Symulator tradycji

"Przez te wszystkie moje instrumenty jestem jakoś bliżej tak zwanego głosu prostego ludu. Wiele razy siedziałem zimą w nocy i słuchałem, jak wieje wiatr i jakie dźwięki są podczas śnieżycy. Z kolei wiosną obserwowałem wschód słońca i też słuchałem tych wszystkich dźwięków. Wsłuchiwałem się w śpiew rozmaitych ptaków, a później imitowałem je na swoich dudkach. Ciekawą rzeczą jest, że jak zaczynasz naśladować różne ptaki, po chwili one zaczynają naśladować ciebie. Pamiętam, jak był u mnie taki dziennikarz z Telewizji Rosyjskiej (nie pamiętam jego nazwiska), starszy pan... Kiedy zobaczył moją dyskusję z ptakami poprzez muzykę, nie mógł uwierzyć własnym oczom, stał w tamtych krzakach i tylko krzyczał do mnie: "Grajcie, grajcie!", a sam kręcił o tym film. No i później opowiadał wszystkim, że jestem jakimś szamanem."

Rozmowa z Marianem Skremblewiczem Antonowiczem - lutnikiem białoruskich instrumentów ludowych.


A.K.: Co dało początek Pana muzycznej pasji i skąd wybór zawodu lutnika?
M.A.: Muzykę lubiłem od małego. Uwielbiałem słuchać, jak śpiewają starsi ludzie - wtedy jeszcze nie było telewizorów, odtwarzaczy CD, komputerów... Po drugiej wojnie światowej ktoś, kto miał radio, był szczęściarzem. Ludzie zbierali się wieczorami i śpiewali, czasem ktoś grał na bajanie, skrzypcach, dudkach albo cymbałach. W naszej wiosce było około trzydziestu muzyków i my, dzieci, obserwowaliśmy i słuchaliśmy ich.

Po ukończeniu szkoły studiowałem w kolegium dla nauczycieli muzyki w Grodnie, a później na Uniwersytecie Petersburskim na Wydziale Muzyki Ludowej i Chórów Ludowych.

Po ukończeniu studiów wróciłem do Adelska i przez wiele lat pracowałem w Domu Kultury. Miałem swój chór. To był naprawdę duży chór, liczący pięćdziesięcioro ludzi. Mieliśmy wiele koncertów. Cztery razy zdobyliśmy pierwszą nagrodę na Wszechradzieckim Przeglądzie Chórów Ludowych. Nagraliśmy trzy programy w radiu, prowadziliśmy warsztaty razem z Josefem Drobyszem, obecnie profesorem Mińskiego Uniwersytetu Kultury i Sztuki, występowaliśmy w kraju i za granicą.


A kiedy Pan zaczął budować ludowe instrumenty muzyczne?
W latach osiemdziesiątych, kiedy Związek Radziecki wielkimi krokami zmierzał do rozpadu, siedziałem w domu i nie miałem nic do roboty. Miałem jedną leningradzką żalejkę, na wzór której zrobiłem swoją. Pokazałem ją naszemu kompozytorowi z Grodna, panu Pietraszewiczowi - ten obejrzał ją i powiedział, że po stu zepsutych instrumentach zrobię jeden naprawdę dobry. Byłem też w naszym koledżu muzycznym, rozmawiałem z Leonidem Szczerbo, profesorem instrumentalistyki. Wtedy wpadłem na pomysł naprawienia już istniejących instrumentów w domu kultury. Udało się - dudki wyremontowane przeze mnie otrzymały nowe życie. Kiedy zobaczyłem, że ludzie lubią grać na tych instrumentach, zrobiłem swoje pierwsze dudki, ale muszę przyznać, że nie był to dobry instrument. Wtedy wielu moich kolegów zaczęło żartować, że po takich poważnych występach z chórem zacząłem robić gwizdki.

