Tytułem wstępu

Co, w takim razie, zrobić ze świętą Wilgefortis vel Kümmernis (znaną także pod nieokreśloną bliżej liczbą innych imion)? Do kapliczki tej, nigdy oficjalnie nieuznanej przez Kościół, a jedynie tolerowanej świętej, w XVIII wieku ściągały tańczące i grające pielgrzymki muzykantów, którzy uważali ją za swoją patronkę. Tak samo jak i konający, cierpiący, biedni, kobiety brzemienne, bezdzietne czy nieszczęśliwe w małżeństwie. Może nie byłoby to dziś szczególnie intrygujące – gdyby nie fakt, że Wilgefortis przedstawiana jest jako kobieta ukrzyżowana i o brodatym, męskim obliczu (w niektórych przypadkach jest to twarz Chrystusa).

Cóż więc można zrobić z Wilgefortis? Nie mamy wyjścia – pozostaje chyba tylko zdziwienie. Może interpretacja? Choćby taka, jak ta z książki Schnürera i Ritza z 1934 roku, szukająca genezy wizerunku w pokrewieństwie z krucyfiksem „Volto santo” z Lukki. Chrystus z Lukki ubierany był bowiem w bogato zdobioną, książęcą suknię. Ten, utrzymany w konwencji bizantyjskiej wizerunek rozpowszechnił się w XIV i XV wieku – by później zostać wypartym przez znaną nam wszystkim ikonografię Boga-Człowieka: obnażonego i cierpiącego. Szczególny charakter postaci Wilgefortis byłby więc dziełem pomyłki, mechanicznego przeniesienia, wtórnego przypisania znaczenia – naiwnej, ludowej etymologii. Bardzo to, trzeba przyznać, spójny i logiczny pomysł. Na nim, rzecz jasna, nie zatrzymała się historia wyjaśnień tej zagadki. W odróżnieniu od wielkiej ilości zagadek z historii religii i obyczaju – raczej milczących – Wilgefortis jest w stanie przemówić do nas. I przemawia, z podejrzaną, znaczącą gadatliwością. Na zachodzie Europy, gdzie kult Kümmernis był bardzo rozpowszechniony, święta stała się już postacią popularną i współczesną.

W Polsce Kümmernis (czy też Kummernia, jak spolszcza się tę niemiecką nazwę) przemówiła za sprawą doskonałej książki Olgi Tokarczuk. To właśnie Tokarczuk wprowadziła świętą, by się brzydko wyrazić, w obieg. Czego przykładem chociażby grana we Wrocławiu rock-opera jej poświęcona, czy spektakle Towarzystwa Wierszalin i Teatru Banialuka.

W książce „Dom dzienny, dom nocny” legenda o Kummerni jest elementem prywatnej wizji – nakreślonej za pomocą przenikających się opowieści – mapy pewnej Krainy. Na mapie tej jedna, ściśle określona, hermetyczna i konkretna przestrzeń Kotliny Kłodzkiej – jednak nie w statycznym ujęciu, lecz w nieustannych grach z czasem, z przenikającymi się w narracji warstwami. Historia życia Kummernis przynależy do warstwy najstarszej, o zatartym, mitycznym prawdopodobieństwie. Ujęta jest w ramy innej, ściśle z nią związanej historii mnicha Paschalisa, autora życiorysu świętej, który – Urodził się jakiś niedoskonały, bo od kiedy pamiętał, było mu w sobie źle, jakby pomylił się w narodzinach i wybrał nie to ciało, nie to miejsce, nie ten czas. Paschalis uświadamia sobie, że chciałby być kobietą – i opisane w powieści dalsze jego losy (Bildungsroman średniowiecznego transwestyty!) kres swój mieć będą w akceptacji własnej inności – poprzez związek z pewną prostytutką z Glatz, lekturę pism świętej, prace nad jej żywotem, czy zetknięciem z doktryną działającej w Kotlinie sekty nożowników.

Swego rodzaju natrętność, z którą narzuca się tu interpretacja „sprawy Kummernis”, może zaszkodzić lekturze całości. Nie do przemilczenia jest jednak to, narzucające się wyjaśnienie: Wilgefortis, jako ucieleśnienie mitu androgyne (mitu doskonałości, pełni w połączeniu przeciwieństw), staje się też patronką niejednoznaczności płciowej, poszukiwań – poprzez seks, doświadczenie ciała – doskonalszego poznania.

I tu porzucam książkę, aby zapytać: Czy przypadkiem ta gadatliwa święta nie jest dziś postacią wymarzoną? A może gdyby Wilgefortis nie było, należałoby ją wymyślić? Zastanawiam się, o czym mówi się w Niemczech na fakultetach poświęconych postaci świętej. Może o tym, że historia, tekst, dyskurs (jak kto woli) Kümmernis dostarcza przykładu na sposób istnienia tłumionego w patriarchacie chrześcijańskim głosu kobiet? A może wykrywa się pokrewieństwa z przedchrześcijańskimi kultami bóstw żeńskich?

Jakie to wszystko razem jest dziwaczne z polskiej perspektywy – kraju, gdzie tradycja ludowej pobożności jest w końcu jedną z najżywszych w Europie... Tak jakby wcale przypadkiem nie był polityczny, historyczny przypadek przyznający Ziemię Kłodzką Polsce, w wyniku czego Wilgefortis zabłąkała się na nasze terytorium.


Zdjęcie pochodzi z książki Śląsk. Schlesien. Slezsko. Przenikanie kultur pod redakcją Zygmunta Kłodnickiego, Wrocław 2000.


Magdalena Chowaniec-Kondrasiuk – absolwentka Wydziału Artystycznego UMCS; pochodzi z Kotliny Kłodzkiej.

Grzegorz Kondrasiuk – uważa siebie za kliniczny przypadek schizofrenii zainteresowań, ujawniającej się między innymi w notorycznym łączeniu artystycznego wytwórstwa 1. muzyki (perkusjonalia, conga, djembe; zespoły Do Świtu Grali, Komische Pilze); 2. literatury (poetycki debiut w „Kresach”) z metarefleksją na tematy sztuki i kultury (próby krytyczne na tematy: literackie, muzyczne, teatralne na łamach „Akcentu”). Właśnie pracuje nad doktoratem poświęconym krytyce teatralnej (polonistyka UMCS). Rodzony w Parczewie, jednak od lat mocno lubelski.
Skrót artykułu: 

>Co, w takim razie, zrobić ze świętą Wilgefortis vel Kümmernis (znaną także pod nieokreśloną bliżej liczbą innych imion)? Do kapliczki tej, nigdy oficjalnie nieuznanej przez Kościół, a jedynie tolerowanej świętej, w XVIII wieku ściągały tańczące i grające pielgrzymki muzykantów, którzy uważali ją za swoją patronkę. Tak samo jak i konający, cierpiący, biedni, kobiety brzemienne, bezdzietne czy nieszczęśliwe w małżeństwie. Może nie byłoby to dziś szczególnie intrygujące – gdyby nie fakt, że Wilgefortis przedstawiana jest jako kobieta ukrzyżowana i o brodatym, męskim obliczu (w niektórych przypadkach jest to twarz Chrystusa).

Dział: 

Dodaj komentarz!