Transowe here I am

Zespół Otako miałem okazję zobaczyć i usłyszeć podczas drugiego dnia konkursu XIII Festiwalu Folkowego "Nowa Tradycja". Moją uwagę zwróciła otwarta formuła oraz transowość w ich muzyce. Prowadzący całą imprezę Krzysztof Trebunia-Tutka w następujący sposób zapowiedział kapelę z Suwalszczyzny: "Otako czyli here I am". I oto niecałe dwa miesiące później Otako gra w Lublinie. Jest okazja by porozmawiać z jednym z zespołów nagrodzonych podczas Nowej Tradycji w 2010 roku.

Marcin Czyż: Jak to się stało, że działacie w takim składzie instrumentalnym? Czy był to świadomy wybór, czy po prostu owoc waszej muzycznej przyjaźni? Znaliście się wcześniej?
Piotr Fedorowicz: To był w pełni świadomy i przemyślany wybór. Z Karolem [Karol Halicki - gitara barytonowa, elektronika, przyp. red.] znam się dość długo. Zymka [Zygmunt Szulc - perkusja, przyp. red.] również znałem wcześniej. Wiedziałem, że ktoś taki jest i że udziela się muzycznie. Nie jest więc tak, że gramy od roku i znamy się od roku. Duet z Karolem był naszym backgroundem podstawą Otako. Próby odbywaliśmy już trzy, cztery lata. Wypracowaliśmy w tym czasie własne brzmienie. Gitarę i skrzypce wykorzystywaliśmy w muzycznych miniaturach. Wiedzieliśmy, że chcemy rozbudować skład o perkusję.

M.Cz: Pozwolę sobie zapytać Karola - dlaczego grasz na gitarze barytonowej? Nie jest to popularny instrument. W waszej muzyce jest to istotny element, gdyż funkcjonuje na pograniczu klasycznej sekcji rytmicznej i instrumentu solowego. Jak oceniasz to z perspektywy muzyka Otako?
Karol Halicki: Wynika to z faktu, że jesteśmy triem. Aby stworzyć jakąkolwiek harmonię, potrzeba właściwie trzech głosów. Z gitary basowej wydobywasz zasadniczo jeden dźwięk. Nie mogę zagrać na niej wielu głosów, które tworzyłyby harmonię np. ze skrzypcami. Tak samo skrzypce grają właściwie tylko i wyłącznie jeden głos, który określa kierunek melodii. Perkusja gra tylko rytm, nie wnosząc nic do harmonii. Zatem z tego względu, że gitara barytonowa może odnaleźć się zarówno w sekcji rytmicznej, czyli basowej, jak i harmonicznej, jest instrumentem niezwykle przydatnym w składzie trzyosobowym. Łączy rytm i harmonię basu.

M. Cz.: Rozumiem, że wybór gitary barytonowej podyktowany był próbą uzyskania pełniejszego brzmienia, co stworzyło więcej możliwości dla zespołu. To bardzo ciekawe, ponieważ właśnie ten instrument zdaje się decydować o transowości waszej muzyki, szczególnie w połączeniu z wirtualnymi dźwiękami odtwarzanymi z laptopa. Jak dobierasz ten materiał? Czy ustalacie to wspólnie podczas prób, czy grając sam eksperymentujesz z elektroniką?
K. H.: Moim zdaniem praca nad elementami elektroniki generowanymi z laptopa to wyższa szkoła jazdy wobec komponowania muzyki. Przychodząc na próbę możemy na przykład improwizować, znając pewien instrument. Jeżeli natomiast programujemy czwartego muzyka, którym jest komputer, praca zespołowa staje się dużo bardziej skomplikowana. Wtedy próba polega nie tylko na naszej grze, ale także na wyciszeniu się poszczególnych członków zespołu i dostosowaniu się do tego, co ja zaprogramuję na komputerze. Staram się przygotować pewien repertuar w domu. Wtedy przedstawiam go na próbie. Jeżeli się spodoba, jest akceptowany. Jeżeli się nie spodoba, zostaje odrzucony.

