To i hola

Urszula Dudziak

Z Urszulą Dudziak - wielką damą polskiego i światowego jazzu - ostatnio koncertującą wraz z Grażyną Auguścik na "Festiwalu Dygacza" z ludowym repertuarem, który pochodzi z ich najnowszej, wspólnej płyty "To i Hola", spotkałem się kilka dni po festiwalu, w jednym z warszawskich pubów. Ekspresyjna i skupiona na scenie, prywatnie nie ma w sobie nic z gwiazdy. Jest dowcipna i otwarta. Z pasją opowiada o swej twórczości i chwali się rodzinnymi fotografiami. Na umówione spotkanie, późno wieczorem, przyszła punktualnie. Trochę zmęczona, po całodziennej muzycznej sesji nagraniowej w Łodzi do realizowanego właśnie filmu, ale uśmiechnięta i najwyraźniej zadowolona ze spotkania.


Czy "Festiwal Dygacza" w katowickim Spodku był w Twojej karierze pierwszym festiwalem muzyki folkowej w Polsce, w którym wzięłaś udział?


Niech sobie przypomnę. Tak, to był pierwszy mój festiwal folkowy. Ale dwa lata temu odbył się we Wrocławiu Festiwal "Jazz Nad Odrą" pod hasłem "jazz na ludowo". I właściwie dobrze się złożyło, gdyż pracowałyśmy już wtedy z Grażyną Auguścik nad nowym materiałem i wówczas był to taki "kop", żeby pokazać ten repertuar publiczności jazzowej.

A kiedy ostatnio występowałaś w Polsce?


Właśnie na "Festiwalu Dygacza" [śmiech]. Ostatnio występowałam w Gruzji. Byłam z Michałem Urbaniakiem i jego zespołem na tamtejszym festiwalu. Później uczyłam i koncertowałam w Szwecji i Danii. Ale koncert, który bardzo dobrze pamiętam odbył się pierwszego lipca w Krakowie, gdzie na zaproszenie organizatorów obchodów Kulturalnej Stolicy Europy 2000, śpiewałyśmy ten sam repertuar, który wykonywałyśmy wcześniej nad Odrą, a kilka dni temu w Katowicach. Telewizyjna Jedynka powinna to wyemitować jeszcze w październiku. Było to bardzo ciekawe zdarzenie, ponieważ oprócz Grażyny i mnie wystąpiły tam zaproszone przez nas dziewczyny, trzy Amerykanki i Austriaczka. Zespół kobiecy. Zresztą w tym samym składzie, gdy na wszystkich instrumentach grały same dziewczyny, występowałyśmy również we Wrocławiu.


Przysłuchiwałaś się sporej części porannej Gali "Śląskiego Śpiewania" w wykonaniu śląskich dzieci i wieczornej z udziałem zespołów grających muzykę folkową zawodowo. Jak oceniasz przygotowanie i możliwości śląskich dzieciaczków oraz interpretacje muzyki ludowej w wykonaniu tych starszych?


O tych starszych trudno mi jest powiedzieć, gdyż przygotowując się do koncertu siedzę w garderobie i nie słucham innych wykonawców. Natomiast byłam w Spodku wcześniej i faktycznie przysłuchiwałam się dzieciom, które tam śpiewały, pięknie wyglądały, pięknie się ruszały. To było bardzo wzruszające, piękne. Sam pomysł żeby dzieci śpiewały w gwarze był bardzo trafiony. Dzięki temu było tyle fantastycznej i rewelacyjnej muzyki. Ja sama nie znam tych utworów. To były oryginalne, gdzieś wyszukane piosenki. Duże brawa dla organizatorów, nauczycieli, rodziców i dla tych wszystkich dzieci, które z takim przejęciem i poświęceniem występowały. Były takie naturalne, takie szczere i oddane, że ja po prostu "wymiękłam". Z Grażyną siedziałyśmy, miałyśmy otwarte szeroko buzie i nie mogłyśmy wyjść z podziwu. Gratuluję.


Dziękuję. Mimo przygotowań do swojego występu coś jednak musiałaś usłyszeć z koncertu "Inspiracje-Interpretacje", w którym brałaś udział.


Była taka grupa, bardzo fajnie śpiewały dwie dziewczyny, chyba "Pole Chońka". Żałuję, że nie byłam na próbach zespołów. Potem miałyśmy już garderoby z tyłu za sceną. Przyjechaliśmy z hotelu i już za chwilę wchodziliśmy na scenę.


Kiedy zainteresowałaś się polską kulturą ludową?


