Scat, harmonium i oktawka

Koncert re:tradycja

Fot. I. Tokarczyk / Jarmark Jagielloński: Adam Bałdych i Jan Kmita

W upalny sierpniowy wieczór dziedziniec Zamku Lubelskiego w Lublinie po raz kolejny stał się miejscem konfrontacji popularnych nurtów muzyki estradowej z muzyką tradycyjną. Koncert z cyklu re:tradycja odbywa się corocznie w ramach Jarmarku Jagiellońskiego, a organizowany jest przez Warsztaty Kultury.

W tym roku na scenie wystąpili: Adam Bałdych i Krzysztof Dys z wybitnym skrzypkiem Janem Kmitą i jego kapelą, Katarzyna Groniec z Zespołem Śpiewaczym z Dobrowody, Dorota i Henryk Miśkiewicz z Janiną Pydo w towarzystwie kapeli oraz Brodka w repertuarze tradycyjnym Beskidu Żywieckiego z Barbarą Biegun i Kapelą Ficek/Blachura.
Dlaczego taka kolejność prezentowanych wykonawców? Otóż koncepcja poszczególnych koncertów opiera się na wyborze kilku rozpoznawalnych muzyków, reprezentujących różne nurty współczesnej muzyki, którzy posiadają jakieś inklinacje z muzyką tradycyjną, poprzez własne utożsamianie się z danym regionem kulturowym, wybranym reprezentantem tradycji muzycznej lub określonym repertuarem muzycznym. To ci muzycy, jako doświadczeni aranżerzy, kompozytorzy, twórcy muzyki, dla których naturalnym środowiskiem jest scena, proponują własny pomysł na wpisanie wybranej twórczości tradycyjnej (instrumentalnej bądź wokalnej) we własny styl muzyczny. Każdy z nich, jak się okazuje, ma inną wizję scalenia bądź konfrontacji różnych światów. Cechą najsilniej różnicującą owe muzyki jest niewątpliwie kontekst funkcjonowania, określany przez Piotra Dahliga sytuacją folklorystyczną. Muzyka tradycyjna odgrywa w społeczności określoną rolę. Jest nieodłącznym elementem obrzędu, towarzyszy zwyczajom, uświetnia i umila codzienność. Nie determinują jej warunki estetyczne czy akustyczne, przynajmniej nie w takim wymiarze, jaki dotyczy sceny. Muzyka estradowa, jakkolwiek to brzmi, czy pop, czy jazz, czy poezja śpiewana poddana jest kreacji scenicznej. Normy estetyki, akustyki i w dużej mierze preferencji odbiorców wpływają na postawę twórców. Jak więc połączyć te odmienne potrzeby muzykowania? Każdy szuka swojej drogi. Czasem poprzez wskazanie punktów stycznych, czasem na zasadzie kontrastu.
Tegoroczna edycja re:tradycji pomyślana została niezwykle atrakcyjnie. Zadbano o różnorodność muzyki źródeł, stylów gry, technik wokalnych, a i muzycy estradowi reprezentowali odmienne nurty i pomysły aranżacji. Najbardziej kontrowersyjną kwestią okazała się kolejność minikoncertów, które złożyły się na całe, niemal dwugodzinne wydarzenie. Czy rzeczywiście występ Moniki Brodki z Barbarą Biegun i kapelą Ficek/Blachura zasługiwał na miano grande finale, jak to zapowiadali prowadzący, Agnieszka Obszańska z radiowej Trójki i Kuba Borysiak z radiowej Dwójki? Aby było bardziej przewrotnie, to ona zapowiadała muzyków tradycyjnych, a on osobowości polskiej sceny muzycznej. Jaki więc był ten ostatni występ? Bardzo nostalgiczny i klimatyczny, co doskonale korespondowało zarówno z żywieckim repertuarem pasterskim, jak i z zamysłami aranżacyjnymi Moniki Brodki. Piękny, prosty głos Barbary Biegun („Pastereczko nie zaśnij, bo wnet słonko zaśnie”) łączył się w doskonały dwugłos z wychowaną na Żywiecczyźnie Brodką, a dźwięki płynące od grającego na harmonium Tomka Momota i na basie Bartka Mielczarka doskonale przenosiły tradycyjne melodie w inne obszary brzmieniowości. Miksy tradycyjnych fujarek, trombity i dud (świetna kapela Ficka/Blachury!) ze współczesną elektroniką dały dobry efekt. Artystki wykonały wspólnie pieśń „U jaworzicka zimna wodzicka”, której ujmujący refren pięknie podała Monika Brodka: Czemuś nie przysed, kiem miesiondz wyseł, jo na ciebie czekała. Dla licznie zebranych fanów tej bardzo znanej wokalistki, aranżerki i twórczyni teksów zabrzmiał utwór „Szysza”, ale chyba najbardziej zaskakujące było wykonanie pasterskiej piosnki „Hej, przez żywieckie pola”, w której Brodka pokazała odziedziczone umiejętności tradycyjnej gry na skrzypcach i śpiewu naturalnego.
