Slava!

Percival

Percival to folkmetalowcy wywodzący się z Lubina. Zaczynali jeszcze w zeszłym stuleciu, ale ich archaiczność to przede wszystkim fascynacja historią, archeologią doświadczalną i przedchrześcijańskimi tradycjami ludów basenu Morza Bałtyckiego. Po koncercie w Zamościu z artystami rozmawiała Monika Sulima.

Monika Sulima: Dzięki za super koncert! Nasi czytelnicy z pewnością są spragnieni aktualnych wieści o tym, co u Was! Wasi zagorzali fani są jednak, zdaje się, mocno na bieżąco… Zaraz po koncercie usłyszałam dziś gromkie „Nie kręć tego”…?
Mikołaj Rybacki: Zajęliśmy się tworzeniem vloga i akcji „Nie kręć tego”. Mamy świadomość, że trzeba się otworzyć na publiczność i jej potrzeby. I to w praktyce bardzo się podoba i sprawdza. Muszę się pochwalić, że Percival jest propagatorem wielu idei. Wydaje mi się, że przyszłością jest właśnie takie działanie okołomuzyczne… Nowym trendem jest multimedialność, ogarnięcie większej ilości wątków. To jest jak system naczyń połączonych. „Nie kręć tego” pokazuje, jak rozproszony jest odbiorca korzystający z kilku kanałów przekazu i jak bardzo potrzebuje tej spójności i tego, byśmy się pojawiali w kilku kanałach właśnie. Udaje się nam sprawnie współpracować jako zespołowi, bo Percival to jest już szerokie pojęcie. Mamy swoje produkty, koszulki i gadżety.

Czy zbudowany przez Was wizerunek budzi kontrowersje? W myśl jakich zasad tworzycie tak jednolity przekaz dla swoich słuchaczy?
M.R.: Myślę, że nasz wizerunek nie jest kontrowersyjny – zwłaszcza w zestawieniu z masą „kontrowersyjnych pod publikę” rzeczy, które pojawiają się w sieci. Kontrowersja zaczyna zżerać swój ogon i chyba nie jest już ani trendy, ani dżezi (śmiech). A nasz przekaz jest niezmienny od lat. Na pierwszym miejscu jest zawsze aspekt artystyczny tego, co robimy, a zaraz po tym wartość edukacyjna, popularyzacja wiedzy o kulturze, historii, korzeniach, które nas ukształtowały. I kluczowa jest też dla nas właśnie ta przytoczona przez nas kolejność. Co ma swoje konsekwencje w postaci kompromisów pomiędzy nadrzędnością aspektów artystycznych nad naukowymi.

Jestem pod wielkim wrażeniem wielości kierunków, w jakich się rozwijacie. Oprócz nowych, multimedialnych pomysłów staliście się… legendą dla fanów gier…
M.R.: Tak, na pewno masz na myśli „Wiedźmina”. Sfinalizowaliśmy projekt „Wiedźmin”, który w pewien sposób odciął nas od wcześniejszego projektu z Donatanem. O ile jesteśmy zadowoleni z efektu, jaki osiągnęliśmy podczas współpracy z Donatanem, to zdecydowanie odcinamy się od takiego pojmowania stylu prowadzenia biznesu. To, co zamierzaliśmy zrobić, świetnie się nam udało! Cała idea była taka, by rozpropagować folk, a została właśnie zrealizowana w „Równonocy”. I udało się to w środowiskach, które nigdy nie spróbowałyby słuchać muzyki folkowej. Jestem świadomy, że spotkaliśmy się z wieloma głosami krytyki ze strony ludzi zajmujących się muzyką tradycyjną. Jesteśmy swego rodzaju łącznikiem, popularyzujemy muzykę tradycyjną na zasadzie przynęty. Wracając do „Wiedźmina”… Praca nad ścieżką dźwiękową trwała około trzech lat, a ostatnio dogrywaliśmy dodatek. Idea była taka, by wykorzystać najpierw nasze już istniejące utwory… Jednak to się tak spodobało, że zostaliśmy zaproszeni do studia. Niezwykle komfortowa sytuacja, dzięki której skorzystaliśmy ze znakomitego miejsca nagrań. Nasze kawałki zostały tak dobrze zaaranżowane do gry, że często nie byliśmy ich w stanie rozpoznać (śmiech). Marcin Przybyłowicz potrafi wyciągnąć to, co najlepsze z człowieka-muzyka. To jest też sprawa jego przewodnictwa i naturalnej intuicji. Nie wykluczamy, że chcielibyśmy się z nim spotkać przy jednym z naszych przyszłych projektów.

