Wyd. Fat Wreck Records 2010
Z początku pomyślałem że świat się kończy - celtic-punkowa kapela wydaje album akustyczny. Jednak kiedy posłuchałem pierwszych taktów otwierającego "Shine Not Burn" utworu "Nessie" już wiedziałem na czym ten cały żarcik kanadyjskich piwo-żłopów polega. Zamiast punkowego łojenia dostajemy bluesowo-rockowe, klimaciarskie, knajpowe granie - jakże charakterystyczne dla szkockich pubów. Z resztą sielanka jaka towarzyszy tej płycie daje się odczuć w każdym dźwięku - od brzmienia nie dostrojonej gitary, poprzez chóralne śpiewy (założę się że z uniesionymi w górę kuflami) aż po zawadiackie okrzyki Paula i kolegów. Dodając do tego żywiołowe reakcje publiki, jej niesamowite oddanie (znają każdy refren) i same największe hity formacji (od "Nessie", poprzez "Scott Wha' Hae'" aż po "Chip" i wieńczący płytę "Bugger Off") - mamy naprawdę ciekawy album. Tych co trochę się przerazili że szkoto-kanadyjczycy zdziadzieli, plumkają bluesa na akustykach i dopuścili się profanacji swoich największych przebojów, uspokajam - McKenziesi nic nie stracili ze swojej drapieżności za którą tak ich pokochaliśmy. Cały czas brzmią zadziornie, drapieżnie, tyle że bardziej luzacko, mniej zobowiązująco. Na chłodne zimowe wieczory płyta jest to idealna - rozgrzewa do czerwoności i nie pozwala usiedzieć w miejscu. W bonusie jest jeszcze zdolna poprawić humor - niezbyt wyszukane dowcipy Paula nie muszą wszystkim przypaść do gustu, ale uśmieszek na twarzy wywołają na pewno.
|