M. Cz.: Zymku, zauważyłem że uderzasz w talerze, w sposób bardzo podobny do bębniarzy ludowych np. z Huculszczyzny. Uderzasz bardzo blisko środka talerza. Czy jest to efekt zamierzony, mający na celu uzyskanie brzmienia instrumentu tradycyjnego, czy po prostu bardziej ci to odpowiada?
Zygmunt Szulc: Nie jest to zamierzony efekt. Nie zdawałem sobie nawet sprawy, że tradycyjni bębniarze grają w ten sposób. Nie miałem do czynienia z tego typu muzyką. Przez wiele lat byłem wielkim fanem jazzu, osłuchanym w perkusistach jazzowych. W moim graniu ujawniają się te fascynacje, które znam z płyt bądź z podglądania stylów gry. Ja próbuję po prostu naśladować z jednej strony, a z drugiej strony, chcę też grać swoje dźwięki.

M. Cz.: Piotrze, jako muzyk grający na skrzypcach, odbywałeś podróże i uczyłeś się od wiejskich mistrzów tego instrumentu, pochodzących z Suwalszczyzny. Jak długo?
P. F.: Cały czas to robię. Wczoraj byłem w późnych godzinach nocnych u Franciszka Racisa, z którym wspólnie nagrywałem. Obecnie realizujemy u niego w domu wspólną płytę. Z tym, że to on uczy nas swojej muzyki. Zależy nam na formie źródłowej, w której on gra pierwsze skrzypce, ja drugie skrzypce i do tego wsparcie bębenka. To daje efekt weselnej muzyki.

M. Cz.: Rozumiem, że jest to zupełnie autonomiczny projekt?
P. F.: To nie jest projekt. Uczę się od niego mniej więcej od sześciu lat i chcę to udokumentować w postaci nagrania. Takie było od początku nasze założenie. Idziemy do niego, aby się uczyć i wspólnie nagrać ten materiał. Ale to on jest głównym muzykiem. Nie jest to muzyka aranżowana, a raczej surowa forma wykonawcza. Oprócz pracy w Otako skupiałem się właśnie na nagrywaniu starszych instrumentalistów i uczeniu się ich muzyki. To był jedyny sposób, aby poznać tradycję na tyle, by móc ją grać i śpiewać. Owszem, można było jechać do archiwum w Warszawie, ale wydawało mi się, że lepszym sposobem będzie po prostu uczyć się osobiście od ludzi, którzy wciąż tę muzykę pamiętają, póki ludzie ci jeszcze są. Był taki okres w moim życiu, że miałem dużo czasu i wykorzystywałem go na zbieranie tradycyjnego materiału muzycznego.

M. Cz.: Zapytam cię o teksty. Czy są to słowa zaczerpnięte, bądź wzorowane na materiale tradycyjnym, czy to twoje pomysły?
P. F.: Nie, nie moje. Wszystkie teksty i melodie piosenek są tradycyjne. Jeszcze nie próbowałem układać własnej muzyki, która byłaby podobna do muzyki tradycyjnej, dodatkowo opatrzona współczesnymi tekstami. Nie wiem jeszcze, o czym te teksty miałyby być. Z muzyką jest trochę prościej. Myślę, że znam ją już na tyle, że byłbym w stanie skomponować coś, co byłoby utrzymane w takim klimacie "nowej tradycji". Z tekstem miałbym spory problem. Przyznam, że nawet nie słyszałem o takim zespole w Polsce, który poradziłby sobie z tematem kontynuacji tradycji za pomocą nowoczesnego tekstu. To moim zdaniem bardzo trudna rzecz. Nie wiem, czy w ogóle możliwa do wykonania.

