Stefan Ulatowski

harmonista z Dobrego Lasu

Na pedałówce zacząłem grać chyba w roku pięćdziesiątym, zaraz jak żem siedemnaście lat skończył. Na samym początku miałem powojenną harmonię pedałówkę, ale wcale dobra nie była. Strasznie się jej głosy pękały i druty łamały. Później zmieniłem ją na harmonię przedwojenną, co ją w Laskowcu pod Ostrołęką sam Leon Gerwatowski zrobił. Gerwatowski sprzedał ją jednemu panu, który taki koszt podjął, że bryczkę i konie sprzedał, a tę harmonijkę kupił. Jak wojna wybuchła, to on tę harmonię zakopać musiał, bo cenna była, no i pedałówka. Jak żem go tylko zobaczył, to postanowiłem moją pierwszą harmonię sprzedać, a tę żem odkupił i do dzisiaj ją mam. Dużo było na niej dobrego grania na weselach i zabawach.

Później, jak pedałówki nie były modne, to kupiłem sobie taką ciąganą harmonijkę, którą ktoś tu przed wojną z Ameryki przysłał. Bardzo zdrowo grała, ale miała tylko osiemdziesiąt basów i była czarna cała. Jak żem ją przy stole z futerału wyciągał, to każdy się krzywił, że taka mała, ale jak ją później rozciągnąłem, to aż się wszyscy zaśmiali, tak głośno i zdrowo grała.

Grać uczyłem się u mistrza Gerwatowskiego, co harmonie robił. Cała ta nauka tylko dziesięć dni trwała, a później to już sam się douczałem. Pojąłem układ klawiatury, a piosenki ludowe sam we wsi wynajdywałem i uczyłem się ze słuchu, bo nut nie znam. Był taki muzykant, co ze mną na trąbce grał. On rozgrywał kawałki, a ja słuchałem, i tak potem grałem ze słuchu. Później grywałem z moim wujem Piaścikiem, który był jednym z najsłynniejszych skrzypków w całej okolicy. On też z nut kawałki rozgrywał, a ja słuchowo podłapywałem i całymi wieczorami ćwiczyłem.

I tak graliśmy we trzech - skrzypce, harmonia i bęben, a nawet perkusja cała. Dogrywał nam czasem klarnecista. Bardzo dobrze na tym klarnecie wycinał, ale też nutków nie znał. Mieliśmy swój zespół, co się Zespół Wesoły nazywał. Dużo żeśmy wesel i zabaw razem obgrywali i bardzo tu byliśmy popularni."

W latach pięćdziesiątych, na Kurpiach Zielonych, w okolicy Zbójnej i Dobrego Lasu, uroczystości weselne rozpoczynały się zazwyczaj we wtorek, a kończyły w środę po północy. Pierwszego dnia ludzie bawili u pana młodego, gdzie podejmowani byli sutym obiadem, który przeciągał się do wieczora. O zmierzchu wyruszano do kościoła, a tam czekała już przyszła małżonka wraz z rodziną. Po ślubie orszak weselny ruszał do domu panny młodej, gdzie można było do samego rana pić, jeść i tańcować. Drugiego dnia przychodził czas na przenosiny. Odziana w strojny czepiec żona przeprowadzała się na mężowskie gospodarstwo, przenosząc cały swój posag. Tam też kontynuowano zabawę do białego rana. Jeśli para młoda wywodziła się z zamożniejszych rodzin, to wesele trwało pełne dwie doby, a zdarzało się nawet, że ojciec chrzestny o jeszcze jedną dobę wesele przedłużał i dodatkowo muzykantom płacił.

"Początkowo na takim weselu to żeśmy po sto pięćdziesiąt złotych zarabiali, a jak się wtedy we trzech złożyliśmy, to mieliśmy za to świniaczka. Później, jak już lepsi i bardziej znani byliśmy, to braliśmy po pięćset, sześćset złotych i każdy mógł sobie jedną krowę na raz kupić. Kiedyś, po takim jednym weselu, każdy z nas nowy, niemiecki rower Diament sobie sprawił. Takie to były czasy, że za jedno wesele niemiecki rower można było mieć."

Jeśli wesele miało być skromne, to grało na nim tylko dwóch muzykantów. Niewielkiej liczbie gości harmonia i bębenek musiały wystarczyć. Jeśli zaś gospodarze byli zamożniejsi, dobierano jeszcze skrzypce, klarnet, a nawet trąbkę. Na mniejszych weselach grywano też krótsze utwory. Przaśne polki i oberki nie trwały nigdy dłużej niż piętnaście minut. Lecz, jak mówi pan Ulatowski - "gdy wesele było zgromadne, a każdy chciał tej poleczki i obereczka potańczyć. Miejsca nie było dużo, więc się tancerze dzielili. Najpierw taką polkę tańcowali młodzi, potem ci w średnim wieku, a na koniec najstarsi. Wtedy jeden utwór to się przynajmniej godzinę grało. Czasem urządzano też tak zwane wesela łączące, na które się goście wieczorami schodzili. Dla proszonych gości weselnych grało się cały dzień, a dla gości wieczornych, całą noc. Goście wieczorni całymi wioskami się schodzili, a każda wioska jeden utwór zamawiała i do tego utworu tańczyła, a strasznie długo to trwało. Jak się tylko dziesięć minut po jednej takiej wiosce odpoczęło, to zaraz dla następnej wioski trzeba było grać jakiego walca, czy fokstrota. Wszyscy przecież chcieli na weselu potańczyć."

