Więc Anka Kiełbusiewicz wydała już dwie płyty. Tę drugą na prywatny użytek nazywam "czarną" (w odróżnieniu od "kolorowej", nagranej z zespołem). Jest czarna nie tylko na okładce.
Ciężko mi się słucha tych poruszających nagrań. A gdy się już słucha, to powraca na przykład natrętne wspomnienie, a raczej wyrzut sumienia. Jedne z kolejnych "Mikołajków", mała scena, a na niej - w jak zwykle naprędce skleconym, eksperymentalnym składzie - wariacki koncert pod hasłem "Do Świtu Grali". I niespodzianka - Ania zaśpiewała z nami. Dookoła jej obrazy - okna. Jest pięknie.
A potem to co zwykle - jakieś nieważne i banalne rozmowy. Zamieszanie, zwijamy swoje graty, rozlany wosk na parkiecie. Kończy się festiwal, jutro w tym miejscu będzie już inne "dzianie się". No i na piwko, bo przecież nie jest ważna ta niewypowiedziana prośba o pomoc przy zniesieniu gdzieś tam ciężkich ram, kolorowych okien na inny świat...
To najprostsze z życiowych uproszczeń - spotykać, a raczej mijać się z kimś w nieuzasadnionym przeświadczeniu, że zawsze znajdzie się czas na cokolwiek, na jedno wartościowe słowo w rozmowie. Dlatego za często pozostaję z niczym, z pustymi rękami. Obok tajemnicy takiej, jak te rwane w pół słowa, w niedopowiedzeniu piosenki Ani, niespodziewanie gasnące zaraz po dwóch tragicznych zwrotkach, przed happy-endem w trzeciej. Pozostaje jedyne możliwe dziś spotkanie, zdziwienie (bo przecież wcześniej nie było czasu posłuchać), ciarki chodzące po plecach przy słuchaniu tych utworów, jakby otwierających szczeliny z widokiem na folk niemożliwy. Ten, którego chciałoby się posłuchać - bo przecież pewnie gdzieś istnieje, poza jałowymi sporami o granice tradycji i dopuszczalność kolaboracji ze współczesnością etc.
To był piękny początek. A potem nastąpiła katastrofa. W grudniu minęła pierwsza rocznica śmierci Ani.
Więc Anka Kiełbusiewicz wydała już dwie płyty. Tę drugą na prywatny użytek nazywam "czarną" (w odróżnieniu od "kolorowej", nagranej z zespołem). Jest czarna nie tylko na okładce.
Ciężko mi się słucha tych poruszających nagrań. A gdy się już słucha, to powraca na przykład natrętne wspomnienie, a raczej wyrzut sumienia. Jedne z kolejnych "Mikołajków", mała scena, a na niej - w jak zwykle naprędce skleconym, eksperymentalnym składzie - wariacki koncert pod hasłem "Do Świtu Grali". I niespodzianka - Ania zaśpiewała z nami. Dookoła jej obrazy - okna. Jest pięknie.