Ta część wydarzenia winna w mojej opinii otwierać sierpniowy koncert, co wprowadziłoby nastrojowy klimat i dało szansę kolejnym wykonawcom na zbudowanie napięcia. A koncert otwierała muzyka instrumentalna. Skrzypce – król ludowego instrumentarium – docenione zostały także przez muzyków jazzowych. Dzisiaj niekwestionowanym objawieniem sceny jazzowej jest Adam Bałdych. Ten uśmiechnięty artysta od wczesnych lat zaprzedał duszę chordofonowi. Nie po drodze mu było z kształceniem klasycznym, ale już świat jazzu szybko docenił jego niezwykłe umiejętności techniczne i niekonwencjonalne sposoby wydobywania dźwięku. Ciekawostką jest na pewno historia skrzypiec renesansowych, które swoją wiolonczelowo-altówkową barwą zauroczyły Bałdycha. Wyczulenie na jakość brzmienia jest też z pewnością zasługą muzyki tradycyjnej, z którą muzyk miał okazję się wielokrotnie spotkać i do której oficjalnie przyznał się w czasie koncertu. Tego wieczoru było to spotkanie dwóch znakomitych skrzypków, Jana Kmity z Przystałowic Małych (Radomszczyzna), któremu towarzyszyli Stanisław Wijata na harmonii i Stanisław Bielawski na bębenku, oraz Adama Bałdycha, któremu towarzyszył Krzysztof Dys na fortepianie. Zagrano dwa oberki (oberek „Od Przystałowic” i oberek „Gwiazda”) oraz polkę „Postój”, a jazzowe improwizacje wyprowadzano z tradycyjnych tematów. Aranże były znakomicie przemyślane. Dawały one szanse na ukazanie uroku tradycyjnej kapeli, a jazzowe wędrówki misternie przeplatały motywy ludowe z różnorodnością duetu Bałdych/Dys. Dawno już fortepian tak dobrze nie brzmiał z ludowymi skrzypcami. A jednak jest to możliwe! Można tak prowadzić dialog, aby muzykanci nie byli zażenowani wyczynami młodszych kolegów i z pewnością podejmowali prowadzenie tematów muzycznych. Gratką dla słuchaczy była ostatnia polka. Wspólnie podany temat, który stanowiła pierwsza część utworu, skłonił do tańca bezpośrednio pod sceną. Subtelny akompaniament fortepianu przerodził się z czasem w ogrywanie tematu przez skrzypka jazzowego; istne „transwariacje” z doskonałym udziałem Bielawskiego na bębenku! Jan Kmita z radością przyglądał się tym muzycznym wyczynom. Czuło się muzyczne porozumienie, którego doświadczają tylko wielcy artyści. Całość prezentacji cechowała duża kultura, ale także przemyślana i spójna koncepcja. Czy ta współpraca przyniesie jakieś owoce? Myślę, że samodzielnego koncertu oczekiwaliby zarówno wielbiciele jazzu, jak i muzyki tradycyjnej.
Na dziedzińcu Zamku Lubelskiego zabrzmiały także tradycyjne pieśni z Dobrowody, a to za sprawą trzech śpiewaczek, Walentyny Klimowicz, Niny Jawdosiuk i Barbary Jakimiuk, które tworzą uznany zespół śpiewaczy (polecamy trzypłytowy album „Pieśni nie tylko święte. Tradycja muzyczna Podlasia”). Repertuar tego regionu obfituje jeszcze w archaiczne pieśni obrzędowe: ohulki, rohulki, wysynynki czy sadońki. Artystką inspirującą się owymi tradycjami stała się Katarzyna Groniec, piosenkarka, aktorka, która rozpoznawana jest także dzięki musicalowym konotacjom. Wokalistka podjęła próbę śpiewu w technice naturalnego