Uraziło to moją dumę, zacząłem interesować się, jak to się robi. Szukałem literatury o rodzajach drewna wykorzystywanego przez lutników ludowych instrumentów muzycznych. Siedziałem w naszym grodzieńskim archiwum, szukałem informacji o lakierach i klejach używanych w starożytności. Interesowało mnie, jak ścinać drzewo, jak je suszyć, jak piłować - i po trzech latach zrobiłem moją pierwszą dudkę białoruską, którą zawodowi muzycy ocenili jako "niezłą".

Największy problem miałem z wyrobem drewnianej rurki. Ona mi zawsze pękała, bo nie miałem specjalnych urządzeń i wszystko robiłem ręcznie. Przez mojego kolegę, ślusarza, załatwiłem metalowe uchwyty, przy pomocy których mogłem ją poprawnie wywiercić. Kiedy już zrobiłem drewnianą rurkę, zacząłem interesować się różnymi strojami dudek, próbowałem różnych rodzajów drewna - jednym słowem eksperymentowałem.


Powiedział Pan, że eksperymentował z różnymi rodzajami drewna, czyli Pan sam suszył to drewno czy ktoś je Panu przygotowywał?
Coś ty, młody człowieku! Chodziłem po znajomych, patrzyłem, kto czym pali w piecu, oglądałem różne kawałki, wąchałem je, dotykałem, a później siedziałem w domu i próbowałem coś z tego zrobić... Kiedy nie wychodziło, paliłem w piecu, żeby nikt nie widział.

Mniej więcej po trzech latach pojechałem na Festiwal Kultury Ludowej w Postawach, nasz Dom Kultury mnie tam wysłał. Do tego czasu miałem już około trzydziestu instrumentów, wziąłem je ze sobą. Właśnie tam spotkałem innych lutników - z Kopyla, którzy podpowiadali mi jak udoskonalić moje dudeczki. Słuchałem, jak grają inni ludzie, interesowała mnie barwa brzmienia. Jeden z moich kolegów (lutnik z Kopyla) wziął moją dudeczkę, pograł przez chwilę, a później pilniczkiem poprawił w jednym miejscu i powiedział, że teraz będzie lepiej brzmiała. No i w taki sposób się rozwijałem.

Za rok znowu pojechałem na ten sam festiwal, wtedy miałem już różnie strojone dudki. Muzycy to docenili i zaprosili mnie do Mińska na wystawę moich instrumentów w Pałacu Prawsajuzu.

Jestem bardzo szczęśliwy, bo udało mi się trafić na Festiwal Muzyki Ludowej w Kazimierzu Dolnym. W ciągu czterech dni obserwowałem, uczyłem się, słuchałem wspaniałej muzyki. Tam pierwszy raz usłyszałem, jak mogą brzmieć ludowe skrzypce. Górale fantastycznie grali na dudach, to było coś niesamowitego. Jeden mój znajomy, Mirek (poznałem go na tym festiwalu), powiedział mi, że tu mam możliwość studiowania na najlepszej akademii muzyki - i rzeczywiście - w ciągu czterech dni zobaczyłem i usłyszałem więcej niż przez ostatnie cztery lata.


Rozmawiałem z muzykami, którzy grają na pańskich instrumentach w ludowym zespole "Biełyje rosy". Powiedzieli mi jedną bardzo ciekawą rzecz, a mianowicie, że pańskie dudki białoruskie dają się nastroić.Strój drewnianych instrumentów dętych zawsze był problemem w orkiestrach, nie mówiąc już o ludowych instrumentach dętych drewnianych, które często brzmią o ćwierć tonu wyżej lub niżej od ogólnie przyjętego w Europie i Stanach Zjednoczonych stroju temperowanego. Czy mógłby Pan coś na ten temat powiedzieć?
Jak już mówiłem, kiedy udało mi się zrobić drewnianą rurkę - sosnowe dudki białoruskie, zacząłem interesować się, jak te instrumenty brzmią w zależności od rodzaju drewna. Słuchałem muzyków, tego jak grają, i w pewnym momencie sam zacząłem uczyć się grać na dudce białoruskiej. Znalazłem rosyjski podręcznik, z którego dowiedziałem się, jak się gra na rosyjskiej żalejce, później litewską książkę i do każdej mojej dudki miałem osobną melodię.

