Diabeł pasieczny, rys. Robert Sawa. Źródło: Biblioteka Multimedialna Teatru NN
Przekazy wierzeniowe o pszczołach w tradycji ludowej Lubelszczyzny[1]
Na całej Słowiańszczyźnie pochodzenie pszczół wywodzono ze sfer niebieskich, od istot boskich. Nie należało pod żadnym pretekstem krzywdzić pszczół, a dbałość o zamieszkałe przez nie barcie i ule stanowiła nie tylko obwarowany społecznymi sankcjami obowiązek pszczelarza, ale i święty przywilej. Wiele z dawnych wierzeń i tradycji pszczelarskich przetrwało w kulturze tradycyjnej po dziś dzień. Świadczą o tym m.in. przekazy ustne zarejestrowane na terenie Lubelszczyzny.
Początki legend i wierzeń o pszczołach
Zwyczaje, przesądy i wierzenia dotyczące pszczół mają swój rodowód w czasach pogańskich. Po chrystianizacji pszczoły, jako święte owady, otoczono opieką Kościoła, co przyczyniło się do powstania nowych wątków wierzeniowych. Wśród niezwykłych przekazów ludowych odnaleźć można opowieści o tzw. rojnicy – stworze podobnym do żmii, sprzyjającym pomyślności w pasiece[2]. Od wieków wierzono, że nie należy przeklinać pszczół, bo jak mawiano w okolicach Chełma: „pszczeły majut’ takeje duszie jak y lude”[3]. Z tego powodu zabicie pszczoły było traktowane na równi z zabiciem człowieka. Z upływem czasu myślenie to uległo zmianie, ale do dziś zabijanie pszczół uważane jest za grzech. Dawniej składano również przysięgi „na pszczoły”.
Pszczoły w tradycji religijnej
Pszczoły uważano za szczególne dzieło Boga. W duchu religii katolickiej wierzono, że pszczoła miała zrodzić się z ran św. Piotra, Pawła, a nawet samego Jezusa. Produkuje ona też wosk, który płonie na ołtarzu. Panowało również przekonanie, że pasieka musi znajdować się w pobliżu kościoła, w ostateczności w zasięgu dźwięku dzwonu kościelnego – w zasięgu głosu Boga. Najlepszym sposobem na zatrzymanie roju miał być właśnie dźwięk dzwonka kościelnego:
„Ukradli w kościele dzwonki używane do mszy. Było ich sześć. Złodzieje je podzielili i połamali. Ojcu przyniósł mój stryj, a jego brat. Dzwonki miały zwabiać roje. Niby kiedy się nimi dzwoniło, to pszczoły miały siadać. Gdy był okres rojowy, to trza było pilnować pszczół. Bo się wyroiły i poszły. To było takie wierzenie”[4].
Do dzisiaj praktykowany jest również zwyczaj zawiadamiania pszczół o nadchodzącym święcie Bożego Narodzenia i Wielkanocy[5]:
„Dwa razy w roku – na Boże Narodzenie i na Wielkanoc idę na pasiekę po powrocie z kościoła i melduję pszczołom, że albo się Chrystus urodził, albo umarł. Jest taki fajny wierszyk, który przy każdym ulu mówię, pukam trzy razy nad wylotkiem i mówię: »Chrystus zmartwychwstał, pszczoły zdrowo się chowajcie, gospodarzowi miodu – albo dużo, albo sporo – dajcie«. I żegnam krzyżem, i idę do drugiego ula. I obchodzę calutką pasiekę. Czy mróz, czy deszcz, czy obojętnie co. No i dzięki Bogu pszczoły mi się hodują, fruwają i miód dają”[6].
