Stolica Języka Polskiego

Szczebrzeszyn

Można śmiało stwierdzić, że Roztocze na przestrzeni kilku ostatnich lat rośnie w festiwalową siłę. W większych i mniejszych miejscowościach pojawiają się co rusz imprezy ambitnie wzbogacające swój program. To za sprawą lokalnych animatorów – autochtonów i tych przyjezdnych, przysposobionych do swoich małych ojczyzn ubogaca się kulturalna mapa pięknej, lubelskiej krainy.

Kiedy miłośnicy folku i folkloru ciągną w swoją stronę, tworząc świetne imprezy jak chociażby Folkowisko w Gorajcu, to warto wspomnieć o tych pozamuzycznych, ale nie mniej udanych ideach. Do nich należy kultowa już Akademia Filmowa w Zwierzyńcu czy tytułowa – Stolica Języka Polskiego w Szczebrzeszynie. Od czterech lat miasto staje się na ponad tydzień faktyczną stolicą języka, literatury i słowa. Jest sierpniową ostoją znakomitych autorów i wyjątkowych czytelników. Wszyscy jak jeden mąż moczą w tym czasie nogi w tej samej rzece.

Szczebrzeszyn – trudne słowo w pięknym cudzysłowie

Nie znam nikogo, kto nie słyszałby o Szczebrzeszynie. Głównie za sprawą słynnego wiersza Jana Brzechwy, z którego pochodzi mój ulubiony łamaniec języka dla udręczenia zagranicznych znajomych. Sama jestem z tych stron, urodziłam się w miejscowym szpitalu i chociaż nie wracam tam często, to jest to dla mnie miejsce szczególne. Może z tego powodu nazwę traktuję nieco autocentrycznie. Do niedawna miasto nie było szczególnie nawiedzane, a nawet po macoszemu traktowane przez turystów rozpędzonych w drodze do Zwierzyńca i dalej, w głąb Roztocza. Ot, przystanek z kirkutem, cerkwią (o zgrozo, często zamkniętą dla zwiedzających) czy synagogą (!), w której mieści się dom kultury. Ktoś w końcu wpadł na pomysł, by pomiędzy Zwierzyńcem a Zamościem (obydwa miasta posiadają, powiedzmy, stałą ofertę kulturalną) zrobić coś, co może zatrzymać na dłużej. By tę małą mieścinę, z liczbą mieszkańców nieprzekraczającą 6 tysięcy ożywić, można powiedzieć – na czas festiwalu powiększyć o… niezliczonych gości i turystów. Tym kimś był powracający do rodzinnych stron Piotr Duda i jego kolega, Tomasz Pańczyk. Potrzeba było nie lada uporu, odwagi, ale i wyobraźni, by wspólnymi siłami zabrać się za to miasto o trudnej naturze, nazwie i.. równie trudnej, ale jakże barwnej, wielokulturowej historii. Już pierwsza edycja Festiwalu w 2015 r. bardzo dobrze rokowała, a kolejne były dowodem na to, że jest w tym szaleństwie przemyślana metoda. Jest to też znak czasu, dowód żywy na sens powrotów do miejsc, skąd wychodzą korzenie. Bo owocem właśnie tego powrotu jest Festiwal.
W bieżącym roku przyjechać można było już na wydarzenie z rozwiniętą infrastrukturą, gdzie pod wielkim białym namiotem głównym bez przerwy odbywały się spotkania wysokich lotów. Bo tak właśnie Piotr Duda i cały sztab organizacyjny przemyślał przestrzeń Stolicy. Była wystarczająca i komfortowa dla tych, co literaturę tworzą, i dla tych, którzy… czytają. Ba! Czytają również podczas Festiwalu, bo przecież od czego są wakacje? To dobry czas na odpoczynek, na rozruch intelektualny, na czytanie książek, na rozmowy. Można było przy kawie spotkać tych wielkich – jak Wiesław Myśliwski, Maja Komorowska i wielu innych. Można było się zasłuchać, tak jak podczas koncertu Adama Struga (akcent folkowy!) czy Hanny Banaszak. W końcu bardzo… zaskoczyć, słuchając ze sceny Andrzeja Stasiuka i Haydamaków. Dodam, że ramię w ramię szło im świetnie! Z rozmów z gośćmi Festiwalu można było wywnioskować, że jest to niezwykłe dla nich wydarzenie. Z tych wszystkich miejsc (scen, na których odbywały się dyskusje i spotkania, zakamarków kawiarnianych czy przestrzeni wystawienniczej) tchnęła też zwyczajność. Tak, jakby na chwilę „obcy” znów w Szczebrzeszynie stał się „swój”.

