!