Tytułem wstępu

Apolinaremu Nosalskiemu (1930-2005),wszystkim Miastom bez Imienia i opowieściom ich bezimiennych kronikarzy- aby zawsze znajdowali swoich życzliwych Korektorów i Redaktorów


Znacie? To posłuchajcie... W te dni zgiełkliwe, płomienne i oszałamiające […] wzbijam się wzrokiem ponad ten kraj niski, rozległy i fałdzisty, jak płaszcz Boga zrzucony kolorową płachtą u progów nieba. […] Tam gdzie mapa kraju staje się już bardzo południowa, płowa od słońca, pociemniała i spalona od pogód lata, jak gruszka dojrzała - tam leży ona, jak kot w słońcu - ta wybrana kraina, ta prowincja osobliwa, to miasto jedyne na świecie. […] Miasto to i kraina zamknęły się w samowystarczalny mikrokosmos, zainstalowały się na własne ryzyko na samym brzegu wieczności. Ogródki przedmiejskie stoją, jakby na krawędzi świata i patrzą poprzez parkany w nieskończoność anonimowej równiny.

Miasto jedyne... Ile jest na naszym świecie krain, które mają swoje własne Jerozolimy? Czy tylko tej jednej mapie przypadł przywilej pławienia się w słońcu? A co, jeśli i ta kraina, o której myślę czasami przed snem, może być płaszczem Boga, a wszystkie skromne miasteczka i ich przyległości - Księgami, z kart których niewidzialna i bezwzględna ręka wytarła zapiski poprzednich pokoleń? Księgami, może raczej - księgami, książkami, książeczkami, w wielkiej biedzie wegetującymi bez czytelnika. Pewnie, poradzą sobie bez Wielkiego Hermeneuty - taki Bruno Schulz albo inny Izaak Singer nie rodzi się przecież co dzień. Ale bez kronikarza, który pracuje w żywiole poezji, zdradzając z nią utopię dogonienia faktów, niezniszczalna z pozoru materia budynków wydaje się obumierać, rozpadać, blaknąć...

Piszę te słowa, wyzieram za okno tego mieszkania na drugim piętrze, gdzie kształtowały się życiorysy trzech, czterech pokoleń w, Bóg raczy wiedzieć, ilu odmianach. Blok, w którym się znajduję, jest nestorem pośród innych tutejszych bloków. Żeby postawić ten, i kilka innych, wzdłuż ulicy 11 Listopada (chociaż "pamięć mówiona" posługuje się ciągle nazwą starszą - Zjednoczenia, oczywiście PPR i PPS), wyrzucano ludzi z ich gospodarstw. Nocami wybuchały pożary, strażacy przyjeżdżali dopiero po wszystkim. Jak wyglądały te spalone chaty? Pewnie tak, jak te po drugiej stronie, do dziś prawie wszystkie nietknięte, trochę może zapadnięte w ziemię, dla szyku potraktowane sidingiem. Jest w tym formacie coś natrętnie rozpoznawalnego. Może ta proporcja bryły, pozorny banał wykończeń, oczywistość wiecznotrwałej formy okiennic. Dachy tych domków, rozstawione w cichości, w przedziwnym porządku, pomiędzy nimi dróżki, przejścia, uliczki, uciekające ku bezkresowi, wyjątkowo tutaj bliskiemu, jakby na wyciągnięcie ręki. Tuż za rzeką, której stąd nie widać, pola wiatru, niezapisane pięciolinie, bruzdy. Rogi zimowej mapy podwinięte do horyzontu. W tej przygniatającej, właściwie miażdżącej, zabijającej milczeniem prozie przestrzeni, być może czai się właśnie kolejna, może najchytrzejsza ze współczesnych Intryga Nieskończoności.

Skrót artykułu: 

Apolinaremu Nosalskiemu (1930-2005),wszystkim Miastom bez Imienia i opowieściom ich bezimiennych kronikarzy- aby zawsze znajdowali swoich życzliwych Korektorów i Redaktorów

Dział: 

Dodaj komentarz!