Skrzypek rodem z Huciny

Władysław Pogoda

fot. M. Małaczyńska

W maju br. w kościele parafialnym w Kosowach nieopodal Kolbuszowej odbyła się niecodzienna uroczystość. Sławny nie tylko na Podkarpaciu ludowy skrzypek, Władysław Pogoda, uczestniczył wraz z żoną w odnowieniu ślubów małżeńskich. Być może nie byłoby to wydarzenie wielkiego formatu, gdyby nie fakt, że państwo Pogodowie pobrali się 70 lat temu. Stało się to tuż po zakończeniu II wojny światowej na terenie Niemiec, gdzie znaleźli się po wywózce na przymusowe roboty.

A wszystko zaczęło się w roku 1920, we wsi Hucina w rodzinie muzykalnego kowala. Pan Władysław też miał zostać z woli ojca kowalem, ale bardziej niż do młota i kowadła ciągnęło go do skrzypiec. Żeby uniknąć argumentów wspieranych ciężką ręką ojca, sam w wieku 7 lat wystrugał sobie z deseczki coś, co miało przypominać skrzypce. Gdzieś tam po drodze został znaleziony kawałek niezbyt grubego drutu, a smyk zastąpił łozinowy łuk z wyciętą po kryjomu wiązką końskiego włosia. Tak zaczęło się zakonspirowane granie na pastwisku, z dala od rodzinnego domu. Nie ma w tym nic oryginalnego, bo było to powszechne wśród reagujących emocjonalnie na dźwięki muzyki wiejskich Janków Muzykantów. Oczywiście, nie obyło się bez podsłuchiwania pod oknami wiejskich chałup podczas wesel i mniej oficjalnych potańcówek (muzyk), jak i co grywają kapele. W miarę dorastania stawał się coraz bardziej sprawnym instrumentalistą i coraz częściej był zapraszany przez doświadczonych muzykantów do wspólnego grania. Nie był to łatwy chleb, bo Lasowiacy to naród hardy, zadziorny, skory do bitki. Na zabawy czy wesela przynosili ze sobą sztachety, podkulki, noże, bagnety, a nawet siable! Na którejś z muzyk jeden z tancerzy zawziął się na pana Władka. W mroku czekał na koniec grania, mając ze sobą pokaźny nóż. Kiedy kapela wychodziła z izby, tylko przez przypadek zginął od tego noża sekundzista, a nie pan Władek. Kiedy wracał z różnych grań, cieszył się jak dziecko, powtarzając „Boże! Będę żył!”.

Przyszła II wojna światowa. Jako młody, zdrowy, wiejski chłopak został zgarnięty podczas łapanki i wsadzony do transportu na przymusowe roboty do Niemiec. Nie było łatwo, ale miał też sporo szczęścia, trafiając do „ludzkiej” rodziny „bauerów”. Którejś niedzieli gospodyni zastała go piszącego list. Zapytała, co tam pisze? Odpowiedział, kalecząc język Goethego i Schillera, że „szrajben” do „familia”, żeby mu przysłali „gajgen”. Na to gospodyni wyszła i wróciła za chwilę, przynosząc ładne, fabryczne skrzypce. Okazało się, że w tym domu było nawet pianino. No i dzięki temu pan Władek w dni świąteczne mógł mieć kontakt z instrumentem. W Niemczech poznał Walerię. Kiedy przyszło wyzwolenie, znaleźli polskiego księdza i wzięli ślub. Niedługo potem wrócili do Huciny.

Zaczęło się inne granie, humanitarne, bez ciągłego zagrożenia dla życia. A poza tym muzyka ludowa wyszła z kurnych chat na koncertowe estrady. Pan Władysław tworzył kapele w różnych instrumentalnych konfiguracjach i związał się na całe dziesięciolecia z Miejskim Domem Kultury w Kolbuszowej. Trzeba wiedzieć, że to powiatowe miasto jest bardzo przychylne folklorowi nie tylko dzięki istniejącemu tu Muzeum Kultury Ludowej. Odbywają się tu liczne imprezy, podczas których prezentowane są różne formy materialnej i niematerialnej kultury dawnej polskiej wsi. Talent pana Władka został dostrzeżony przez lokalnych animatorów kultury, którzy stworzyli mu warunki do rozwoju oraz do występowania. W okresie, kiedy elektronika zaczęła coraz częściej zaglądać pod strzechy, dyrekcja MDK zorganizowała panu Władkowi kilka sesji nagraniowych, już na płyty CD. Tak powstały m.in. płyty: „Lasowiacki dom”, „Kuszenie Władysława”, „Władek na święta”, „Lasowiackie życie”. Pan Władysław bywał wielokrotnie w studiu muzycznym Radia Rzeszów. Nie uniknął kamer Telewizji Rzeszów w programie „Spotkanie z folklorem”. Zagrał też w filmie w reżyserii Barańskiego „Niech gra muzyka”.

Na estradzie Władysław Pogoda czuje się jak ryba w wodzie. Bardzo chętnie śpiewa, jest prawdziwym showmanem zapadającym głęboko w serca słuchaczy. Znane są jego dynamiczne podrygiwania, okrzyki „hopa sia!” bądź „ale chodzi!” jako komentarz pod adresem dobrych tancerek. W jego repertuarze przeważają melodie i żartobliwe przyśpiewki, jakie można usłyszeć w trakcie tradycyjnego wiejskiego wesela, kiedy to „proszone goście” zaczynają swoje popisy wokalne i taneczne, tworząc na poczekaniu improwizowane słowne pojedynki, swoiste porachunki ze swaszką, poszczególnymi drużbami, nie omijając sytuacji domowych, kiedy to w roli głównej występuje teściowa. Do słynnych przyśpiewek można zaliczyć choćby taką:

Wara chłopcy, wara
Łod moji kochanki,
Bo sie napijecie czerwony maślanki,
Bo się napijecie czerwony maślanki
[tej z rozkwaszonego nosa – przyp. aut.].

U moji teściowy
Chałpa bez kumina,
Córka w łózku ligo, ino się przegino,
Córka w łózku ligo, ino się przegino!

Za radość, którą daje ludziom, za swoją aktywność, pan Władysław Pogoda dosłużył się nagrody im. Oskara Kolberga, Nagrody Marszałka Województwa Podkarpackiego, a w tym roku brązowego medalu Gloria Artis.

Jerzy Dynia

Skrót artykułu: 

W maju br. w kościele parafialnym w Kosowach nieopodal Kolbuszowej odbyła się niecodzienna uroczystość. Sławny nie tylko na Podkarpaciu ludowy skrzypek, Władysław Pogoda, uczestniczył wraz z żoną w odnowieniu ślubów małżeńskich. Być może nie byłoby to wydarzenie wielkiego formatu, gdyby nie fakt, że państwo Pogodowie pobrali się 70 lat temu. Stało się to tuż po zakończeniu II wojny światowej na terenie Niemiec, gdzie znaleźli się po wywózce na przymusowe roboty.

Autor: 
Dział: 

Dodaj komentarz!