Zatrzymanie roju i rabunek
Wierzono, że wraz z ucieczką roju z pasieki może uciec szczęście. Starano się więc za wszelką cenę złapać rój i osadzić go w ulu. Środkiem zabezpieczającym przed ucieczką miała być święcona woda, którą kropiono ule, użyta wcześniej do chrztu dziecka. Podobną funkcję pełnić miał również zakopany w pasiece gwóźdź z szubienicy, zabieg ten znano np. na Zamojszczyźnie. W wielu regionach stosowano owijanie uli nicią poświęconą podczas pasterki. Przed św. Janem pszczoły kropiono wodą święconą, aby nie żądliły ludzi i „się wiodły”, a pszczelarz obchodził ul trzy razy, aby roje nie uciekały daleko. Ponadto wosk kapiący ze świec na ołtarzu przyniesiony pod daszek ula w dzień Matki Boskiej Gromnicznej miał moc powstrzymywania roju przed ucieczką oraz wywoływania rójki w porze dogodnej dla pszczelarza. Osadzenie się czyjegoś roju w pobliżu domostwa traktowano jako dobry znak, bowiem szczęście wraz z rojem przechodziło na nowego właściciela. Aby zachęcić swoje pszczoły do rabunku innych pasiek, mniej uczciwi pszczelarze stosować mieli wilcze sadło, niedźwiedzie sadło lub głowę szczupaka. Przy kupnie roju nie należało się targować, bo pszczoły nie będą się wiodły, a kara za to spadnie na pszczelarza[7]. Oprócz zabezpieczeń fizycznych nad pasiekami czuwali także święci patroni:
„Był najpierw spór – kogo wybrać na patrona pszczelarzy. Św. Ambroży był znany w Niemczech, w Austrii, Włoszech, a nie był znany w Polsce. Niektórzy uważali, że patronem powinien zostać św. Franciszek, patron zwierząt. Niektórzy, że św. Izydor, patron rolników. I zwyciężył św. Ambroży”[8].
Śmierć pszczelarza i nieszczęścia w pasiece
Wierzono, że wraz ze śmiercią pszczelarza umierają lub odlatują również jego pszczoły. Starano się więc temu zapobiec. Aby to uczynić, należało zawiadomić pszczoły o zaistniałym nieszczęściu[9]. Odbywało się to poprzez pukanie do każdego ula i powiadomienie owadów o śmierci gospodarza za pomocą specjalnej formuły, nieco różniącej się w zależności od regionu, a obwieszczającej śmierć, pożegnanie i ustanowienie nowego właściciela:
„No to drzwi, to się otwiera, i teraz jak gospodarz czy gospodyni umiera, do obory do dobytku, żeby już krowy przykładowo wiedzieli, że gospodarz [umarł]. A jakby przykładowo ktoś miał pszczoły, to gospodyni musiała podejść do ula i stukała w ul, że gospodarz już odchodzi. [...] do jednego tak pukała. [...] to widziałam nawet nie tak dawno u nas, bo zmarł taki, co miał dużo pszczół, to ta gospodyni podchodziła i pukała do tych pszczół. To ona już taka bardzo starsza kobita, bo dziewięćdziesiąt ileś lat miała, on był jeszcze starszy [...]”[10].
„[…] znam to z przekazu takiego pana, który dożył dziewięćdziesięciu paru lat, a umarł pewno już ze czterdzieści lat temu – pana Więcka czy Wiącka, już nie pamiętam nazwiska. To był bardzo, bardzo stary pszczelarz, jeszcze przedwojenny, sprzed I wojny światowej. Mówił, że jeżeli pszczelarz umiera i pszczoły z nim umierają, chyba że żona tego pszczelarza albo syn pszczelarza pójdzie do pszczół, powie im i pożegna się w imieniu tego zmarłego. Ja to zapamiętałem i podtrzymuje tą tradycję. Byłem już na paru pogrzebach u pszczelarzy. Po pogrzebie, po powrocie z cmentarza szedłem przeważnie z żoną na pasiekę i żegnaliśmy te pszczoły w imieniu tego zmarłego pszczelarza. I pszczoły żyją, żony gospodarują, pasieki są”[11].
