
Fot. Michał Kalita
Założycielem i kapelmistrzem jesteś Ty?
W teorii tak, ale orkiestra zawiązała się, bazując na grupie osób, które uczyły się gry na instrumentach dętych w tradycyjnym stylu na zajęciach w Ambasadzie Muzyki Tradycyjnej. Prowadził je Kazik Nitkiewicz z Warszawskiej Orkiestry Sentymentalnej. Uznaliśmy wówczas wspólnie, że fajnie byłoby się spotykać nie tylko w formie warsztatowej, ale też pograć zespołowo. Ja przyjąłem rolę lidera, bo ktoś musiał się zająć ogarnięciem nut i kwestiami organizacyjnymi, ale była to raczej wspólna idea kilku osób, z których część do dziś gra w orkiestrze. Z tego grona w obecnym składzie są Sebastien, który gra na klarnecie, grający na trąbkach Olga, Emmanuel i Kuba, Michał na tenorze i ja na tubie. To chyba wszyscy, jeśli chodzi o ten skład, który zaczynał, ale warto tu wymienić jeszcze Kubę Zimończyka, który przez kilka pierwszych lat był ważną częścią naszego zespołu.
Repertuar czerpiecie głównie z Roztocza?
Tak, tak… Ważną inspiracją do powstania naszej orkiestry były płyty, które wydało Towarzystwo dla Natury i Człowieka razem z publikacjami Dajcie stołka cisowego i Przy onej dolinie. Tam pojawiły się pierwsze archiwalne nagrania orkiestrowe w tak dużej liczbie. Był wprawdzie wcześniej jeden utwór Orkiestry Dętej ze Zdziłowic wydany na lubelskiej płycie z serii Muzyka Źródeł Polskiego Radia, jeden numer Orkiestry Dętej z Zaburza na płycie Remka Hanaja z In Crudo, ale tak duży zbiór orkiestrowego repertuaru tanecznego pojawił się po raz pierwszy w oficjalnym, ogólnopolskim obiegu. W początkach nie posiadaliśmy jeszcze nut do tych utworów, nie jeździliśmy też często na Roztocze i nie mieliśmy zbudowanej relacji z tamtejszymi orkiestrami, więc po prostu spisywaliśmy partytury z nagrań. To były pierwsze utwory, które próbowaliśmy grać – polki, oberki i walce od orkiestr z Jędrzejówki, z Radzięcina i z Łady. Potem zaczęliśmy zdobywać kolejne utwory w postaci nut czy nagrań, przede wszystkim od orkiestry ze Zdziłowic. Tak wyglądały początki.
Rozumiem, że spisujecie z nagrań. Korzystacie też bezpośrednio z nut orkiestrantów i z repertuaru orkiestr? Tak, zaczęliśmy faktycznie od transkrypcji z nagrań, teraz zdarza się to rzadziej, bo nie ma wcale aż tak wielu materiałów, z których można korzystać. Mamy ich trochę w swoich zbiorach, sporo utworów jest jeszcze w archiwum Polskiego Radia, ale duża część z nich nie została dotąd upubliczniona. Wiele nagrań zdobyliśmy podczas badań terenowych, często z taśm VHS czy magnetofonowych z wesel, czy innych imprez. Nie ma jednak tych archiwaliów dużo, więc ważnym źródłem było, przynajmniej na tym pierwszym etapie, czerpanie z repertuaru zebranego bezpośrednio podczas spotkań z orkiestrami – z nut lub z nagrań, kiedy sami pokazywali nam, w jaki sposób się dany utwór gra. Wiele oberków czy polek granych przez orkiestry nigdy nie było spisanych na wszystkie głosy w formie partytur i my często odtwarzamy je, bazując na nagraniach bądź bezpośrednich spotkaniach. Mamy też bardzo dużo nut w swoim archiwum, które pozyskaliśmy od orkiestrantów na Roztoczu w trakcie badań terenowych. Zdarzało się, że ktoś dał nam torbę nut, w której były partytury 300–400 utworów – nie wszystkie oczywiście były równie wartościowe, ale z niemałej części tego repertuaru już skorzystaliśmy i planujemy go jeszcze wykorzystać w przyszłości. Jest tego mnóstwo – to są takie ilości, że i z 10 orkiestr by obdzielił i starczyłoby na całą ich karierę.