Zatrzymajmy się na chwilę, aby przyjrzeć się „Waszej” publice. Jak sądzisz, kto dziś słucha tak nieoczywistej muzyki, jaką tworzycie? Rynek zdaje się być coraz bardziej wymagający.
M.R.:
To trudne pytanie z racji tego, że muszę się postawić w roli obserwatora, a jestem przecież częścią eksperymentu i funkcjonuję w samym jądrze zdarzeń. Po kolei – prawdopodobnie sami sobie tworzymy grupę odbiorców, będąc bardzo aktywni w tym, co robimy i w interakcji z nimi. To prawdopodobnie model przyszłości. Ludzie nie chcą słuchać biernie tego, co im ktoś narzuca, mówiąc, że jest fajne, nie chcą się też już tak łatwo identyfikować ze stylem, kontrkulturą itd. Chcą wybierać, co jest bardzo zsynchronizowane z nowoczesnymi mediami – internetem, portalami społecznościowymi itp. Dlatego są wymagający i to podnosi nam, artystom poprzeczkę bardzo wysoko. Nie wystarczy zmierzyć, co się sprzeda i zagrać tak samo, nie wystarczy skopiować czegoś, co się już ludziom podoba. Trzeba drążyć, szukać, czyli tak naprawdę uruchomić pokłady pasji i szczerości – i tego właśnie potrzeba współczesnemu odbiorcy. Co za tym idzie, nie ma znaczenia, czego słucha i z jakich środowisk się wywodzi. Jeden miłośnik Percivala będzie lubił też Slayer, ale inny może nie znosić trash metalu – za to uwielbia Clannad. I to jest to, co nam bardzo pasuje, pozwala zatopić się w naszej pasji, ukierunkować na jakość i wyeliminować bzdurne statystyki na temat tego, jaka muzyka się sprzedaje, a jaka nie, królujące w branży przed erą internetu. Jednocześnie możemy bez ograniczeń powiększać społeczność słuchaczy Percivala i wszystkich jego odmian łącznie z projektem „Zakazane Piosenki”. I dopóki my będziemy trzymać określony poziom i nie zaczniemy oszukiwać, możemy liczyć na wierność naszych fanów. To wymagająca, ale jednocześnie niezwykle komfortowa i uczciwa relacja. Bardzo nam się ten układ podoba.

Ostatnie lata to kilka zwartych, dobrze dogranych projektów. Płyty, wymagające i energetyczne trasy koncertowe…
M.R.:
Ostatnie lata były niezwykle intensywne pod każdym względem, ciężko – nie pisząc kilku stron – opowiedzieć w skrócie, co się wydarzyło. Poza oczywistymi rzeczami, jak muzyka do „Wiedźmina”, nagraliśmy mnóstwo płyt w tym tryptyk „Slava”, opowiadający o 3 głównych grupach Słowian, którego zakończenie jeszcze przed nami. Ale już w tym roku zabieramy się do pracy nad „Slavą – Pieśni Słowian Zachodnich”. Jesteśmy teraz już po podpisaniu kontraktu z Sony Music Polska. Nastał okres zmian i przegrupowania, na pewno każde kolejne wydawnictwo będzie już na wyższym poziomie pod względem jakości, dostępności itd. Będziemy mieć też wsparcie i zaplecze, jeśli chodzi o koncerty, co też przełoży się na jakość. Ponieważ jednak jesteśmy w samym środku zachodzących zmian, niezwykle ciężko podejść do tego, co się dzieje i co działo się ostatnio na tyle analitycznie, żeby pokusić się o jakąś formę streszczenia czy retrospekcji. Najważniejsze jest chyba to, że już w kwietniu wchodzimy do studia z Schuttenbachem, a następne w kolejności będą „Slava 3” oraz „Zakazane Piosenki”. Trasa Slavny Tur II zaczęła się w październiku 2015. Jest ona zupełnie inna niż wszystkie poprzednie! Pierwsza, Slavny Tur, była dość tradycyjna, nastawiliśmy się na obsługę zewnętrzną. Slavny Tur II jest wzbogacony o dobry sprzęt, który umożliwia nam samodzielne strojenie. Trasa to zebranie Pieśni Słowian Południowych, Wschodnich i Zachodnich. Zrobiliśmy też plebiscyt dla fanów, którzy wybrali kilka utworów, które gramy jako bonus. To jest właśnie jeden z tych elementów naszego otwarcia na potrzeby słuchaczy. Większość z naszych pieśni, które prezentujemy w albumach „Pieśni Słowian...” pochodzi z badań terenowych. Jeśli chodzi o wschodni typ pieśni, to były nagrane przez badaczkę, z zaznaczeniem, że mamy odnosić się do terenów, z których zostały zebrane. To też bardzo ciekawe doświadczenie – obserwować to, w jaki sposób tradycja pieśni zanika lub się kompletnie zmienia.