Wierzono również, że następca pszczelarza może obudzić pszczoły po śmierci gospodarza:
„Nie wolno było sprzedać miodu choremu, bo jak chory umrze, to i pszczoły wyginą. [...] sąsiad mówił, że jak pradziadek zmarł, to trzeba było trzy razy puknąć i trzy razy chuchnąć w ule. Uważał, że następca musi obudzić pszczoły po śmierci ich pszczelarza”[12].
Nieszczęście do pasieki można było również sprowadzić przez wypożyczanie przedmiotów i narzędzi pasiecznych lub przez sprzedaż miodu złemu człowiekowi, dlatego praktykowano zwyczaj utrzymywania w pasiece starczej rodziny, z której nigdy nie sprzedawano miodu i nie częstowano nim osób postronnych. Niechętnie (lub wcale) sprzedawano miód do celów leczniczych, mniemano bowiem, że może to pociągnąć za sobą przykre następstwa dla sprzedającego lub jego pszczół – obawiano się „przeniesienia” choroby. Starano się również nie wpuszczać do pasieki ludzi mających tzw. urocze oczy, bowiem mogli oni rzucić urok i doprowadzić do śmierci lub choroby całe rodziny pszczele:
„Na przykład jeden z przesądów mówi, że choremu sąsiadowi można sprzedawać tylko miód od pszczół, które już padły. Jeżeli da się choremu miód od pszczół żyjących, to one zaraz spadną. Dawniej wierzono też, że pszczoły są żądliwe, jeżeli ktoś na nie spojrzy złym okiem”[13].
Znany również z Lubelszczyzny jest zwyczaj niepodawania przez pszczelarzy dokładnej liczby posiadanych rodzin pszczelich, bowiem może mieć to negatywne skutki dla pasieki. Panowało też przekonanie, że należy strzec pasieki, aby żaden obcy lub zły człowiek nie zabrał spod ula garści ziemi, ponieważ było to tożsame z zabraniem szczęścia. W okolicach Godziszowa wierzono, że grzmoty i błyskawice są w stanie zaszkodzić matce pszczelej:
„Nawet grzmoty mogą uszkodzić matkę. Dostaje wtedy wstrząsu i zamiera. Mówią: »O, matka mi nie wylazła. Matecznik jest i jest«. Bo się zaćmiła. Nieraz kiedy pioruny biją, to niedobrze na mateczniki”[14].
Miód i miodobranie
Miód używany był w medycynie ludowej, miał zapobiegać przeziębieniom oraz wzmagać siły. Składano go również jako obiaty. Niezwykle ważnym produktem pracy pszczelej jest wosk, który szczególną rolę odgrywa w liturgii Kościoła. Dzień miodobrania traktowany był jako wyjątkowy, pszczelarz tego dnia powinien mieć czyste sumienie, zachować spokój, pogodę ducha i nie skrzywdzić nikogo. W Motyczu i okolicach wierzono, że pszczelarz może wpłynąć na ilość miodu w pasiece, zakopując pod ulem złoto – „żeby zysk z pasieki dawało”. W ludowej symbolice chrześcijańskiej miód oznacza obfitość i dostatek. Zwyczajem jest składanie go na ołtarzu obok wieńca dożynkowego. To również składnik potraw obrzędowych, a wszelkie produkty pszczele stosowane były w obrzędach i medycynie ludowej:
„Jest medycyna ludowa, czyli spostrzeżenie prostych ludzi. Jak ja byłem dzieckiem, lekarzy na wsi nie było. Lekarz był w gminie jeden i przyjmował prywatnie. Zrobił się czyrak na nodze, ropa się zbierała, nie można go było przekłuć, bo bolało. To co się robiło? Podgrzewało się kit pszczeli, zrobiło się plaster, położyło się na czyraka, zabandażowało się i za dwa dni ropa została wyciągnięta i wszystko wyszło. [...] Jak gardło bolało, to gdzie tam jechał do lekarza z gardłem, trzeba było wziąć miód, ale nie od razu połknąć, tylko wziąć na łyżeczkę i trzymać w gardle, żeby powoli się rozpuszczał, aż smak zginął. Później drugi, trzeci i gardło przestawało boleć. Czasem to się źle kończyło – zależy co było”[15].