Muzyka ludowa była zawsze częścią mojej przygody z muzyką. Od dziecka. Gdy miałam cztery lata dostałam na gwiazdkę akordeon i pierwszą rzeczą jaką zaczęłam na nim grać była kolęda "Wśród nocnej ciszy". To też przecież muzyka ludowa. Zagrałam to ze słuchu i rodzice "odpadli". Tatuś do mamy powiedział wtedy: "Gołąbeczku, chyba mamy zdolną córkę...!?!". Potem grałam na fortepianie. Muzyka ludowa zawsze towarzyszyła mi w sposób zupełnie naturalny. Kiedyś była przecież pielęgnowana również w szkołach. Natomiast już zawodowo - przygotowując nasz repertuar z Michałem Urbaniakiem, żeby go pokazać w Europie, a potem w Stanach. Michał komponował utwory, które ku mojemu wielkiemu zadowoleniu, miały bardzo dużo wspólnego z polskim folklorem. To nie były tylko tytuły jak "New York Baca" czy "New York Polka". To były utwory, które wyraźnie nawiązywały do polskiej muzyki ludowej. Myślę, że to właśnie polska muzyka tradycyjna wyniosła nas na swoich skrzydłach do Ameryki, pomogła nam zdobyć tamtejszy rynek. Dlatego, że to muzyka szczera, oryginalna, inna, a grana z nieprawdopodobną energią. Potem, gdy dobraliśmy jeszcze do tego zespół amerykański z czarną sekcją rytmiczną, powstało "małżeństwo doskonałe". Chodziło o coś bardzo naturalnego, nie o koniunkturę I od tego czasu zawsze muzyka ludowa nam towarzyszy. I Michałowi i mnie, okazuje się, że Grażynie też. Nagrywając płyty zawsze wplatałam muzykę ludową. Kiedy nagrałyśmy z Grażyną, cztery lata temu kolędy, doszłyśmy do wniosku, że trzeba to kontynuować. I oczywiście naturalną koleją rzeczy było nagranie płyty z muzyką ludową.


Wspomniałaś o Grażynie Auguścik, z którą, w nieznany dotąd dla folkowej publiczności sposób, interpretujesz ludowe, również i śląskie piosenki. Grażyna niestety nie mogła dziś przyjechać na nasze spotkanie, jest teraz w Krakowie. Czy pracuje nad jakimś nowym projektem? Słyszałem coś o jej projekcie z laureatem tegorocznego Konkursu Muzyki Folkowej Polskiego Radia "Nowa Tradycja", zespołem "The Cracow Klezmer Band".


Nic jeszcze o tym nie wiem, musiałbyś jej zapytać. Grażyna ma jedną cechę, której ja nie mam, a której chciałabym się od niej nauczyć. Ona pracuje w ogromnym skupieniu i dopiero jak jej coś rzeczywiście wyjdzie, w sposób taki jak ona chce, to się wtedy z tym obnosi z dumą. Zresztą ma wiele innych cech, których jej troszkę zazdroszczę.


Na folkowy "Festiwal Dygacza" zostałyście Panie zaproszone ze względu na wydaną niedawno nową płytę o swojsko brzmiącym tytule: "To i Hola". Czy w Twojej ocenie jest to materiał folkowy?


Powiedziałabym w ten sposób: Jest to polska muzyka ludowa nagrana z brzmieniem jazzowym. To swinguje, jest harmonia jazzowa, ale esencją, źródłem i tym co unosi to wszystko jest oczywiście polska muzyka ludowa. Myślę, że materiał zawarty na tej płycie może być prezentowany i będzie się sprzedawał na całym świecie. Moim zdaniem jest to płyta ponadczasowa. Trochę tak jak sprzedaje się Szopen. Ten materiał ma w sobie coś niecodziennego, niezwykłego, a jednocześnie jest rozumiany przez cały świat.


Oceniasz tę płytę zupełnie tak, jakby nie była twoja.


...To ciekawe. Bardzo mi się spodobało twoje stwierdzenie. Może dlatego, że nie jest to wyłącznie moja płyta, tylko nasza, że jest w niej olbrzymi wkład Grażyny. I sam fakt, że ona właściwie mnie zmobilizowała do jej nagrania, to był jej pomysł. To muzyka naszej młodości, muzyka ludowa. Gdyby to była moja płyta, z moją muzyką, to prawdopodobnie inaczej wyglądałby nasz wywiad. I tutaj masz dużo racji, że jestem obiektywna. Zawsze staram się być jak najbardziej obiektywna i chyba jestem.


W jaki sposób powstawały utwory zawarte na tej płycie i jak wyglądała ich realizacja?


