Taniec... bęben... zazdrość

Tyle razy próbowałam swoje podróże „folkowe” przenieść w miejsca bardziej „modne”. Nęciła fińska cytra kantele, chińska gitara w kształcie księżyca.

I oto nagła tęsknota, przypomniane poświsty pustynnego wiatru, pomrukiwania wygłodniałych zwierząt, strach na zawołanie, przeraźliwe szlochy i śmiechy, duchy prawie wybudzone ze snu. Pojedyncze uderzenia bębnów, senegalska Dziewczynka w przepastnej, kwiecistej sukience odgarnia z czoła tysiąc pierwszy warkoczyk. Senegalska Dziewczynka boi się stłumionych chichotów koleżanek. Koło skupionych twarzy przybliża się i oddala, niektóre nagle przystroiły się w zmarszczki. Dziewczynka wychodzi na sam środek placu miniaturowej wioski. Wokół bębny, pobielone twarze nieruchome w oczekiwaniu, aż pojawi się duch tańca w czerwonych, miękko układających się szatach, sięgających aż do samych „kostek” szczudeł. Dziewczynka czeka na jego skinienie. Zaczyna taniec, ziarenka pod stopami falują. Piasek zamienia się w wodę, a we wsi taka susza. Słyszy, jak do skoku szykuje się Dzikie Zwierzę z Dalekiej Pustyni, zaklęte w łuku muzycznym gubo, hade, mtangala, hunga. Taniec dziewczynki nosi nazwę „Chleb i ryby”, jej starsza siostra woli „Ostrą przyprawę” czy popis zwany „Spojrzenie gasnącego Lwa”.

Nad Afryką rozlega się głos bębnów. Ich wykonanie jest obwarowane wielką tajemnicą, skrupulatnie przekazywaną z pokolenia na pokolenie. Bębny afrykańskie to żywe istoty: bębny męskie mają niższe dźwięki, zaś żeńskie strojone są o kwartę czy kwintę wyżej. Bębny obwieszczają najradośniejsze i najsmutniejsze wydarzenia. Ich dźwięk to Eliadowski czas odnaleziony. Naśladowanie absolutu kosmogonicznego. Niektóre z wydarzeń, opowiedzianych przez bębny, brzmią wiernie i szczegółowo, inne przemieniają zdarzenie w mit.

Ową przemianę udało uchwycić się swego czasu rumuńskiemu folkloryście Constantinowi Brailou, który w moim ulubionym Maramureszu usłyszał przejmującą balladę. Zazdrość może być treścią komunikatów bębna – Senegal, Rumunia czy inne rozpoznane obszary folkowe. W Maramureszu, jak podaje Mircea Eliade, zazdrosna wróżka (czyli jędza – odbiorca w dalszym ciągu spragniony jest eufemizmów) zrzuciła urodziwego młodzieńca ze skał. Następnego dnia pasterze odnaleźli jego ciało, a rozpaczająca luba wzniosła lament – „tekst liturgiczny” ballady. Jak podaje Eliade: Rejestrując warianty, jakie udało mu się znaleźć, folklorysta wypytywał o czas, kiedy rozegrała się ta tragedia: odpowiedziano mu że to dawna historia, że zdarzyło się to Ťdawno temuť. Kontynuując swe badania, folklorysta dowiedział się, że wydarzenie to miało miejsce ledwie czterdzieści lat temu, wreszcie odkrył nawet, że jego bohaterka jeszcze żyje. Odwiedził ją i wysłuchał tej historii z jej ust. Była to dość banalna tragedia; narzeczony przez nieuwagę ześlizgnął się pewnego wieczora w przepaść; zginął na miejscu; jego krzyk usłyszeli górale, zanieśli go do wioski, powtórzono zwyczajowe lamenty rytualne, bez najmniejszej aluzji do wróżki z gór.1

W chwilę później, o wiele tysięcy kilometrów od miejsca smutnego zdarzenia senegalska Dziewczynka przerwała swój taniec. Widziała radość na twarzach przodków, nawet na korze baobabów! W tańcu zdążyła dorosnąć, a nawet zestarzeć się. A bębny, tu czy tam, rozbrzmiewają w oczekiwaniu na kolejną opowieść o zazdrości. Kosmicznej. I takiej zwyczajnej.


1 M. Eliade, Mit wiecznego powrotu, przeł. K. Kocjan, Wydawnictwo KR, Warszawa 1998, s. 58.
Skrót artykułu: 

Tyle razy próbowałam swoje podróże „folkowe” przenieść w miejsca bardziej „modne”. Nęciła fińska cytra kantele, chińska gitara w kształcie księżyca.

I oto nagła tęsknota, przypomniane poświsty pustynnego wiatru, pomrukiwania wygłodniałych zwierząt, strach na zawołanie, przeraźliwe szlochy i śmiechy, duchy prawie wybudzone ze snu. Pojedyncze uderzenia bębnów, senegalska Dziewczynka w przepastnej, kwiecistej sukience odgarnia z czoła tysiąc pierwszy warkoczyk. Senegalska Dziewczynka boi się stłumionych chichotów koleżanek. Koło skupionych twarzy przybliża się i oddala, niektóre nagle przystroiły się w zmarszczki. Dziewczynka wychodzi na sam środek placu miniaturowej wioski. Wokół bębny, pobielone twarze nieruchome w oczekiwaniu, aż pojawi się duch tańca w czerwonych, miękko układających się szatach, sięgających aż do samych „kostek” szczudeł. Dziewczynka czeka na jego skinienie. Zaczyna taniec, ziarenka pod stopami falują. Piasek zamienia się w wodę, a we wsi taka susza. Słyszy, jak do skoku szykuje się Dzikie Zwierzę z Dalekiej Pustyni, zaklęte w łuku muzycznym gubo, hade, mtangala, hunga. Taniec dziewczynki nosi nazwę „Chleb i ryby”, jej starsza siostra woli „Ostrą przyprawę” czy popis zwany „Spojrzenie gasnącego Lwa”.

Dział: 

Dodaj komentarz!