głosu, co mimo jej świetnych kompetencji wokalnych uznałabym za pomysł chybiony. Może zgubne okazały się predyspozycje aktorskie, które pozbawiły tę realizację naturalności i swoistego dostojeństwa należnego pieśniom obrzędowym? To kwestia indywidualnego odbioru, ale już narzucanie tradycyjnym śpiewom teatralnego rallentando potwierdziło moje obawy co do właściwego odczytania kodu kulturowego, który zapisany jest w pieśniach Podlasia. Znacznie lepiej poradziły sobie śpiewaczki z Dobrowody, którym Katarzyna Groniec zleciła naukę własnego utworu „Koko” z rozkołysanym refrenem: Lód mi zamroził gorącą krew. Trzeba podkreślić, że pieśni podlaskie, po które sięgnęła Groniec, są trudne. Szeregowo zestawiane motywy melodyczne, zmienne metrum i dwugłos w wysokim rejestrze nie ułatwiają zadania, a przecież mamy jeszcze niezwykle istotną kwestię lokalnego dialektu (w Dobrowodzie mieszkańcy posługują się dialektem języka ukraińskiego). Co ciekawe, taki właśnie repertuar był wymagany podczas tegorocznego konkursu śpiewaczego Rozgłos, organizowanego przez Stowarzyszenie Dziedzictwo Podlasia!
Za bardzo udany należy uznać występ Janiny Pydo z Zastawia koło Goraja z kapelą roztoczańską Deptuła/Pikula/Butryn. Zainspirowali do twórczych przeobrażeń wybitnych przedstawicieli świata jazzu, Dorotę Miśkiewicz - wokalistkę, kompozytorkę i autorkę tekstów, występującą ze swym ojcem, klarnecistą i saksofonistą, Henrykiem Miśkiewiczem. Janina Pydo, jak wspomniała Agnieszka Obszańska, jest znakomitą śpiewaczką i nietuzinkową osobowością. Doskonale czuje się na scenie, a naturalność i dosadność jej przekazu docenili słuchacze. Oprócz zaśpiewanej z Dorotą Miśkiewicz, wzruszającej pieśni weselnej do błogosławieństwa, przeznaczonej dla sieroty („Oj, smutne moje wesele”) czy „Nie siadaj, nie gadaj, nie zalecaj mi się” (piękna liryka jazzowej wokalistki) artystki wykonały piosenkę „Zemsta”, którą w filmie Andrzeja Wajdy śpiewał Roman Polański. Gratka dla wielbicieli scatu (techniki wokalnej, umożliwiającej instrumentalne traktowanie głosu) – kłótnia Miśkiewiczów, przekomarzanie się głosu z klarnetem. Janina Pydo zaśpiewała: Córuś moja, dziecię moje, co u ciebie szepce?, na co Dorota Miśkiewicz odśpiewała: Pani matko, dobrodziejko, kotek mleko chłepce!. Żart, finezja i wielka kultura śpiewu, a do tego umiejętne towarzyszenie muzyków: Zbigniewa Butryna na suce biłgorajskiej, Sebastiana Pikuli na skrzypcach i Piotra Deptuły na bębenku. Zwieńczeniem tej niezwykle udanej części koncertu stał się solowy występ Janiny Pydo. Swoją kreacją zdominowała wszystkich dotychczasowych artystów i kupiła serca słuchaczy. A uczyniła to, śpiewając żartobliwą piosnkę „Czorno, jo se czorno”, której ostatnia przewrotna strofa Nucę, ja se nucę, śpiwom jo se, śpiwom. / Rozkoszy nie miałam, już się nie spodziwom wywołała aplauz publiczności. Takich emocji życzymy wszystkim artystom, tym, którzy sięgają do źródeł, i tym, którzy je przekształcają. Żywię nadzieję, że pomysł koncertu realizowanego podczas Jarmarku Jagiellońskiego będzie kontynuowany, bo z edycji na edycję rozwija i muzyków, i odbiorców.

Agata Kusto

Skrót artykułu: 

W upalny sierpniowy wieczór dziedziniec Zamku Lubelskiego w Lublinie po raz kolejny stał się miejscem konfrontacji popularnych nurtów muzyki estradowej z muzyką tradycyjną. Koncert z cyklu re:tradycja odbywa się corocznie w ramach Jarmarku Jagiellońskiego, a organizowany jest przez Warsztaty Kultury.

Fot. I. Tokarczyk / Jarmark Jagielloński: Adam Bałdych i Jan Kmita

Autor: 
Dział: 

Dodaj komentarz!