Muszę powiedzieć, że napisałem ponad pięćdziesiąt piosenek dla dzieci, mam też pieśni dla dorosłych i opracowania dla chóru. Moje dudki po prostu otwierały przede mną nowe horyzonty. Już wtedy jeździłem na festiwale nie tylko jako lutnik instrumentów ludowych, ale także jako wykonawca, jako prawdziwy artysta. Bardzo ważne dla mnie było, żeby moje instrumenty stroiły z zespołem, bo często grałem w duecie z bajanem, z garmoszką, na której później też zacząłem grać, i z innymi instrumentami. Moim celem było zrobienie instrumentu, który można będzie nastroić - i w razie czego poprawić jego strój (tej dudki).

Opanowałem swoją własną technologię robienia dudek białoruskich. Moje instrumenty składają się z kilku części, przez co można je podstroić. Kiedy już mi się to udało, zrobiłem dudkę piccolo, sopranową, altową, tenorową i wielką basową. Przyznam szczerze, że na dzień dzisiejszy nie ma na Białorusi innego lutnika, który rzeźbiłby 1,5-milimetrowe ścianki dudki białoruskiej.

Z tymi - już nowymi - instrumentami byłem w Mińsku na moim wernisażu instrumentów ludowych, na który przyszli wykładowcy z Akademii Muzycznej. Byli bardzo zdziwieni, a jednocześnie zadowoleni z tego, że na Białorusi pojawiły się strojone dudki białoruskie. Mówili mi, że przyjadą po te instrumenty, mówili też, że zamówią je dla Akademii, ale chyba zapomnieli o tym, bo do tej pory nikt się nie odezwał. Tylko moi koledzy muzycy, wykładowcy Uniwersytetu Kultury i Sztuki oraz Akademii Muzycznej, kupili takie dla siebie i przy okazji pokazują je studentom - dokładnie mówiąc, sześć dudek białoruskich. Do tej pory studenci się uczą na prywatnych instrumentach wykładowców.


Wcześniej powiedział Pan, że eksperymentował z różnymi gatunkami drewna. Czy ma Pan ulubione drewno, z którego zawsze powstanie dobry instrument?
Nie mogę powiedzieć, że mam ulubione drewno, bo różne instrumenty robi się z różnych gatunków drewna, ale mogę powiedzieć, że lubię klon. Próbowałem wszystkich rodzajów drewna, które mamy na Białorusi, twardych gatunków i takich jak lipa, bardzo miękkich. Ciekawie brzmi dudka z lipy - miło, zupełnie inaczej. Zrobiłem też kilka instrumentów z egzotycznych gatunków drewna. Mój kolega przyniósł mi parę kawałków mahoniu i bambusa. Zrobiłem dla siebie dudki eksperymentalne i muszę przyznać, że brzmią bardzo nietypowo - a do tego wyglądają jak młody wąż - piękna linia drewna, ciekawy ornament... Generalnie, teraz mam dużą wiedzę na temat obróbki drewna, wiem, kiedy się je piłuje, jak je rozpiłować na kawałki, jak przechowywać i suszyć, żeby nie popękało.

Oprócz dudek białoruskich zrobiłem wiele instrumentów perkusyjnych, różnego rodzaju grzechotek, tamburynów, bębenków, pudełek akustycznych i innych. Moje instrumenty spowodowały, że wszystko zacząłem słyszeć inaczej, wszędzie słyszę muzykę. Dla mnie każde uderzenie pałeczki o pałeczkę już jest muzyką. Przestroiłem bajany, które znajdują się w Domu Twórczości Ludowej, przestroiłem harmonijki, na nowo skleiłem skrzypce, które wcześniej zrobiłem. I powiem jedno: moje skrzypce brzmią naprawdę bardzo dobrze. Ale dalej uczę się i próbuje udoskonalać moje instrumenty. Szukam łuku Stradivariusa, bo intuicja podpowiada mi, że trzeba iść tą drogą.