M. Cz.: Czy po zdobyciu nagrody na Nowej Tradycji ilość składanych wam propozycji koncertowych wzrosła? Czy ten laur wpłynął na wasze życie muzyczne?
P. F.: Trochę wpłynął. Może niezbyt spektakularnie, ale otrzymaliśmy ciekawe propozycje. Będziemy teraz grali na wręczeniu orderu św. Jerzego przez redakcję Tygodnika Powszechnego w Krakowie. Być może nikt nie zechciałby nas tu zaprosić [śmiech], gdybyśmy nie mieli w ogóle żadnej historii. Więc to niewątpliwie pomaga. Na pewno wzrasta zainteresowanie w internecie, co widzimy po wejściach na stronę. Nagroda na Nowej Tradycji to "księżycowy krok" do przodu!

M. Cz.: Czy uważacie, że ten rodzaj muzyki i w ogóle kultura tradycyjna powinna być w jakiś szczególny sposób promowana, czy raczej powinna sobie radzić sama na rynku muzycznym?
P. F.: Sztuczne wspieranie też nie zawsze jest dobre. Albo muzyka jest dobra i sobie poradzi, albo nie. Wtedy nie ma sensu promować jej na siłę. Zespoły pieśni i tańca mają milionowe dotacje, a czy są tego warte? Nie wiem.

Aneta Pepaś: Jest Instytut Teatralny, Instytut Filmowy, a czy istnieje Instytut Muzyki Tradycyjnej?
P. F.: Pewnie istnieje, tylko my o tym nie wiemy [śmiech]. Nie chcemy podpinać się pod żadną instytucję i trwać tylko dlatego, że ona ma na to pieniądze. Równie dobrze możemy kopać węgiel albo robić coś zupełnie innego. Pracować w instytucie włókien naturalnych na przykład i robić spodnie. Taki system dotowania sztuki już się skończył i teraz trzeba sobie radzić samemu. Albo to co robisz jest na tyle dobre, że sobie poradzi, albo nie jest i musi przepaść! Trzeba szukać sposobu, aby z tą muzyką dotrzeć do ludzi i ona musi się obronić sama. To jest jedyny sposób.

A. P.: Czy są w Polsce mecenasi, którzy wspierają tą muzykę?
P. F.: Nie znam [śmiech]. Jest ACK"Chatka Żaka" w Lublinie i festiwal "Mikołajki Folkowe". Jest "Nowa Tradycja" i Program Drugi Polskiego Radia - wielka rzecz i naprawdę dzięki niemu bardzo dużo ludzi na nas trafia, bo słyszała w Dwójce. Tworzy się coraz więcej festiwali i wzrasta zainteresowanie tym tematem, ale to chyba wszystko. Ja nie chciałbym, aby nagle w ramach Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego powstała komórka, która będzie sprawowała pieczę nad zespołami takimi jak my. To byłby koniec tej muzyki. Wtedy możemy sobie siedzieć i dostawać pieniądze. Nie usłyszelibyście nas na takim koncercie jak dziś w "Tekturze" [ Przestrzeń Działań Twórczych "Tektura" przyp. red.].

Dziękuję bardzo za koncert i rozmowę!

Wywiad z zespołem Otako został przeprowadzony 10 czerwca w klubie Tektura w Lublinie. Składam podziękowania Anecie Pepaś za pomoc techniczną oraz udział w rozmowie.

Skrót artykułu: 

Zespół Otako miałem okazję zobaczyć i usłyszeć podczas drugiego dnia konkursu XIII Festiwalu Folkowego "Nowa Tradycja". Moją uwagę zwróciła otwarta formuła oraz transowość w ich muzyce. Prowadzący całą imprezę Krzysztof Trebunia-Tutka w następujący sposób zapowiedział kapelę z Suwalszczyzny: "Otako czyli here I am". I oto niecałe dwa miesiące później Otako gra w Lublinie. Jest okazja by porozmawiać z jednym z zespołów nagrodzonych podczas Nowej Tradycji w 2010 roku.

Autor: 
Dział: 

Dodaj komentarz!