Moim ulubionym świętym jest Antoni – patron osób i rzeczy zaginionych. Wzywam go na pomoc zawsze, jak coś mi zginie. Odmawiam wtedy taką modlitewkę ,,Święty Antoni Padewski, patronie niebieski, niech się stanie wola Twoja, niech się znajdzie zguba moja”. Kiedyś ktoś powiedział mi, że św. Antoni jest ,,przekupny”, dlatego zawsze, kiedy proszę go o coś, obiecuję w zamian dać jakąś ofiarę na cele charytatywne. Nigdy jeszcze mnie nie zawiódł. Dzięki niemu odnalazłam zgubioną biżuterię, klucze i wiele innych rzeczy. Wierzę w to, że pomaga ludziom, dlatego zachęcam innych, by się do niego modlili. Ostatnio mój znajomy zgubił portfel z pokaźną sumą pieniędzy i ze wszystkimi dokumentami. Po tym, jak mu doradziłam, by modlił się do św. Antoniego, odzyskał swoją zgubę. Po trzech dniach odezwał się znalazca portfela i wszystko oddał.
Mam takie wspomnienie z dzieciństwa związane z tym świętym. Mój dziadek miał na imię Antoni, dlatego w dniu jego imienin, 13 czerwca, mamusia wyprawiała mnie do niego z życzeniami i z ogromnym bukietem jaśminu. Dlatego św. Antoni kojarzy mi się z jaśminowym zapachem. Znam też piosenkę Hanki Ordonówny, którą śpiewali moi znajomi, a rozpoczyna się słowami ,,Święty Antoni, święty Antoni, serce zgubiłam pod miedzą...”. Jak widać, św. Antoni to patron, do którego ludzie zwracają się z różnymi sprawami.
Zofia Dąbrowska
Miłośniczka szeroko rozumianej kultury tradycyjnej. Szczególnie interesuje się kulturą Lasowiaków. Prowadzi własną stronę internetową ,,Życie z przytupem”.
Temat świętych jest mi literacko bardzo bliski. Wiele pozycji hagiograficznych (w tym apokryfów i legend) zainspirowało mnie do napisania własnych kompozycji. Na pierwszej płycie grupy Chłopcy kontra Basia („Oj tak”, 2013) pojawiła się piosenka „Jerzy”. Utwór ten powstał po mojej podróży do Bułgarii, gdzie święty ów cieszy się szczególną estymą. Przypuszczam, że w tamtym czasie słuchałam dużo białoruskiej Gudy z ich wspaniałymi pieśniami wiosennymi („Jurja ustawaj rano” itd.). I tak, zdaje się, powstał nasz utwór, w którym jeździec na czarnym koniu zabija smoka i przynosi ludziom wiosnę. Na drugiej płycie („O”, 2015) epizodycznie pojawia się św. Roch, ale to św. Dorota jest, powiedzmy, patronką albumu. Po odsłuchaniu kilku wersji legendy o niej (w tym niezapomnianej pieśni z repertuaru Adama Struga) miałam wrażenie kilku luk w fabule, które zechciałam twórczo wypełnić. Zatem w naszej wersji Dorota odrzuca, jak w oryginalnej legendzie, zaloty króla, a ten skazuje ją na śmierć. Jednak w naszej piosence („O świecącej Dorocie”) władca z jednoczesnego poczucia miłości i nienawiści pęka na pół, a święta po każdej torturze coraz bardziej rozświetla się duchowym blaskiem. Wreszcie nowy album – nad którym dopiero pracujemy. Pojawi się tu św. Paweł. Piosenka „Karakurt pstry”, którą już niebawem mam nadzieję opublikować, opowiada o pewnej religijnej praktyce z południowych Włoch. Pracujący ciężko rolnicy z Apulii mieli w zwyczaju oddawać się raz na jakiś czas obsesyjnemu tańcowi, podczas którego utrzymywali, że opętał ich pająk. Na ratunek tzw. tarantystom przychodziła kapela, a także... patron – św. Paweł. Szczególna Pawłowa moc chronienia przed jadem objawiła się wg legendy pierwszy raz na Malcie, gdzie święty rozgniótł piętą głowę żmii.
Basia Derlak
Liderka i wokalistka grupy Chłopcy kontra Basia oraz duetu Derlak/Wielądek. Apokryfy. Z wykształcenia religioznawca, w czasie wolnym storytellerka.