Przybycie gości wieczornych oznaczało zazwyczaj dla tych proszonych rozejście się do domów. Wtedy bowiem zaczynały się dziać rzeczy niebezpieczne, jako że między wsiami ciągle dochodziło do bijatyk, a pijanych chłopów można było byle czym do waśni sprowokować.

"Muzykanci też czasem zatarg mieli. Jedna wieś mówiła, żeby grać, a drudzy w tym czasie przeszkadzali i robili wszystko, żeby nie było grane, co tamci chcieli. Wołało się wtedy pana młodego i starszego drużbę i oni musieli rozstrzygnąć komu mamy wpierw zagrać, a na koniec i tak się wszyscy musieli pogodzić. Na kurpiowskich weselach bardzo było wesoło. Wszyscy ludowe przyśpiewki śpiewali i ciekawe historie, przeżycia z wojny i anegdoty opowiadali, a wszystko było żartem, i do rymu, i wcale nie bluźnierskie."

Towarzyszące odpustom zabawy, organizowano zazwyczaj późną wiosną. Były to tzw. majówki i czerwcówki. Ludzie szli do kościoła, a potem na odpust. Na zabawach biletowych, które odbywały się po odpustach na świętego Stanisława w Zbójnej i na Przemienienie Pańskie w Małym Płocku przygrywał Zespół Wesoły.

"Tancerzy dużo z całej okolicy na zabawy odpustowe zjeżdżało. Na takich zabawach młodzi się ze sobą poznawali, no i ci w średnim wieku też. Wszyscy bilety musieli wykupić, a potem mogli na ogrodzonym pastowniku przy dźwiękach kapeli całą nockę tańcować. Wesoło było i spokojnie, bo na takich zabawach na wolnym powietrzu alkoholu nie sprzedawali. Tylko w remizach odbywały się alkoholowe zabawy, ale muzykantom pić wolno było tylko w pewnym ograniczeniu, żeby się nie popili i do końca dobrze grali. Mieliśmy nawet przykazane, że jak się upijemy, to nie dostaniemy wynagrodzenia. Ale jak już dobrze odegralismy, to mogliśmy sobie pod humor wypić, a po małym kieliszku to przecież tremy nie było, i energiczniej się grało i weselej i odporność była większa, i apetyt był no i strawność od razu inna."

W domu państwa Ulatowskich rzadko rozbrzmiewają już dźwięki harmonii. Zespół Wesoły rozpadł się przed ponad trzydziestoma laty. Pochłonięci pracą gospodarze nie mają czasu na wspólne granie, a muzyka ludowa nie wzbudza u młodych większego zainteresowania. Pan Stefan wiąże jednak pewne nadzieje ze swoim synem, dziewięcioletnim Markiem.

"Mam trzy córki i czterech synów, ale tylko jeden się do muzyki garnie. Babcia już go uczy kiedyśnych piosenek, a ja go będę uczył na harmonii grać. Może wtedy będę miał z kim pomuzykować, bo teraz to już tylko czasem komuś towarzysko przy ognisku podegram, a czasem z Domu Kultury w Zbójnej poproszą, żebym na pedałówce zagrał, ale to już nie to granie co kiedyś. Teraz, kiedy z Zachodu ta ich dzika muzyka przychodzi, nie mamy już dla kogo grać, a dla naszej muzyki już tu miejsca nie ma."


"Gadki z Chatki", nr 18 (1998)

Skrót artykułu: 

Na pedałówce zacząłem grać chyba w roku pięćdziesiątym, zaraz jak żem siedemnaście lat skończył. Na samym początku miałem powojenną harmonię pedałówkę, ale wcale dobra nie była. Strasznie się jej głosy pękały i druty łamały. Później zmieniłem ją na harmonię przedwojenną, co ją w Laskowcu pod Ostrołęką sam Leon Gerwatowski zrobił. Gerwatowski sprzedał ją jednemu panu, który taki koszt podjął, że bryczkę i konie sprzedał, a tę harmonijkę kupił. Jak wojna wybuchła, to on tę harmonię zakopać musiał, bo cenna była, no i pedałówka. Jak żem go tylko zobaczył, to postanowiłem moją pierwszą harmonię sprzedać, a tę żem odkupił i do dzisiaj ją mam. Dużo było na niej dobrego grania na weselach i zabawach.

Dział: 

Dodaj komentarz!