Większość rzeczy załatwialiśmy przez telefon dlatego, że Grażyna mieszka w Chicago, a ja w Nowym Jorku. Gdy stwierdziłyśmy, że będziemy ten projekt realizować, powstało pytanie jakie utwory. Doszłyśmy do wniosku, że aby było jak najnaturalniej powinnyśmy zaśpiewać pieśni, które są nam najbliższe i najbardziej znane. Żeby nie szukać czegoś nieznanego tylko czegoś, co mamy już zakodowane. I tak zaczęłyśmy przebierać w tych piosenkach ludowych. Lista się zamknęła, a my zastanawiałyśmy się, jak je podać w nasz własny sposób. I tutaj się zaczęła długa, ciężka, ale radosna droga. Dużo było niespodzianek. Na przykład mamy fajnych kolegów, muzyków, aranżerów i zadawałyśmy im pytania: "co ty byś z tym zrobił?". Czasem było tak, że zagrałam tylko melodię albo dałam tylko nuty a oni, nie znając pełnego oryginału i polskiej kultury ludowej tworzyli rzeczy zaskakujące a zarazem fenomenalne, na które my byśmy pewnie nie wpadły.

Następnym pytaniem było: gdzie to nagrać? Mam układy ze Szwedami i jest to taka moja, nie wiem, która ojczyzna. Mieszkali tam moi rodzice, mieszka moja siostra, brat i nawet mój mąż. Szwecja zawsze była mi bardzo bliska. Tam są fantastyczni muzycy. Pomyślałyśmy z Grażyną, że świetnym pomysłem będzie nagranie materiału na takim właśnie neutralnym gruncie, na szwedzkiej wsi. Szwedzi włożyli do tej płyty swoją estetykę, swoją wrażliwość. Nagrałyśmy ją w fantastycznym, zawodowym studiu, gdzie stworzono nam fenomenalne warunki do pracy.


Zdaje się, że stworzono wam tam nawet odpowiednie warunki kulinarne...


Dbał o nas pod tym względem Stefan, który jest nie tylko wspaniałym basistą i nie tylko inżynierem dźwięku, ale również świetnym kucharzem. Tam jest studio nagraniowe naprawdę wysokiej klasy. Obok jest olbrzymia kuchnia, w której on się czuje jak ryba w wodzie. Na tym samym piętrze budynku, przerobionego z opuszczonej fabryki, jest również należący do niego, klub jazzowy. Piętro wyżej znajdują się bardzo wygodne pokoje gościnne. Po pracy szłyśmy spać, rano pobudka, śniadanko, spacerek, a tam powietrze jest ekologiczne [śmiech] i znowu do studia.


W polskiej świadomości kulturalnej jazz nigdy nie kwalifikował się jako gatunek komercyjny. Brathanki i Golce osiągnęły w tym roku ogromny sukces bazując na nutach ludowych. Czy Wasza płyta powstała zupełnie niezależnie od komercyjnego światka, czy może zaistniała na fali mody na folk w Polsce?


Zauważ, że my nad tym projektem zaczęłyśmy pracować trzy lata temu albo nawet wcześniej. I bez względu na Golców i Brathanków, to jest po prostu czysty przypadek, że tak jakoś zsynchronizowało się czasowo. Nie chciałabym tutaj oceniać, ale Brathanki... jest teraz straszna moda na Brathanki. A czy będzie moda na Brathanki za trzy, cztery, pięć lat? Nie wiem. Ale na pewno za trzy, cztery, pięć lat nasza płyta zawsze będzie miała swoje miejsce na półce w sklepie muzycznym i zawsze ją ktoś kupi. Ona ma ponadczasowy wymiar.


Wasza płyta jest zadziwiająco tania, kosztuje tylko 12,90 zł...


Ze względu na komercję na rynku nie było łatwo przekonać duże firmy, aby wydały płytę o brzmieniu jazzowym. Chociaż ja się przeciwko temu buntuję. Wiadomo, że jeśli jest to płyta jazzowa to się na tym dużych pieniędzy nie da zarobić. Znalazła się firma, która obiecała, że nasze płyty będą wszędzie i że każdy będzie mógł sobie na nie pozwolić. A wiadomo, że płyty w Polsce są bardzo drogie. I to nas przekonało aby pójść właśnie tą drogą.


Czy planujecie z Grażyną Auguścik jakąś większą trasę koncertową z materiałem "To i Hola"?


Planujemy dużo, ale realia są inne niż chciałybyśmy. Mamy menedżera, który nad tym pracuje. Nie ma wątpliwości, że będziemy jeździć i grać tę muzykę. Na razie jednak o dużych planach nic nie wiem.


A ja słyszałem, że jedziecie występować gdzieś "w dół mapy Europy".