Kult świętych nie jest mi szczególnie bliski, ale niektóre postacie podziwiam, ba, nawet wielbię od dawna, od dzieciństwa może? Niosą uniwersalne przesłanie, dotyczące etyki, życia codziennego, wartości, są wzorami. Niektóre z tych wzorów już nie wytrzymują próby czasu, zwłaszcza średniowieczni obrońcy wiary, ukazujący się z mieczem w ręku. Dziś bardziej szanujemy inne religie i innego człowieka (ba, czy to prawda? czasem wątpię…). Lubię św. Krzysztofa, opiekuna nas, podróżujących, postaci z trzeciego (prawdopodobnie) stulecia naszej ery, o której niewiele wiadomo poza tym, że chce nas wspomagać w podróży. Dlaczego? Nie wiadomo. Jak głoszą przekazy: olbrzymi wzrost, nadludzka siła, brzydal. „Dźwigasz mnie, dźwigasz cały świat” – powiedział do niego Jezus, gdy święty pomagał przenosić dziecko przez wzburzoną rzekę. I tak jest przedstawiany, z dzieckiem na ręku, Christophoros – niosący Chrystusa. Takie jest pochodzenie imienia, w naszej polskiej wersji to Krzysztof. Czasem myślę o Nim, podróżując dokądkolwiek i zastanawiam się, jakie ma kryteria brania w opiekę? Czy każdego, czy tylko sprawiedliwego? Czy może też każdego niewinnego? Nie ma u nas figur św. Krzysztofa w przydrożnych kapliczkach, ale wozimy Go często ze sobą w samochodach. Czyli wierzymy w jego moc. W kapliczkach przydrożnych siedzi za to często jeszcze i dziś św. Jan Nepomucen, charakterystyczna postać o małej, wąskiej głowie, z książką lub piórem w jednej ręce i krucyfiksem w drugiej, na głowie biret. Czternastowieczny męczennik z Czech zginął w nurtach Wełtawy, a u nas w Polsce cieszy się sławą opiekuna tonących, chroni (lub stara się chronić) od żywiołu wody, wszelkiej wody. Wiara chłopska w jego moc opieki nad siewami, polami i łąkami, broniącego od zalania i od roztopów, skutkowała przez wieki stawianiem kapliczek z wyobrażeniem świętego. Pod dłutem wiejskich rzeźbiarzy wypada czasem nieporadnie, ze zbyt małą główką lub zbyt wielkim piórem. Wypatruję tych kapliczek, jadąc zwłaszcza samochodem, bo dla mnie to nie tylko punkty na mapie i drodze, ale miejsca niosące ważną treść osobistą, że może ochroni i mnie od wodnego zła. Ale mój osobisty święty, którego podziwiam, to św. Franciszek z Asyżu. Biedaczyna, którego przekaz od XII/XIII wieku, kiedy to żył i umarł, jest przekazem człowieczeństwa: wolności, równości i braterstwa. Dla każdego i w każdym punkcie globu. Oddawał biednym wszystko, co miał, spał, gdzie popadnie, nierzadko na gołej matce ziemi. Miłośnik ptaków, zwierząt, przyrody i człowieka – tak był i jest przedstawiany przez ludowych artystów. Obyśmy tylko chcieli Go naśladować…
Maria Baliszewska
Etnomuzykolog, dziennikarz Polskiego Radia, założycielka Radiowego Centrum Kultury Ludowej (1994), laureatka Nagrody im. Oskara Kolberga w 2014 roku.
Jedną ze świętych, którzy od wieków cieszą się niesłabnącą popularnością na ziemiach polskich, jest św. Barbara. Jej wspomnienie w liturgii Kościoła przypada na dzień 4 grudnia. Legenda głosi, iż święta była córką Dioskurosa, który zajmował w Bitynii wysokie stanowisko urzędnicze. Ojciec, na wieść o tym, że jego piękna córka przyjęła chrzest i złożyła śluby dozgonnej czystości, próbował zmusić ją do wyrzeczenia się wiary i zawarcia małżeństwa. Zamknął ją w wieży bez okien i nakazywał różnego rodzaju tortury, aby oddawała bożkom cześć, wyrzekając się Chrystusa. Jednak Barbara nie ugięła się, udało jej się opuścić więzienie i nawet góra rozstąpiła się, udzielając jej schronienia. Po pewnym czasie oprawcy nasłani przez Dioskurosa schwytali ją, odarli z szat i torturowali. Św. Barbara wykazała się wówczas ogromnym męstwem, nie przestając się modlić. Zgodnie z legendą w ostatnich godzinach życia był przy niej Jezus, który koił ból i ocierał łzy świętej, a aniołowie okryli szatami jej nagość i krwawiące rany. Barbara zginęła prawdopodobnie około roku 305, gdy ścięto ją mieczem.