Orkiestry ten repertuar skądś czerpały czy też ich członkowie komponowali sami? Historia wędrówek tych nut też jest ciekawa, bo wiemy, że nie było jednego zbioru czy kanonu, z którego wszyscy korzystali. Znane są historie, że ktoś przywiózł nuty z wojska, choć wcale nie z Roztocza, gdzie było mnóstwo orkiestrowych utworów z dwudziestolecia międzywojennego. Orkiestra ze Zdziłowic korzysta z takich nut do dziś, a kupiła je kiedyś od Orkiestry z Kocudzy, do której musiały trafić właśnie z wojska, przywiezione przez jednego z orkiestrantów po służbie w czasach tuż po wojnie albo jeszcze przedwojennych. Oczywiście mówimy tu o utworach komponowanych, w rodzaju fokstrotów, tang, walców, które w tamtych czasach opracowywano na skład orkiestry dętej. Do dziś zdarza mi się usłyszeć w starym polskim filmie walca, znanego mi z repertuaru jakiejś roztoczańskiej orkiestry. Walce te mają często wschodni rodowód. W czasach poprzedniego ustroju z łatwością przebijały się do ogólnopolskiego kanonu. Natomiast, jeśli chodzi o repertuar bardziej tradycyjny, złożony z polek, oberków czy podróżniaków, to bardzo często nie był on notowany wcale albo był zapisywany jedynie główny głos, a partie pozostałych instrumentów – z tego, co mówią orkiestranci starszej daty – improwizowano na bieżąco lub grano później z pamięci i nikt tego nie spisywał.
Czyli różny był sposób gromadzenia tego repertuaru?
Tak, bardzo różny. Interesująco też ten repertuar wędrował w przeszłości między roztoczańskimi orkiestrami. Orkiestranci często się wymieniali – ktoś poszedł w zastępstwie grać na weselu z inną orkiestrą i przyniósł stamtąd utwór. W wywiadach z orkiestrantami, które w latach 80. XX wieku przeprowadziło Polskie Radio, muzykanci mówili, że niektóre z tych utworów są kompozycjami autorskimi. Tak było choćby w przypadku Orkiestry z Łady. Pan Wawrzyniec Białogłowski, nieżyjący już kapelmistrz (ojciec obecnego kapelmistrza Jana) sam komponował niektóre z tych melodii. Tak samo było w Orkiestrze z Radzięcina, z której nagrań znamy polkę Nad rzeczką. Została ona skomponowana przez braci Bartoniów z Radzięcina. Czasami te opracowania różniły się między sobą w poszczególnych orkiestrach. W Warszawsko-Lubelskiej Orkiestrze Dętej staramy się dosyć wiernie odtwarzać ten repertuar – jeśli dostaliśmy skądś rękopis/partyturę, to się ich raczej trzymamy, ewentualnie poprawiamy ewidentne błędy, które też się w nich zdarzają. Jeśli mamy stare nagranie, to staramy się odtworzyć jota w jotę to, co tam jest. Wśród orkiestr na Roztoczu podejście bywa różne – niektóre utwory są przerabiane tak, że w ogóle nie przypominają pierwotnej wersji, bo akurat inna się muzykantom bardziej spodobała.
Czy macie takie utwory, które gracie z jedną orkiestrą inaczej, a z drugą inaczej?
Tak, zdarza się, że jak gramy z orkiestrą dany utwór w nieco innej od znanej im wersji, to jest to od razu punktowane i jasno mówią, że ,,tak się tego nie gra”. Co oczywiście też traktujemy z pewnym dystansem, bo wiadomo, że w muzyce nie ma jednej prawdziwej wersji.
Dla nich naturalna jest tamta… Tak, oni grali ją w ten sposób przez całe życie. I mnie się zdarza, że jakaś orkiestra gra znany mi utwór w zupełnie innej wersji. Odczuwam wtedy lekki zgrzyt. Repertuar roztoczańskich orkiestr to ogromny zbiór, pełen różnych wariantów, które szczególnie w przypadku partytur należy traktować z dużą dozą ostrożności. Nawet w trakcie przepisywania nut mogło się wydarzyć coś, co spowodowało powstanie nowej wersji utworu. Trochę inaczej jest w przypadku nagrań, ale i wtedy nie wiemy, jaka partytura była akurat w użyciu, gdy powstawały.
Czy macie nawiązaną współpracę z jakimiś konkretnymi osobami?
Różnie – z osobami lub całymi orkiestrami. Ja od blisko pięciu lat mieszkam na Roztoczu, gdzie gram z wieloma orkiestrami, więc kontakt z muzykantami odbywa się w dużej mierze przeze mnie. Na początku regularnie spotykaliśmy się na przykład z panem Józefem Czerwiem, kapelmistrzem nieistniejącej już Orkiestry z Jędrzejówki i wieloletnim kapelmistrzem Orkiestry z Goraja [która powstała przez połączenie muzyków z orkiestr z Jędrzejówki, Łady i Zagród – przyp. N.C.], który udostępnił nam bardzo dużo nut, ale też wskazówek, jak je grać. Jeździliśmy wówczas do Orkiestry Dętej ze Zdziłowic. To były dwa zespoły, od których czerpaliśmy najwięcej repertuaru, praktyki wykonawczej i wiedzy o tym, gdzie i jak grać dany utwór. Trzeba tego doświadczyć albo zapytać, jak to kiedyś bywało, bo o ile w przypadku grania na potańcówkach rzecz jest nieco łatwiejsza, o tyle w przypadku repertuaru obrzędowego – na przykład oczepinowego – jest trochę trudniej, a właśnie zaczęliśmy go zgłębiać.