Skamandryci, świerszcze, chrząszcze

Szczególnie podczas paneli poświęconych rozmowom o języku usłyszeć można było wiele trudnych słów i łamańców. Cóż poradzić, skoro już taka uroda naszego języka ojczystego. A wyliczanka ta świetnie wpasowała się w temat tegorocznej edycji. Skamandryci to motyw bardzo trafiony w roku, w którym Polska obchodzi stulecie niepodległości. Czy to na scenie, czy w kuluarach porozmawiać można było nie tylko o samej literaturze (bo to lejtmotyw Festiwalu), ale i o języku. Jak Skamander ruszył po odzyskaniu niepodległości z nową myślą i energią słowa, tak 100 lat później podobna atmosfera wróciła podczas spotkań autorskich. Program Festiwalu może nie zaskoczył swoją konstrukcją, ale rozłożenie wydarzeń odpowiadało potrzebom uczestników. Poranki dla dzieci wypełniały spotkania autorskie i wspólne zabawy. Później do rozmów o języku i sztuce zapraszani byli dorośli uczestnicy. Wieczory zarezerwowano na czytanie literatury i koncerty. Rytm Festiwalu w niczym nie przeszkadzał stałym bywalcom. Można było skorzystać z wakacji, zwiedzić miasto (z festiwalowym przewodnikiem) czy wziąć udział w świetnych warsztatach, jak chociażby te z Iwanem Wyrypajewem. Część warsztatowa była jednym z ciekawszych punktów pozaliterackich, tak samo jak wystawy (szczególnie „Karpowicze” i plenerowa wystawa plakatów). Wydaje się, że sierpień to dogodna pora. Lato, w tym roku niezwykle upalne, dodawało uroku przestrzeni, która w zamyśle organizatorów ma pozostać swojska, a przed komercjalizacją broni się znakomicie. No, może nie przed książkową, ale to festiwalowi literackiemu nie wypada. W tym roku po raz drugi przyznany został również tytuł „Człowieka Słowa” oraz po raz pierwszy „Wielkiego Redaktora”. Obydwa wyróżnienia świadczą o randze imprezy i tym, że jest nową jakością na scenie literackiej Polski. Wielkie nazwiska, nagrody, wyróżnienia i sceny nie stoją jednak w opozycji do letnich cykad i swojskości przestrzeni małego miasteczka. Wbrew pozorom to wszystko ze sobą świetnie koresponduje.

Program REGION.KULTURA.ROZWÓJ

Festiwal jest częścią szerzej zakrojonej idei, jaką nazwano Programem REGION.KULTURA.ROZWÓJ. Ta ciekawa inicjatywa przez samych pomysłodawców opisywana jest jako „budowa partnerstwa kreatywnego pomiędzy kulturą a obszarami takimi jak : edukacja, szkolenia, biznes, badania oraz sektor publiczny, która umożliwi transfer kreatywnych umiejętności z kultury do innych sektorów na terenie regionu ROZTOCZA ZACHODNIEGO”. Co to oznacza w praktyce? Z pewnością ożywienie kulturalne i gospodarcze regionu. A to na terenach, o których mowa, bardzo potrzebne i trudne do wykonania w pojedynkę zadanie. Zatem tworzenie wspólnoty rozumiejącej cel animacji kultury lokalnej jest jak najbardziej pożądane. Zdaje się, że właśnie to było bodźcem do stworzenia w tym roku ciekawej publikacji Roztocze. Wschód kreatywności pod red. Piotra Dudy i Sylwii Stano. To opowieść nie tylko o tym, jak powstał Festiwal i cała idea, ale też o potencjale Roztocza i Zamojszczyzny. Padło nawet kilka słów o Szczebrzeszynie. Publikacja ukazała się dzięki wkładowi i staraniom Fundacji Sztuki Kreatywna Przestrzeń. Jest znakomitą zachętą do oczekiwania na kolejną edycję Festiwalu i śledzenia rozwoju obszaru kultury z nieodkrytym jeszcze do końca potencjałem, jakim jest Roztocze.

Monika Sulima
kulturoznawca, dziennikarz, bloger, freelancer z powołania. Redaktor naczelna Pisma Folkowego „Gadki z Chatki” w latach: 2009-2013. Prosto pisze i opowiada na: www.simplicitytales.com

Skrót artykułu: 

Można śmiało stwierdzić, że Roztocze na przestrzeni kilku ostatnich lat rośnie w festiwalową siłę. W większych i mniejszych miejscowościach pojawiają się co rusz imprezy ambitnie wzbogacające swój program. To za sprawą lokalnych animatorów – autochtonów i tych przyjezdnych, przysposobionych do swoich małych ojczyzn ubogaca się kulturalna mapa pięknej, lubelskiej krainy.

Fot. z arch. Festiwalu Stolica Języka Polskiego

Dodaj komentarz!