Żywot św. Barbary ukazał się w wielu językach. W ikonografii święta przedstawiana jest w stroju królowej; w ręku trzyma palmę męczeństwa, zwycięstwa, miecz lub kielich z hostią. Uwieczniano ją również z wieżą, w której miała być zamknięta przez ojca. Jej wizerunek przedstawiali tak znamienici artyści, jak np. Rafael, Matteo di Giovanni, Lorenzo Lotto, Guidoccio Cozzarelli, Botticelli. Św. Barbara uznawana jest za patronkę dobrej śmierci, cnotliwych narzeczonych i życia rodzinnego. Czczona jest przede wszystkim przez osoby, które w swych zawodach narażone są na niespodziewaną śmierć.
W związku z tym, iż przez dłuższy czas pracowałem w jednej ze śląskich parafii, szczególnie bliscy mojemu sercu stali się górnicy. Każdego roku w dniu 4 grudnia uczestniczą oni wraz ze swymi rodzinami w uroczystej mszy świętej, która jest sprawowana w ich intencji. Ubierają się w galowe mundury, a w celu podkreślenia rangi święta wnoszą do kościoła górnicze sztandary. W czasie nabożeństwa dziękują Bogu za błogosławieństwo w pracy i ich życiu rodzinnym, a św. Barbarze za opiekę i wstawiennictwo przed Bogiem. To zawierzenie i wiarę górniczego stanu, jakim darzą swą patronkę, oddaje ich powiedzenie: „Barbara święta o górnikach pamięta”. Zawierzenie św. Barbarze nie przejawia się jedynie w dniu 4 grudnia. Zarówno w kopalniach, jak i w domach górników wiszą obrazy z wizerunkiem świętej, a górnicy pamiętają o niej w modlitwie każdego dnia – podczas zjazdu pod ziemię oraz w momencie szczęśliwego powrotu z „szychty”. Gdy obserwowałem ich codzienne życie i niezwykłą więź ze świętą, Barbara stała się dla mnie postacią przynależną do kręgu świętych, a jednocześnie egzystującą na co dzień wśród śląskiej społeczności.
Zdzisław Kupisiński
Doktor habilitowany, religioznawca, adiunkt w Katedrze Religiologii i Misjologii Wydziału Teologicznego KUL. Prowadzi badania w zakresie: religijności ludowej, etnologii religii, religioznawstwa, tanatologii i nowych ruchów religijnych. Współautor (z Janem Łuczkowskim) książki Zwyczaje, obrzędy i wierzenia weselne w Opoczyńskiem. Tradycja a współczesność (Opoczno 2016).
Poproszono mnie, abym napisała kilka słów o świętym, który jest mi bliski. Ponieważ zajmuję się pisaniem ikon, jest to dla mnie bardzo trudne zadanie – każdy święty, którego przedstawiałam w ikonach, jest mi bliski, każdy tak samo ważny w moim życiu.
Oczywiście, są również święci czy błogosławieni, których ikon jeszcze nie pisałam, a są dla mnie wyjątkowi. Jednym z nich jest bł. ks. Emilian Kowcz. To Ukrainiec, duchowny greckokatolicki, urodzony w 1884 roku. Poniósł męczeńską śmierć w obozie koncentracyjnym na Majdanku w roku 1944. Został ogłoszony błogosławionym przez Jana Pawła II w 2001 roku.
Tak jak wielu duchownych greckokatolickich był żonaty i miał dzieci. Żona pomagała mu w jego pracy, opiekując się ubogimi czy sierotami, dla których ich dom był zawsze otwarty. Kowcz był patriotą, nie uchylał się od obowiązków wobec ojczyzny. W 1919 roku zgłosił się do Ukraińskiej Armii Halickiej i kilka lat służył tam jako wojskowy kapelan. Każdego dnia odprawiał liturgię, odwiedzał rannych w szpitalu wojskowym. Po rozpadzie UHA w lipcu 1919 roku pod Czortkowem niektóre oddziały połączyły się z armią Ukraińskiej Republiki Ludowej Petlury, aby wspólnie wyruszyć na Kijów przeciw bolszewikom. Trafił do polskiego obozu dla jeńców wojennych, w którym zachorował na tyfus. Na szczęście odnalazła go wówczas żona. Był skrajnie wyniszczony i istniały poważne obawy o jego życie. Wrócił jednak do zdrowia, a wkrótce także do pracy duszpasterskiej.