Wasz skład i repertuar dzieli się poniekąd pomiędzy dwa projekty – Percival Schuttenbach i Percival. Ten pierwszy skład wydał też w 2015 roku nowy album… Opowiedz coś więcej o albumie „Mniejsze zło”. Jakie emocje towarzyszyły jego powstaniu? Skąd taki pomysł?
M.R.: Pomysł na „Mniejsze zło” pojawił się już w 2006 roku. Wtedy miała to być ilustracja dźwiękowa opowiadania Andrzeja Sapkowskiego o tym tytule. Po prawie 10 latach stwierdziliśmy, że to bardzo dobry moment, żeby go odświeżyć, przepuścić przez nasze doświadczenie. Dodać śpiew, którego nie było wcześniej, ponieważ w 2006 roku byliśmy zespołem instrumentalnym. Oraz połączyć z masą świeżych pomysłów, które niezwykle bliskie były tamtemu materiałowi. Przede wszystkim chcieliśmy połączenia z ideą świadomego zbudowania od zera polskiej odmiany folk metalu, bazującej na naszych pieśniach, naszej ludowości i naszych legendach – będących jednocześnie mrocznymi, jak i ciepłymi opowieściami grozy z naszej przebogatej kultury. Dlatego właśnie oparliśmy się na Kolbergu, na muzyce klasycznej inspirowanej polskim folklorem oraz na wspomnianych legendach – tak wrośniętych w naszą kulturę, że aż niezauważalnych. To wszystko jest też kwintesencją uniwersum „wiedźmińskiego”. Dlatego idealnie pasowało do tamtego starego materiału dźwiękowego. Zamieszaliśmy to wszystko w kotle niczym Baba Jaga i wyszło „Mniejsze zło”. Dużo się przy okazji dowiedzieliśmy o tym, co chcemy stworzyć, czyli o polskim folk metalu. Należy się więc spodziewać naturalnego podążenia przez nas tą drogą w przyszłości.

Czy projekty Percivala, o których mówisz, są „folkowe”, czy to raczej dokumentująca folklor praca terenowa?
M.R.:
Gram tak, jak się nauczyłem, gdy grałem z Orkiestrą Rivendell, i tak, jak mnie nauczyły Mikołajki Folkowe. Ten festiwal i Fiesta Andyjska były moją pierwszą okazją do spotkania z folkiem… Tak! Gramy folk, czyli muzykę opartą na tradycji, ale przetworzoną w różnym stopniu na potrzeby naszej interpretacji. Przetwarzamy, czasami tworzymy nową jakość. To pytanie często się powtarza, bo ci wszyscy zakręceni na punkcie słowiańszczyzny albo rekonstrukcji historycznej, z którą mamy wiele wspólnego, chcieliby zweryfikować naszą autentyczność. Skąd bierzemy wzorce, czerpiemy inspiracje, uporządkować to… Tymczasem jest to zupełnie bez sensu. Po pierwsze, dlatego że nie ma autentycznych, zachowanych wzorców, a po drugie – wchodzimy na scenę i przepuszczamy muzykę przez nasze emocje, nasz warsztat. Robimy to specjalnie i to jest dla mnie kwintesencja folku.
Christina Bogdanowa: Często zdarza się, że opieramy się na zastanych wzorcach brzmień, zaśpiewach. W ten sposób bardzo łatwo można rozpoznać, z jakiego okresu jest ta piosenka, o czym ona jest. Jeśli świadomie wiemy, że w piosenkach np. z obrzędowości wiosennej występują charakterystyczne elementy, zostawiamy je. To jest nasza metoda na interpretację wolności interpretacji w folku. Mamy swoją wiedzę, instrumentarium i wyobraźnię.
M.R.: Chodzi o to, że robimy coś, na co do tej pory nikt nie zwrócił uwagi. Czyli wyciągamy kwintesencję tego, co jest u podstaw naszej kultury, tradycje przedchrześcijańskie. To w naszej kulturze jest nadal obecne, chociaż spychane na margines. Mamy ambicje, aby dbać o to, co u podstaw naszej kultury – coś, co nas spaja… Chcielibyśmy zwrócić uwagę ludzi na to, żeby nie zgubić tego, co jest ważne i trwa w naszej kulturowej podświadomości.