Przy jakich okazjach jeszcze gracie? Głównie, wiadomo, potańcówki… Tak, gramy najczęściej regularne potańcówki, wesele nam się dotąd nie przydarzyło, a bardzo byśmy chcieli ograć kiedyś całe wesele w tradycyjny sposób. Byłaby to okazja, żeby opracować repertuar oczepinowy, do którego podczas badań terenowych udało nam się zebrać zarówno nagrania, jak i nuty. Zrobiliśmy przy tej okazji również wywiady wśród muzykantów, a zatem mamy już wszystkie elementy, żeby zacząć się tym zajmować w szczególe. Zdarzają nam się też różne spontaniczne sytuacje, lubimy nietypowe akcje w przestrzeni miejskiej.
Część obecnego składu orkiestry jest jakby ,,płynna”...
Nie odtwarzamy typowego, około dziesięcioosobowego składu tradycyjnej roztoczańskiej orkiestry z odpowiednią obsadą liczbową w poszczególnych sekcjach. Misją naszej grupy muzycznej jest popularyzowanie muzyki roztoczańskich orkiestr dętych również wśród muzyków, dlatego nasz skład jest zawsze otwarty. Kilka osób grających w naszej orkiestrze trafiło na nas w jakiejś przypadkowej sytuacji, nie mając wcześniej doświadczenia z muzyką tradycyjną. W tym momencie w regularnym składzie jest prawie 30 osób i można by z tego stworzyć trzy roztoczańskie orkiestry, ale nigdy nie było zamysłem, żeby ograniczać skład z powodów „komercyjnych”. Ten zespół jest otwarty na każdego, kto chciałby grać muzykę tradycyjnych orkiestr dętych z Roztocza.
Czy zaczynaliście od festiwali tradycyjnych? Właściwie to funkcjonujemy w dwóch światach. Z jednej strony jesteśmy orkiestrą mocno osadzoną w mieście i tam gramy najczęściej, choćby na festiwalu Wszystkie Mazurki Świata czy na potańcówkach w Ambasadzie Muzyki Tradycyjnej. Z drugiej strony jeździmy też na wieś, na przykład na festiwal Fanfara do Chłopkowa, organizowany przez Towarzystwo Dla Natury i Człowieka, gdzie od jego pierwszej edycji prowadzimy warsztaty, które w ostatnich latach przybrały formę otwartych prób. Od kilku lat prowadzę z Inez Girek naszą Fundację Piszczałka organizującą liczne potańcówki, na których zdarza się grać również Warszawsko-Lubelskiej Orkiestrze Dętej. Od dwóch lat współtworzymy stricte orkiestrowy festiwal na Roztoczu, który w ubiegłym roku odbył się w Zdziłowicach pod nazwą Festiwal Roztrąb.
Czy organizujecie go z orkiestrą ze Zdziłowic?
Tak, dzieje się to przede wszystkim wokół Orkiestry Dętej ze Zdziłowic, młodzieżowej Orkiestry „Podróżniacy” (prowadzonej przez naszą Fundację), ale i całego orkiestrowego świata Zdziłowic. Nie zapominajmy przy tym o bogactwie tradycji śpiewaczych czy skrzypcowych w tej niezwykłej wsi. Festiwal poprzedziły badania terenowe w poszukiwaniu informacji na temat pomniejszych orkiestr, choćby z Błażka, Wólki Ratajskiej czy Wierzchowisk. Przeprowadziliśmy wiele wywiadów z muzykantami, aby udokumentować historie tych zespołów.
Czy orkiestranci z WLOD-u grają czasem w orkiestrach roztoczańskich? To jest taka naturalna forma współpracy, że kiedy orkiestry z Roztocza przyjeżdżają do Warszawy lub nasi orkiestranci pojawiają się na Roztoczu, to wspólne granie jest czymś oczywistym. Poznaliśmy ich repertuar już na tyle, że możemy ich w tego rodzaju sytuacjach wesprzeć, ale też wciąż jest to dla nas forma nauki, jak grać w ich charakterystycznej manierze wykonawczej. Staramy się do niej dążyć, ale siłą rzeczy gramy inaczej – raczej nie będziemy już w stanie nauczyć się ich zadęcia czy poszczególnych technik, bo to jest zupełnie inna szkoła grania.