Często spotykam się z naszymi białoruskimi lutnikami, rozmawiamy o naszych odkryciach, o tematach związanych ze skrzypcami. Spotykałem się z naszym mińskim lutnikiem skrzypcowym, panem Chazanowem. On uczył się robić skrzypce w Petersburgu i na jego instrumentach studenci Akademii Muzycznej bardzo dobrze prezentowali się na europejskich konkursach skrzypcowych. Jak już wspominałem, byłem w Polsce na różnego rodzaju festiwalach muzyki ludowej oraz na wernisażach instrumentów lutniczych, gdzie miałem okazję porozmawiać z wieloma wspaniałymi lutnikami. Byłem we Włoszech na wernisażu instrumentów wschodnioeuropejskich, tam też poznałem wielu ciekawych ludzi. We Francji, w Kanadzie, w Niemczech - wszędzie, gdzie byłem - rozmawiałem z muzykami, lutnikami. Sam opowiadałem o moich doświadczeniach jako muzyka i jako lutnika białoruskich instrumentów ludowych. Oczywiście z każdego wyjazdu przywoziłem bardzo dużo cennych informacji dla siebie i - co najważniejsze - nowe emocje i pomysły na nowe instrumenty. I tak na przykład - na jednym z wernisaży instrumentów ludowych powiedziałem, że zrobię okarynę z drewna. Wielu lutników się śmiało, mówili, że to jest głupota, że wymyślam niepotrzebnie "dziwolągi" - i tak powstała cała seria drewnianych okaryn o różnych barwach i rozmiarach. Okaryny basowe, picollo, ponad sto instrumentów. Jednocześnie zrobiłem gwizdki dla dzieci w kształcie ryb, różnych ptaków itp. Później przyszedł pomysł na zrobienie peruwiańskich i kanadyjskich fletów.

Kiedy pokazałem ludziom wszystkie te instrumenty, od razu przyszli do mnie przedstawiciele Muzeum Garadnica z propozycją, żeby zrobić tam stałą wystawę moich wytworów. Kupili około stu instrumentów za śmieszne pieniądze, wziąłem tylko za lakier i kleje, bo i tak na tych instrumentach nikt nie gra, one leżały sobie w kącie jak muzealne eksponaty. Natomiast, kiedy byłem na jednym z występów (tu niedaleko, w okolicach Skidla), na mój koncert przyszedł burmistrz miasta, Iwan Wasiljewicz Wasilewskij. Po koncercie podszedł do mnie z propozycją odrestaurowania muzeum, w którym jedna część budynku mogłaby być przeznaczona na moje instrumenty. Umówiliśmy się w ten sposób, że ja sam będę robił remont w tym skrzydle muzeum, według mojej filozofii. Już dwa lata pracuję w tym muzeum, prowadzę ognisko dla dzieci, uczę je grać na moich instrumentach. Przez dwa lata ponad trzy tysiące ludzi zwiedziło Muzeum Adelskie - ludzie z różnych miast, różnych państw, w tym studenci i zawodowi muzycy, naukowcy i dziennikarze.Prowadzę warsztaty gry na moich instrumentach. Często ludzie mówią mi, co im nie odpowiada, ja to notuję w głowie i później zastanawiam się, czy zgadzam się z tymi uwagami czy nie.

Jestem członkiem Stowarzyszenia Lutników Białorusi oraz Stowarzyszenia Białoruskich Lutników Instrumentów Ludowych. Dlatego często spotykam się z wybitnymi muzykami z Mińska, ale tu u nas w Grodnie też są dobrzy muzycy. Oni mi mówią co chcieliby zmienić, nie mówią jak, tylko podpowiadają mi, jaka barwa brzmienia ich interesuje albo jaki sposób wydobywania dźwięku. I oczywiście te spotkania są dla mnie bardzo ważne.