Pszczelarze uważają lipy za drzewa objęte opieką boską, dlatego omijały je pioruny, a miód lipowy znany jest z wyjątkowych właściwości leczniczych; stąd powiedzenie: „Miód lipowy, to lek zdrowy”[16].
Diabeł w pasiece
Dawniej pszczelarze posiadali wysoką pozycję społeczną, byli zazwyczaj ludźmi bogatymi i szanowanymi. Wierzono, że powodzenie zapewnia im diabeł zwany diabłem domowym lub pasiecznikiem. Był on nieocenionym pomocnikiem, powszechnie mawiano nawet, że „każdy pszczelarz ma swojego diabła”:
„[...] miał Mateła pasiekę, około stu pni. I on służył dawniej we dworze, miał tam znajomych leśników, i takiego głupowatego parobka miał z Lublina, i nocami jeździli kradli sosny, i robili ule z tego. [...] a ten Mateła był strasznie skąpy i nikomu nic nie dał. Ubogiego to wygnał. I zachorował. [...] mówią: »Nic nie pomoże, tylko umrze«. To już tak prawie na skonaniu był, ale mówią: »Trza przywieźć te grubą świece z kościoła, co ksiądz święci przy święconej wodzie – paschał«. Przywieźli ten paschał […]. Dotknął się aby – i umarł. No, ale przed samą śmiercią zawołał tego syna swojego z lasu i mówi tak: »Ja już dzisiaj zamrę, ale pamiętaj, że on tam jest na strychu. I masz kaszę jaglaną ugotować, bez soli i bez cukru. I raz na tydzień wyniesiesz, za kominem postaw w garnku«. A ten chłopak: »A co, komu, kto tam będzie?«. Chciał stary jeszcze powiedzieć i umarł. No to on sobie przypomniał za jakiś tydzień po pogrzebie. No i tak było, że kazał ugotować tej kaszy. Wyniósł na strych, za kominem postawił i schodzi po drabinie. A tam garnkiem jak rzuciło coś – mało go nie ubiło. No i przyszedł taki owczarz do Motycza, co dawno po dworach służyli tacy owcarze i się znali na takich różnych sztuczkach. I opowiadali mu o tym, że tak [było]. To on mówi: »Masz szczęście, że cię nie ubił, bo to się nie soli tej kaszy, ale ty zapomniałeś i trochę osoliłeś. A sól się święci. Ten zły nie lubi tego«. No i za jakiś czas niedługi, tam ze dwa lata, ta pasieka wyginęła. […] No to wychodziło, że to diabeł był jakiś”[17].
„Tu był taki sad, niedaleko, i mój dziadzio jeszcze był młody, i mówił, że po drugiej stronie była karczma, i jak szedł z karczmy, to widział, jak taki nieduży facet skakał z ula na ul, bo tam była pasieka duża. I późni chłopaki tam poszli na jabłka, a tam była ta pasieka, i mówi: „Pszczoły w nocy nie gryzły, a tu, co wyleci pszczoła, brzęk, już ugryzła”. To opowiadali, że tam taki panek skakał, i dziadzio opowiadał, że zawsze w południe w dzień albo w nocy wieczorem, to tam widzieli, jak chodził między ulami. […] mówią, że to diabeł na czarno ubrany, [pszczelarz] miał diabła. Albo późni drugie – że jechał gospodarz do miasta i mówi córce: »Weź ugotuj kaszy jaglanej, dobrze osłódź i żebyś nie soliła, i postaw na strychu, na górce«. A ona wzięła posoliła, schodzi z tej drabiny, a ta miska z tą kaszą fur na podłogę. Ojciec przyjeżdża na podwórze i mówi: »A mówiłem ci, nie sól kaszy, toś musiała posolić«. Mówili, że on miał diabła i później kopali staw i on tego diabła komuś tam sprzedał”[18].
