Siedząc w londyńskim pubie

Felieton. Maria Baliszewska

fot. M.Baliszewska: Esbe

To pub Duke of Kent w dzielnicy Ealing nazywanej polską, bo po II wojnie światowej osiedliło się tu dużo Polaków. Wśród nich moja rodzina, z częścią której spotykam się w tym pubie chętnie, bo nie tylko jest miło i pyszne fish and chips, ale też muzyka bywa dobra. Ostatnie spotkanie jednak nie było rodzinne, a zawodowe. Spotkałam się z Esbe, pieśniarką o skomplikowanych korzeniach, która ostatnio wydała swoją dziewiątą już płytę i o niej chciała porozmawiać. Esbe jest londynką – mieszkanką Londynu z rodowodem polsko-litewsko-żydowsko-arabskim. Obdarzona ciepłym i mocnym głosem artystka wrażliwa i otwarta na inne kultury (co oczywiste) nazywana jest pieśniarką folkową. Pytam ją więc, co dla niej oznacza ta folkowość. Odpowiada, że to muzyka jej duszy i tego, co w niej gra i śpiewa. Pytam więc, czy śpiewają w niej jakieś realne melodie, wątki muzyczne z Europy Wschodniej. Zaprzecza: „To nic uchwytnego, ja to czuję, a inni – nie wiem”.

Zamyślam się teraz nad tą niby-definicją folku. Jakże inna od naszych polskich oczekiwań! Patrząc na muzykę Nowej Tradycji z perspektywy jej dwudziestopięciolecia i przydomku „folkowy festiwal”, rozważam, co oznacza ten termin obecnie. W regulaminie konkursu istnieje słowo „inspiracja” w odniesieniu do prezentacji muzycznych z zakreśleniem jej granic do muzyki polskiej i mniejszości etnicznych. Ale już od pewnego, choć niedługiego czasu niektóre zespoły i ich twórcy trzymają się bardziej muzyki korzeni (np. Daria Kosiek i Wernyhora), a niektóre mniej lub wcale (Hańba!). Pod terminem „folk” kryją się zjawiska od rekonstruowanej muzyki tradycyjnej (np. Paula Kinaszewska), przez bliskie tradycyjnej, ale swobodnie do niej podchodzące zespoły (Svahy) po muzykę komponowaną współcześnie z użyciem instrumentów dawnych (Robert Jaworski i Żywiołak) lub elektronicznych. W naszym folku jest wszystko: i dosłowne korzystanie z tematów ludowych, i pośrednie (Jarzmo), i muzyka duszy. Czyli jest dobrze, tylko z definicją się nie uda, więc precz z definiowaniem! Muzyka wymyka się definicjom i dzięki temu możemy cieszyć się jej różnorodnością! W Londynie i poza nim...

Maria Baliszewska

Skrót artykułu: 

To pub Duke of Kent w dzielnicy Ealing nazywanej polską, bo po II wojnie światowej osiedliło się tu dużo Polaków. Wśród nich moja rodzina, z częścią której spotykam się w tym pubie chętnie, bo nie tylko jest miło i pyszne fish and chips, ale też muzyka bywa dobra. Ostatnie spotkanie jednak nie było rodzinne, a zawodowe. Spotkałam się z Esbe, pieśniarką o skomplikowanych korzeniach, która ostatnio wydała swoją dziewiątą już płytę i o niej chciała porozmawiać. Esbe jest londynką – mieszkanką Londynu z rodowodem polsko-litewsko-żydowsko-arabskim. Obdarzona ciepłym i mocnym głosem artystka wrażliwa i otwarta na inne kultury (co oczywiste) nazywana jest pieśniarką folkową. Pytam ją więc, co dla niej oznacza ta folkowość. Odpowiada, że to muzyka jej duszy i tego, co w niej gra i śpiewa. Pytam więc, czy śpiewają w niej jakieś realne melodie, wątki muzyczne z Europy Wschodniej. Zaprzecza: „To nic uchwytnego, ja to czuję, a inni – nie wiem”.

fot. M.Baliszewska: Esbe

Dział: 

Dodaj komentarz!