Czy grać zaczynałeś w szkole muzycznej? Nie, nie mam żadnego wykształcenia muzycznego. Grania uczyłem się przy szkółce orkiestrowej w Wolsztynie w zachodniej Wielkopolsce, skąd pochodzę, przez kilkanaście lat grałem w Powiatowej Wolsztyńskiej Orkiestrze Dętej. Później przeprowadziłem się do Warszawy, gdzie poznałem środowisko muzyki tradycyjnej, a kiedy pojechałem na festiwal Na Rozstajnych Drogach do Zdziłowic, to trafiłem na świat roztoczańskich orkiestr dętych. Mając doświadczenie gry w amatorskiej orkiestrze dętej, z łatwością dostrzegałem podobieństwa, ale też rozbieżności. Nie ukrywam, że dla mnie świat wiejskich orkiestr jest znacznie bardziej interesujący. Repertuar przez nie grany jest jakby skrojony na miarę, świetnie brzmi i fajnie się go gra. Większość amatorskich orkiestr gra obecnie muzykę filmową czy współczesną muzykę rozrywkową, która w takim wykonaniu nie porywa, często nie dociągają one wykonawczo do tego, żeby grać ją w atrakcyjny dla słuchacza sposób. Nie ma tej energii, którą wiejskie orkiestry potrafią zarazić odbiorcę, zwłaszcza tańczącego. W ruchu amatorskich orkiestr ważne jest to, żeby było ładnie, strojnie i bez szaleństw, a tu [w orkiestrach wiejskich – przyp. red.] jest jednak trochę inny sznyt. Oczywiście inny – bardzo atrakcyjny – jest też kontekst, w którym ta muzyka funkcjonowała – pamięć o orkiestrach dętych na Roztoczu jest ciągle żywa. Na festiwalach, które tam organizujemy, obecne są również wątki skrzypcowe czy śpiewacze, jednak wydaje się, że bardziej interesują one publiczność, która przyjeżdża na wydarzenia z ośrodków miejskich. Dla miejscowych muzyka tradycyjna to przede wszystkim orkiestry dęte, bo pamięć na przykład o kapelach skrzypcowych obecna jest już jedynie u najstarszego pokolenia – i to też raczej jako muzyka do darcia pierza czy mniejszych, domowych potańcówek. Jak wesele – to tylko z orkiestrą dętą.
Czy WLOD powstawała właśnie z taką intencją, żeby wskrzeszać i promować takie granie?
Zdecydowanie! Jak wiele innych kapel przed nami w tym środowisku chcieliśmy się zająć muzyką z konkretnego regionu po to, żeby pokazać ją światu. Bo umówmy się, muzyka orkiestr dętych w środowisku muzyki tradycyjnej przez długie lata albo była nieznana, albo traktowana była trochę po macoszemu, jako ta nieco bardziej współczesna, mniej tradycyjna. Kiedy zaczęliśmy ją zgłębiać, to szybko odkryliśmy, że jest to temat na długie lata pracy muzycznej, etnograficznej, ale i społecznej. Bo każda orkiestra to osobne zjawisko społeczne, które na swój specyficzny sposób oddziałuje z sytuacją, w której się akurat znajdzie. A jeśli gra właśnie muzykę tradycyjną – zwłaszcza poza roztoczańską wsią – to zazwyczaj jakimś sposobem trafia do ludzi nawet niezaznajomionych z tym kontekstem. Inaczej też jest konfrontować się z publiką w takim dużym składzie niż w dwulub trzyosobowej kapeli. Czasami żartujemy, że nawet jeśli na nasze granie nikt by nie przyszedł, to i tak bawilibyśmy się ze sobą świetnie. Przez te blisko osiem lat staliśmy się zgraną ekipą, prawie rodziną, czymś znacznie więcej niż po prostu zespołem.
Wywiad z Filipem Majerowskim, przeprowadzony 24.01.2024 w Ambasadzie Muzyki Tradycyjnej w Warszawie, pochodzi z pracy licencjackiej Natalii Czerniak pt. Warszawsko-Lubelska Orkiestra Dęta jako kontynuacja tradycji wiejskich orkiestr dętych napisanej w 2024 r. w Instytucie Muzyki UMCS pod kierunkiem dr Agaty Kusto. Informacje zostały zaktualizowane w marcu 2025 roku.
Warszawsko-Lubelska Orkiestra Dęta zadebiutowała w grudniu 2017 roku, a dziś uznawana jest za unikatowy współczesny zespół czerpiący z tradycji Roztocza Zachodniego. O inspiracjach, zdobywaniu repertuaru, metodach pracy oraz okolicznościach i powodach muzykowania, z kapelmistrzem Filipem Majerowskim rozmawiała Natalia Czerniak.
Fot. Michał Kalita