„Całe ramię miałem w pszczołach, weszły mi pod pachę, na szyję i prawie na jedno oko. Szedłem powolutku i ostrożnie, bo pszczoła, która się roi, nie będzie żądliła, jak nie będzie atakowana. W domu miałem puste ule, więc tam szedłem, by strzepnąć pszczoły. Tak zobaczyła mnie sąsiadka świętej pamięci. Zaczęła się drzeć wniebogłosy: »On ma diabła, patrzta ludzie, zobaczta, pszczoły obsiadły go i on idzie. Po co ty do kościoła jeździsz, przyjmujesz komunię, chodzisz do spowiedzi, jak ty z diabłem współpracujesz?!«”[19].
„Kiedyś w naszej społeczności krążyła pogłoska, że każdy pszczelarz ma diabła, który opiekuje się pasieką. Jak dziadek [Błażej Dzikowski[20]] sprzedawał pszczoły panu Gorajkowi z Ludwinowa, to ten przyjechał po te pszczoły i pytał: »Panie Dzikowski, jak zrobić, żeby ten diabeł od pana poszedł do mnie?«. Dziadek odparł: »Weź pan łańcuch odepnij, za wozem pociąg, a diabeł pójdzie za łańcuchem«. Za jakieś pół godziny przyleciał znów pan Gorajek i mówił: »Panie Dzikowski, konie stanęły i nie mogą uciągnąć, diabeł trzyma«. A tak naprawdę koniec łańcucha zaczepił o jałowiec przysypany ziemią i dlatego konie stanęły. Dziadek poszedł, zobaczył, co się stało, odczepił i powiedział: »No, diable, idź teraz do pana Gorajka« – i konie ruszyły”[21].
We wspomnieniach pasiecznik często przybiera postać kota, zazwyczaj czarnego. Dba o pasiekę i strzeże do niej dostępu:
„Chodziliśmy na różaniec, jak to z babcią dzieci małe, a sąsiad miał pszczoły, i mówiło się tak, że jak jest pasiecznik, to zawsze jest diabeł w pasiece. I wracamy kiedyś z kościoła, i kotek taki malutki leci, a ja szłam, babcia, mamusia. I taka grusza była duża, idziemy – kotek. Ja wołam kici, kici, chciałam się schylić, pogłaskać – nie ma kota. No za chwile uszliśmy kawałek, znów ten kotek wyleciał, znów się schyliłam – znik ten kotek, nie widziałam. No i mamusi wujek opowiadał, że też kiedyś szed po ciemku koło tej pasieki i wyleciał tak jak diabeł, i coś brzęczało jakby łańcuchem, jakby coś. [...] I później babcia mówi, że nie chciała straszyć, tylko tak mówi: »A bo to ten pasiecznik wyleciał«. To nazywali pasiecznik. Mówi: »To ten pasiecznik wyleciał straszyć«. No i wujo opowiadał, że szed kiedyś ścieżko i mówi: »Doprowadził mnie tym brzęczeniem prawie pod same drzwi«. I nikogo nie widział, a brzęczał łańcuch. [Diabeł] u pszczelarza był, żeby się pszczoły wiodły, to on tam miał tego pasiecznika swojego[22].
Piotr Lasota
Program Historia Mówiona Ośrodka „Brama Grodzka – Teatr NN” w Lublinie
Sugerowane cytowanie :P. Lasota, Słodkie opowieści. Przekazy wierzeniowe o pszczołach w tradycji Lubelszczyzny, "Pismo Folkowe" 2021, nr 155 (4), s. 22-24.