Podobne podejście towarzyszy Wam chyba przy doborze instrumentów w projekcie Percival „historyczny”...
M.R.: Wybraliśmy takie instrumenty, które odpowiadają naszemu kierunkowi rozwoju. Mamy jeden instrument zrekonstruowany – lirę bizantyjską, na której gra Kasia. Nasze instrumentarium to temat dla historyków i archeologów, bo w gruncie rzeczy chcielibyśmy, aby było bezpośrednim nawiązaniem do tradycji, w której się osadzamy. Tworząc album „Slava”, mieliśmy ambicje zebrania pieśni mających tradycje przedchrześcijańskie i tak samo było z instrumentami. Ale sprawa instrumentów to jest temat szerszy. Z jednej strony siedzimy w rekonstrukcji historycznej i chcielibyśmy być bardziej autentyczni na imprezach tego typu, ale z drugiej zawsze zastrzegamy, że jesteśmy popularyzatorami. Jesteśmy tylko częścią większej machiny. Nie mam podstaw czysto naukowych, ale uważam, że mamy potencjał inspirowania tych, którzy być może zaczną zgłębiać temat. Naszym celem jest zaciekawić ludzi, którzy nie mają zielonego pojęcia o folku czy tradycji. Sporo osób ma do nas pretensje, że nie jesteśmy rzetelni, że dziewczyny na przykład nie śpiewają białym głosem… No cóż, jesteśmy bardziej przewodnikiem, który prowadzi ludzi niemających pojęcia o tradycji do źródła… Instrumentarium, które wykorzystujemy podczas tej trasy, jest dobrane świadomie. Założyliśmy sobie, że gramy na instrumentach, które pojawiają się historycznie. Są to lutnia długoszyjkowa czy lira bizantyjska – oprócz sopiłki, którą wybraliśmy ze względu na piękne brzmienie. Z naszym instrumentarium jest też pewien problem, mianowicie temperatura, wilgotność… To jest specyfika warunków, w których gramy, np. sale o zmiennej wilgotności i temperaturze albo sceny na świeżym powietrzu. Jesteśmy zwolennikami bardzo niepopularnej teorii, że od intonacji dużo ważniejszy jest rytm i emocje, jakie on niesie. Intonacja z założenia nie może być dokładna. Szczególnie na instrumentach, które są w pewien sposób niedoskonałe w swojej doskonałości. Nieco śmieszne wydaje mi się, kiedy zespół folkowy 90% swojej energii wytraca na strojenie i montuje mikrostroiki do instrumentów ludowych. Skoro mamy świadomość, że nie stroimy, ale jednocześnie nie bolą od tego uszy… to nie przerywamy koncertu, aby się nastroić. Wiele zespołów folkowych, które stroją w systemie równomiernie temperowanym, którego zasady zostały określone przez Bacha w XVIII w., nie jest w stanie ogarnąć tej przepaści czasu i techniki pomiędzy muzyką dawną a współczesną. Bo muzyka folkowa, odwołująca się do wcześniejszych okresów, nie zna takich metod. Nie bardzo rozumiem to parcie, żeby wszystko stroiło.
Ch.B.: Ludzkie ucho przyzwyczaiło się do tego, że ma wszystko stroić… I jeśli coś wykracza poza to, co już znamy, wkracza dysonans.
M.R.: W każdym razie dla nas zawsze nadrzędny będzie rytm. To jest element wyczuwalny dla ludzkiego ucha, przekazujący emocje. Publiczność jest zawsze najlepszym stroikiem!