Wszystkie moje instrumenty (przede wszystkim myślę o dętych drewnianych) staram się robić w taki sposób, żeby dźwięk wydobywał się bardzo lekko, żeby skala miała około trzech oktaw. Chociaż altowe i basowe dudki mają zwykle około półtorej oktawy, maksymalnie dwie.


Opowiada mi Pan o technicznych, akustycznych szczegółach Pana pracy, lecz nie powiedział Pan niczego o estetycznym wyglądzie pańskich instrumentów.
Tak, rzeczywiście, moje żalejki, dudki białoruskie, rogi drewniane i - jak już wspominałem - flety peruwiańskie i kanadyjskie mają elementy kultury białoruskiej. I tak na przykład dudki o wyglądzie dziewczynek w spódniczkach czy elementy białoruskiej przyrody.

A jeśli chodzi o ciekawostki: krowi róg brzmiał nieco ostro, znalazłem takie drzewo jak czeremcha, trzy miesiące eksperymentowałem, w wyniku czego ten sam róg miał trochę inną barwę brzmienia, bardziej łagodną.

Mam też bardzo stary instrument bubin (stary litawr). Kiedyś był bardzo popularny, wszyscy grali na takich instrumentach perkusyjnych. Ten egzemplarz ma już ponad trzysta lat. Znalazłem u jednego dziadka dwustuletnie dudki, które odrestaurowałem - i tak naprawdę są one w tej chwili bezcenne.


Czy mógłby Pan opowiedzieć o swoich uczniach, o osobach, którym przekazuje Pan swoją wiedzę?
Mam kilku chłopaków, którzy interesują się ludowymi instrumentami muzycznymi. Jest jeden lekarz w Grodnie (ma na imię Leonid), który interesuje się wyrobem dudek białoruskich. Znamy się już od dwudziestu lat. Leonid, jeszcze kiedy był studentem Akademii Medycznej, przychodził do mnie, a wtedy ja przekazywałem mu wszystkie sekrety związane z wyrobem dudek. Wiem, że podczas studiów Leonid dorabiał w szkole, prowadził zespół muzyki rozrywkowej i jednocześnie pokazywał uczniom instrumenty ludowe oraz uczył dzieci gry. Teraz to dla niego hobby, jako lekarz nie ma zbyt dużo wolnego czasu. Większość dnia spędza w szpitalu albo na uczelni, bo wykłada też na Akademii Medycznej.

Mam też ucznia w Lidzie, nazywa się Aliaksandr - ten chłopak gra w kapeli rockowej i na początku interesowały go instrumenty perkusyjne, ale później zaczął też robić dudki białoruskie oraz żalejki i dudy. No i oczywiście wszystkie moje sekrety związane z instrumentami muzycznymi przekazuję mojemu synowi oraz wnukowi. Wiadomo, syn nie ma za wiele czasu, żeby zajmować się wyrobem instrumentów muzycznych, ale wie o wszystkim i oczywiście często mi pomaga. Mój mały wnuk jest dla mnie swego rodzaju stymulatorem, bo zawsze mnie pyta, jaki nowy instrument zrobiłem i kiedy mu go pokażę; od razu próbuje na nim zagrać i prosi mnie abym mu wytłumaczył jak się go robi. Najbardziej interesują go dudy białoruskie.

Poza tym, na wszystkich spotkaniach ze studentami albo uczniami szkół (różnych stopni) opowiadam o drewnie, pokazuję jak się gra - po prostu "ładuję ich" tą ludową nutką, bo to jest dziwne, że w naszym kraju tak mało ludzi interesuje się muzyką ludową. Nasz folklor jest bardziej popularny za granicą niż u nas. Elementarny przykład to trio "Troitsa" - zaczynali nie wiedząc co z tego wyjdzie, a teraz są popularni. Pojechali za granicę, nagrali kilka płyt i - widzi pan - teraz są znani.