[1] Wszystkie cytowane fragmenty relacji pochodzą z archiwum Programu Historia Mówiona Ośrodka „Brama Grodzka – Teatr NN” w Lublinie (www.historiamowiona.teatrnn.pl). Przy cytowaniu wypowiedzi stosuję zapis ortograficzny.
[2] R. Wróblewski, Wierzenia i obyczaje pszczelarzy polskich, Nowy Sącz 1997.
[3] O. Kolberg, Lud, t. 34, Chełmskie, Wrocław–Poznań, 1964.
[4] Relacja Bolesława Szaconia z 3.08.2016, Gałęzów. Nagr. Piotr Lasota, Michał Krzyżanowski.
[5] Więcej o „przemowach” do pszczół w: J.S. Bystroń, Tematy, które mi odradzano. Pisma etnograficzne rozproszone, wybór i oprac. L. Stomma, Warszawa 1980.
[6] Relacja Kazimierza Brudkowskiego z 15.09.2016, Planta. Nagr. Piotr Lasota.
[7] R. Wróblewski, dz. cyt.
[8] Relacja Cezarego Kruka z 9.08.2016, Lublin. Nagr. Piotr Lasota.
[9] Szerzej o śmierci pszczelarza oraz sprzedaży pszczół w: O. Kolberg, Lud, t. 17, Lubelskie, cz. 2, Kraków 1884.
[10] Relacja Bronisławy Polak z 11.06.2011, Stary Majdan. Nagr. Magdalena Wójtowicz.
[11] Relacja Kazimierza Brudkowskiego z 15.09.2016, Planta. Nagr. Piotr Lasota.
[12] Relacja Ludwika Dzikowskiego z 8.04.2016, Urzędów-Zakościelne. Nagr. Tomasz Czajkowski.
[13] Relacja Zdzisława Latosa z 23.03.2016, Urzędów. Nagr. Tomasz Czajkowski.
[14] Relacja Józefa Bańki z 29.06.2016, Godziszów. Nagr. Piotr Lasota.
[15] Relacja Jana Szysza z 24.05.2016, Lublin. Nagr. Piotr Lasota.
[16] Szerzej o znaczeniu i symbolice miodu w kulturze ludowej w: M. Żuk, Miód w polskiej kulturze ludowej, „Twórczość Ludowa” 1996, nr 4
[17] Relacja Czesława Maja z 5.04.2011, Motycz. Nagr. Piotr Lasota.
[18] Relacja Heleny Półtorak z 5.06.2013, Lublin. Nagr. Piotr Lasota.
[19] Relacja Kazimierza Solisa z 14.09.2016, Owczarnia. Nagr. Tomasz Czajkowski.
[20] Wspomnienia Błażeja Dzikowskiego opublikowane są również w: Z. Latos, Śladami ginących zawodów. Zwiedzamy Urzędów, Kraśnik–Urzędów 2014.
[21] Relacja Ludwika Dzikowskiego z 8.04.2016, Urzędów-Zakościelne. Nagr. Tomasz Czajkowski.
[22] Relacja Heleny Kurek, z dnia 21.02.2013, Lublin. Nagr. Piotr Lasota.
Na całej Słowiańszczyźnie pochodzenie pszczół wywodzono ze sfer niebieskich, od istot boskich. Nie należało pod żadnym pretekstem krzywdzić pszczół, a dbałość o zamieszkałe przez nie barcie i ule stanowiła nie tylko obwarowany społecznymi sankcjami obowiązek pszczelarza, ale i święty przywilej. Wiele z dawnych wierzeń i tradycji pszczelarskich przetrwało w kulturze tradycyjnej po dziś dzień. Świadczą o tym m.in. przekazy ustne zarejestrowane na terenie Lubelszczyzny.
Diabeł pasieczny, rys. Robert Sawa. Źródło: Biblioteka Multimedialna Teatru NN