No dobra, masz o wiele szerszą perspektywę niż ja (śmiech) w zakresie oceny polskiej sceny folkowej (to już 17 lat)! Zatem jak oceniasz polski folk metal?
M.R.:
Polski folk metal to coś, co w dużej mierze sami stworzyliśmy, więc ciężko nam oceniać (śmiech). Patrząc jednak w tył i cofając się nawet do czasów Rivendell, trzeba wyraźnie stwierdzić, że progres jest przeogromny!!! W tej chwili nawet nie jestem świadomy, ile dokładnie jest zespołów folkmetalowych w Polsce. Nawet tych, które znam osobiście i z którymi zetknąłem się na scenie, jest już kilkadziesiąt! Znaczy to, że pomysł przyjął się rewelacyjnie i że młodzi ludzie chcą grać, łączyć te dwa style i że całość się rozwija! Moim zdaniem pełen sukces! Marzenie mam jeszcze tylko takie malutkie – żeby nowo powstałe zespoły wspomogły nas przy współtworzeniu prawdziwie polskiej, czyli wzorowanej na rodzimej kulturze, sceny folkmetalowej. Mam jednak świadomość, że na to potrzeba czasu i jestem przekonany, że tak się stanie. Mam też ogromną nadzieję, że jeśli już dorobimy się kilku takich naszych gigantów polskiego folk metalu, świat to zauważy i bardzo doceni. Nie od dziś przecież wiadomo, że polska muzyka ludowa jest wyjątkowo piękna i że inspirowała także światowych kompozytorów. Taka fuzja z metalem może dać jedynie coś ekstremalnie wciągającego dla słuchacza spoza Polski, co musi według mnie skutkować ogromną popularnością w świecie w niedalekiej przyszłości.

Czy uważasz, że któryś z projektów może stać się wartością nadrzędną wraz z upływem lat i pogłębianiem waszej muzycznej świadomości?
M.R.:
Do każdego podchodzimy indywidualnie i w trakcie pracy nad nim on zawsze jest priorytetowy. Można więc zaryzykować stwierdzenie, że każdy jest nadrzędny (śmiech). Jeśli zaś chodzi o odbiór, popularność i preferencje słuchaczy, to pewnie ciężko będzie przeskoczyć dźwięki do „Wiedźmina”. Nie jest jednak naszą rolą ocenianie, który projekt będzie kiedyś dla kogoś nadrzędny. Nasza rola to dać z siebie 100% podczas pracy z każdym projektem.

Sporo się wokół Was dzieje! Co nowego czeka Was w 2016 roku? Przewidujecie zmiany w składzie lub repertuarze?
M.R.:
Mamy dobre wieści, bo podpisaliśmy kontrakt z Sony. Na pewno nagramy „Pieśni Słowian Zachodnich”. Mamy nadzieję, że nasza współpraca z Sony będzie takim właśnie komfortem, którego nie mieliśmy już 15 lat. W najbliższej przyszłości wchodzimy do studia i nagrywamy kolejny album Percival Schuttenbach. Jednocześnie pierwszy pod auspicjami Sony i pierwszy, nad którym będziemy pracować w pełni profesjonalnych warunkach. Wiele sobie po tym obiecujemy i mamy nadzieję, że nasza publiczność z zadowoleniem doświadczy tej zmiany, odsłuchując go. Żeby szok nie był zbyt duży, mogę zdradzić, że nie będzie to do końca nowy album. W podzięce za wsparcie postanowiliśmy bowiem oprócz ewidentnie nowego materiału nagrać kilka rzeczy na nowo w jakości, do której wcześniej nie mieliśmy dostępu. Dzięki temu nasi fani będą mogli usłyszeć znane im być może rzeczy, ale w formie, w jakiej nawet nie marzyli, że usłyszą. Ale dopiero za kilka miesięcy będziemy mogli dać jakąś spójną i sensowną odpowiedź. Czego nie omieszkamy uczynić, jeśli tylko zechcesz nas jeszcze raz wysłuchać.

Dzięki wielkie za rozmowę!
M.R.:
Również dziękuję! Zapraszam czytelników „Pisma Folkowego” na naszą stronę oraz kanał YouTube. Do zobaczenia!

Skrót artykułu: 

Percival to folkmetalowcy wywodzący się z Lubina. Zaczynali jeszcze w zeszłym stuleciu, ale ich archaiczność to przede wszystkim fascynacja historią, archeologią doświadczalną i przedchrześcijańskimi tradycjami ludów basenu Morza Bałtyckiego. Po koncercie w Zamościu z artystami
rozmawiała Monika Sulima.

Dział: 

Dodaj komentarz!