Popularny na celtyckiej scenie folkowej zespół Beltaine wydał właśnie swoją trzecią płytę - "Tríú". Najnowszy album głęboko przetwarza celtycką (głównie irlandzką i bretońską) muzykę tradycyjną. Pomimo, iż efekt końcowy daleki jest od pierwowzoru (odnajdujemy tu inspiracje różnymi stylami muzycznymi, a także folklorem z krain innych niż celtyckie), odwołania do korzeni są czytelne.
Zacznijmy jednak od początku, a więc tego, co jeszcze przed wysłuchaniem muzyki zwraca naszą uwagę - okładki. W przypadku "Tríú" trudno mówić o okładce w tradycyjnym rozumieniu tego słowa, ponieważ stylizowana na winylowy krążek płyta CD umieszczona jest w srebrnym, metalowym pudełku. Nowoczesny, niekonwencjonalny wygląd, wraz z grafiką na przedzie opakowania, przyciągają wzrok. Na odwrocie wypisanych zostało jedenaście utworów - każdy inną czcionką, co symbolicznie podkreśla wielość muzycznych inspiracji.
Płyta "Tríú" w moim odczuciu jest ukierunkowana przede wszystkim na brzmienie, efekty kolorystyczne muzyki. Słucha się jej - odwołując się do tytułu jednego z utworów - "Just for fun", a nie po to, by odnaleźć nawiązanie do tej czy innej tradycji muzycznej. Nie są tu ważne celtyckie melodie, które płyną jakby bocznym torem, w tle. Choć do "Hoodoo's Lament" zatańczyć można bretońskie hanter dro, jest to jednak utwór, który ma przemawiać do słuchacza bardziej brzmieniem i barwą, niż rytmem tradycyjnego tańca. W pozostałych utworach zespół składa ukłon raczej w kierunku taneczności dyskotekowej, stawiając na prosty, parzysty rytm. Myślę, że do utworu "Johny's not here", czy "Łodź by night" z powodzeniem można by bawić się na imprezie utrzymanej w klimacie pop, co w moim odczuciu wcale nie jest w tym wypadku deprecjonujące. Uważam, że Beltaine stworzyli płytę, która nie tracąc na jakości muzyki, dotrze do szerokiej publiczności.
Na pochwałę zasługuje perfekcyjne zgranie instrumentalistów w utworze "Farewell to Milltown", gdzie grający na banjo Jan Gałczewski najpierw z Grzegorzem Chudym na low whistle, a w dalszej części utworu z Adamem Romańskim na skrzypcach, realizują dokładnie te same ozdobniki. Podobnie jest w romantycznie wykonanej irlandzkiej melodii w utworze "NoGarryNo", gdzie razem idealnie współgrają low whistle, skrzypce oraz trąbka.
Bardzo dobre jest także zgranie zaproszonych muzyków z zespołem. Beltainom udało się uniknąć efektu "zespół i gość." Słuchając, ma się wrażenie spójnej całości.
Minusem płyty jest realizacja partii solowych. Wydaje mi się, że powinny być wysunięte bardziej na pierwszy plan, gdyż momentami to raczej gitara z perkusją grają "pierwsze skrzypce", a instrumenty melodyczne jedynie im akompaniują.
Porównując najnowszy album z poprzednią produkcją odczuwam dużą różnicę in plus. Z małymi wyjątkami "Koncentrad" była dla mnie płytą, która szybko się nudziła. Ciekawe pomysły eksploatowane były przez zbyt długi okres i przez to traciły na świeżości. W "Tríú" natomiast słuchacz z pewnością nie będzie odczuwał muzycznego znużenia. Kolorystyczne elementy improwizacyjne (w utworze "NoGarryNo" pięknie na trąbce zagrał gość, Dominik Mietła) równoważone są dynamicznymi akcentami sekcji rytmicznej.
Można nie przepadać za konwencją estetyczną poszczególnych utworów. Można także zarzucić Beltaine eklektyzm i upraszczanie. Jednak z pewnością nie można przejść obok tej płyty zupełnie obojętnie, gdyż muzyczne pomysły, jakie na niej spotykamy, godne są uwagi.
Popularny na celtyckiej scenie folkowej zespół Beltaine wydał właśnie swoją trzecią płytę - "Tríú". Najnowszy album głęboko przetwarza celtycką (głównie irlandzką i bretońską) muzykę tradycyjną. Pomimo, iż efekt końcowy daleki jest od pierwowzoru (odnajdujemy tu inspiracje różnymi stylami muzycznymi, a także folklorem z krain innych niż celtyckie), odwołania do korzeni są czytelne.