Od 1922 roku był proboszczem parafii św. Mikołaja w Przemyślanach, mieście, które zamieszkiwali przedstawiciele wielu narodowości i wyznań. Ks. Emilian Kowcz dał się poznać jako pełen zaangażowania społecznik i filantrop. Bronił ukraińskiej wspólnoty, za co często spotykały go represje ze strony polskich władz. Jak zawsze dom ks. Kowcza otwarty był dla biednych i potrzebujących. W 1939 roku zmarła jego żona i pozostał sam z sześciorgiem dzieci.
We wrześniu 1939 roku wiele polskich rodzin zostało wywiezionych na Syberię, a ich opuszczone domy były często obiektem grabieży dla miejscowej ludności. Ks. Emilian Kowcz w niezwykle zdecydowany sposób przeciwstawiał się temu, organizował także zbiórki dla polskich wdów i sierot. Jego nieugięta postawa w obronie wszystkich, których dotknęło nieszczęście, sprawiła, że wielokrotnie otarł się o śmierć. Ratował Żydów, czynnie przeciwstawiając się gestapowcom, niósł pomoc do getta, a nawet napisał list do Hitlera, potępiając barbarzyństwo, jakiego dopuszczali się Niemcy na ludności żydowskiej.
W 1942 roku został aresztowany i trafił do więzienia we Lwowie, gdzie był torturowany i gdzie bezskutecznie próbowano go zmusić do podpisania oświadczenia, że zaniecha pomocy Żydom. Po kilku miesiącach został przewieziony do obozu koncentracyjnego na Majdanku, gdzie otrzymał numer 2399.
Podczas pobytu w obozie niósł pomoc i otuchę wszystkim potrzebującym, bez względu na narodowość czy wyznanie. Odprawiał liturgię, choć groziło to natychmiastową śmiercią z rąk hitlerowców. Swój pobyt w obozie koncentracyjnym postrzegał jako wielki Dar Boży. Był szczęśliwy, mogąc służyć innym. Prosił rodzinę, by zaniechała prób uwolnienia go z obozu.
W liście do rodziny pisał: „Oprócz Nieba to jedyne miejsce, w którym chciałbym być. Tutaj wszyscy jesteśmy równi – Polacy, Żydzi, Rosjanie czy Estończycy… Teraz jestem tutaj jedynym kapłanem. Nie wyobrażam sobie, co by zrobili beze mnie. […] Każdego dnia po tysiąckroć dziękuję Bogu, że posłał mnie tutaj. Nie mógłbym prosić Go o więcej. Nie płaczcie nade mną – radujcie się ze mną! Módlcie się za twórców tego obozu i tego systemu. Oni potrzebują waszych modlitw… Niech Bóg zmiłuje się nad nimi...”.
Ksiądz Emilian Kowcz umarł 25 marca 1944 roku i został spalony w obozowym krematorium.
Dlaczego właśnie osoba bł. ks. Emiliana Kowcza jest mi bliska? Jeszcze kilka lat temu wiedziałam o nim bardzo niewiele. Obejrzałam film Grzegorza Linkowskiego „Proboszcz Majdanka” i pomyślałam, że przecież mieszkam w Lublinie, na terenie którego był usytuowany obóz koncentracyjny, a nigdy wcześniej nie słyszałam o ks. Emilianie Kowczu.
Człowiek wyjątkowy, bardzo nam bliski... Pochylał się z troską nad każdym skrzywdzonym, samotnym, ubogim, prześladowanym – bez względu na jego pochodzenie, narodowość, wyznanie.
Maria Podleśna
Urodzona w Słupsku, całe życie związana z Lublinem. Ikony pisze od 2004 roku. Pierwszą ikonę Chrystusa Pantokratora, pod kierunkiem o. Jacka Wróbla SJ, ukończyła w 2005 roku. Używa tradycyjnej techniki tempery żółtkowej, lubi wykonywać złocenia szlachetną metodą na pulment. Ściśle współpracuje z Fundacją Kultury Duchowej Pogranicza i Parafią Greckokatolicką w Lublinie.
Moim ulubionym świętym jest Antoni – patron osób i rzeczy zaginionych. Wzywam go na pomoc zawsze, jak coś mi zginie. Odmawiam wtedy taką modlitewkę ,,Święty Antoni Padewski, patronie niebieski, niech się stanie wola Twoja, niech się znajdzie zguba moja”. Kiedyś ktoś powiedział mi, że św. Antoni jest ,,przekupny”, dlatego zawsze, kiedy proszę go o coś, obiecuję w zamian dać jakąś ofiarę na cele charytatywne. Nigdy jeszcze mnie nie zawiódł. Dzięki niemu odnalazłam zgubioną biżuterię, klucze i wiele innych rzeczy.
(Zofia Dąbrowska)