Od autora
Pan Antonowicz również poza wywiadem opowiadał ciekawe historie dotyczące instrumentów, szczególnie ich "energii i duszy". Lutnik opowiadał mi o różnych drzewach i ich energii. Według niego - dąb i sosna są pozytywne i warto do nich podchodzić aby naładować się ich energią. Natomiast drzewa jak olcha, lipa czy topola działają odwrotnie - zabierają energię, w pobliżu takich drzew nie można przebywać dłużej niż dziesięć minut. Według filozofii Pana Mariana po tym właśnie czasie drzewa zaczną pobierać naszą energię. Dłuższe przebywanie w ich obrębie sprawi, że zaczniemy odczuwać zmęczenie, nawet wtedy, gdy nie wykonujemy żadnych czynności.

Jeżeli chodzi o instrumenty muzyczne, Marian Antonowicz powiedział mi, że każdy instrument żyje i ma swoją duszę. Wytłumaczył to tym, że wszystkie fragmenty drewna, z których są zrobione instrumenty muzyczne, rozmawiają między sobą. Każdy instrument reaguje na energię muzyka, który na nim gra. Lutnik opowiadał mi o ciekawym rodzaju dudek (o tak zwanych dudkach samograjach) - są to instrumenty muzyczne reagujące na wszystkie zmiany tonacji czy rytmu podczas grania. Marian Antonowicz powiedział mi, że są takie dudki białoruskie, które trzeba najpierw potrzymać w rękach przez dziesięć minut, a dopiero później można zaczynać grać; "wtedy dudka będzie cząstką ciebie samego".

Ciekawe czy to, co my nazywamy profesjonalizmem, Skramblewicz Marian Antonowicz nazywałby dudką samograją? Przyznam szczerze, że podczas studiów w Koledżu Kultury i Sztuki im. Alaizy Paszkiewicz w Grodnie wielokrotnie słyszałem o czymś takim jak dudka samograja, ale nikt z wykładowców nigdy nie wytłumaczył czy jest to mit, czy prawda.

(W Europie Zachodniej istnieje przekonanie o zaniku kultury i wartości tradycyjnych na współczesnej Białorusi. Osoby związane z jej pielęgnowaniem mają świadomość, iż jest to problem Problem, który powinien być poddany wnikliwej analizie. Pomocne w niej okazać się mogą wiedza i doświadczenie ludzi zajmujących się w praktyce ocalaniem kultury ludowej. Główną motywacją by się spotkać z lutnikiem było moje spojrzenie jako insaidera, a zarazem outsaidera, przez pryzmat analizy empirycznej, na wszystko co dotyczy muzyki ludowej "na wschód od Bugu", w tym przypadku okręgu grodzieńskiego Republiki Białoruskiej.

Szczególne podziękowania za pomoc w realizacji wywiadu dla Olgi Lukjan, głównego specjalisty folklorysty w Grodnie, Zmiciera Kuchleja - dziennnikarza i Agnieszki Lisowskiej.

Aliaksandr Muliarchyk
Skrót artykułu: 

"Przez te wszystkie moje instrumenty jestem jakoś bliżej tak zwanego głosu prostego ludu. Wiele razy siedziałem zimą w nocy i słuchałem, jak wieje wiatr i jakie dźwięki są podczas śnieżycy. Z kolei wiosną obserwowałem wschód słońca i też słuchałem tych wszystkich dźwięków. Wsłuchiwałem się w śpiew rozmaitych ptaków, a później imitowałem je na swoich dudkach. Ciekawą rzeczą jest, że jak zaczynasz naśladować różne ptaki, po chwili one zaczynają naśladować ciebie. Pamiętam, jak był u mnie taki dziennikarz z Telewizji Rosyjskiej (nie pamiętam jego nazwiska), starszy pan... Kiedy zobaczył moją dyskusję z ptakami poprzez muzykę, nie mógł uwierzyć własnym oczom, stał w tamtych krzakach i tylko krzyczał do mnie: "Grajcie, grajcie!", a sam kręcił o tym film. No i później opowiadał wszystkim, że jestem jakimś szamanem."

Rozmowa z Marianem Skremblewiczem Antonowiczem - lutnikiem białoruskich instrumentów ludowych.

Dodaj komentarz!