Faktycznie. Jedziemy na parę dni z tym materiałem na kilka koncertów do Czech i Słowacji. 6 listopada wystąpimy na zaproszenie zespołu "Mazowsze", który obchodzi swoje pięćdziesięciolecie w Teatrze Polskim w Warszawie, a w połowie listopada jedziemy do Londynu na Festiwal Turystyki Międzynarodowej, gdzie będziemy reprezentować Polskę. Do współpracy zaprosił mnie także Ryś Rynkowski i z jego programem będziemy w listopadzie m.in. w: Opolu, Bydgoszczy, Rzeszowie, Krakowie, Łodzi, Zabrzu, Gdyni i Warszawie, w najfajniejszych miejscach i najlepszych salach koncertowych.


Na stałe mieszkasz obecnie z córkami w Nowym Jorku. Czy one zamierzają iść w Twoje ślady?


Młodsza, dwudziestoletnia Mika posiada naturalny talent. Ale czy pójdzie w moje ślady tego jeszcze nie wiem. Musimy jeszcze trochę poczekać. Interesują ją różne rzeczy. Moim zdaniem powinna pójść tą drogą, ale czy pójdzie? Czas pokaże. Dwudziestodwuletnia Kasia chce być reżyserem filmowym. Razem studiują teraz pod Nowym Jorkiem. Obydwie kochają muzykę. Kasia pięknie gra na gitarze, śpiewa i komponuje, Mika gra na fortepianie, też śpiewa i komponuje. A narzeczony Kasi, Andrew gra na gitarze elektrycznej. Wszyscy komponują, a nasz dom jest pełen muzyki.


Klimaty jazzowe czy zupełnie inne?


Różne, bardzo różne - soulowy, hip-hopowy, jazzowy, rapowy, klimaty Fiona Apple, Susan Vega, Tori Amos.


Jesteś szalenie otwartą do ludzi osobą. Wydajesz się być bardzo zadowolona z życia, jesteś szczęśliwą żoną i matką. Gdy chcesz - nagrywasz w Stanach albo w Szwecji, twoje płyty rozchodzą się na całym świecie. Czy gwiazdy Twojego formatu nie mają żadnych problemów?


To prawda. Mam wspaniałego męża, Szweda, który uwielbia słuchać szwedzkich piosenek ludowych w moich wykonaniach. Bengt przyjął moje nazwisko. Jest kapitanem statku ratowniczego, zawodowym skoczkiem spadochronowym, zresztą reprezentantem Szwecji, a także trenerem skoczków narciarskich i treserem psów policyjnych.


Uff...


A tak. To prawdziwy bohater narodowy. Jako ratownik już sam nie jest w stanie policzyć ilu ludziom uratował życie.

Wracając jednak do mnie i do twojego pytania: Mam bardzo dużo problemów zawodowych. Dużo do siebie pytań, dużo pretensji. Wiem, że jestem w wielu sytuacjach niedoskonała, choć chciałabym taką nie być. Ale z drugiej strony rozumiem, że osobą doskonałą nigdy nie będę. Staram się być dla siebie niepobłażliwa, ale i niezbyt surowa, bo bez sensu jest się tak katować. Ja w ogóle kocham życie, kocham ludzi i gdzieś tam mimo wszystko, kocham siebie. Mam problemy, oczywiście, ale sobie z nimi świetnie daję radę.


Było mi bardzo miło spotkać się z tobą. Dziękuję za wspaniały koncert na "Festiwalu Dygacza" i nasze dzisiejsze spotkanie. Życzę wielu sukcesów, szczególnie w kultywowaniu polskiej muzyki ludowej.


Ta nasza polska muzyka ludowa to studnia bez dna. Dziś jeszcze nie wiem jak to się stanie i kiedy to się stanie, ale na pewno będę jeszcze orać to pole, które tak pięknie obrodziło. Bo jestem naprawdę dumna z tej płyty.


Skrót artykułu: 

Z Urszulą Dudziak - wielką damą polskiego i światowego jazzu - ostatnio koncertującą wraz z Grażyną Auguścik na "Festiwalu Dygacza" z ludowym repertuarem, który pochodzi z ich najnowszej, wspólnej płyty "To i Hola", spotkałem się kilka dni po festiwalu, w jednym z warszawskich pubów. Ekspresyjna i skupiona na scenie, prywatnie nie ma w sobie nic z gwiazdy. Jest dowcipna i otwarta. Z pasją opowiada o swej twórczości i chwali się rodzinnymi fotografiami. Na umówione spotkanie, późno wieczorem, przyszła punktualnie. Trochę zmęczona, po całodziennej muzycznej sesji nagraniowej w Łodzi do realizowanego właśnie filmu, ale uśmiechnięta i najwyraźniej zadowolona ze spotkania.

Dział: 

Dodaj komentarz!